Udany seans - czyli siedem rzeczy, których nie należy robić w kinie
Dodane: 20-02-2009 18:44 ()
Ilekroć wybieramy się do kina oprócz przeszkód wywołanych siłą wyższą możemy napotkać na tzw. „kuriozalne zachowania widzów”. Jeżeli spóźnimy się na film zanadto albo zabraknie biletów na daną godzinę, wiadomo, na seans nie wejdziemy. Niestety, chyba jeszcze większe trudności zaczynają się, kiedy jednak po ciężkich bojach w przykasowych kolejkach, uda nam się wyrwać bilet prosto z piekielnej drukarki wypluwającej tickety kinowe.
Po wyjściu z ciemnego tunelu, szukamy naszego upragnionego miejsca na sali. O zgrozo, ale siedzenia są już zajęte przez beztroskiego i niepodejrzewającego niczego Kowalskiego. Okazuje się, że ów zajął nasze honorowe fotele, aby uniknąć afrontu ze strony swojej lubej – towarzyszki młodzieńczych zabaw. Z jego mglistych tłumaczeń wynika, iż nie chciał siedzieć w pierwszym rzędzie na lewym boku (można, co najwyżej oglądać latające świetliki na ekranie), więc postanowił wyruszyć na wyprawę w głąb sali i zająć z góry upatrzone pozycje. Niestety, z hardymi zawodnikami może dojść do przepychanek słownych, a nawet rękoczynów, więc warto mieć przy sobie gaz pieprzowy albo mini-podręcznik mieszczący się nawet w małej damskiej kieszeni – „Poradnik każdego zdesperowanego fana filmowego, któremu właśnie zajęto miejsce”. Znajdziecie w nim m.in.: rzut delikwentem przez salę kinową, zastraszanie zanieczyszczeniem fotela, uprowadzenie popcornu, tudzież coca-coli i twarde negocjacje związane ze zmianą stanowiska uparciucha. Jako ostatni punkt na liście przeczytacie: pomoc obsługi kina, ale sięgajcie po niego niezmiernie rzadko, bowiem trzeba być twardym i o swoje miejscówki walczyć do upadłego, a nie wyręczać się i tak zabieganą obsługą. Ewentualnie można poprosić o dostarczenie ciężkich do podważenia argumentów (tzw. urządzenie znieczulające np. młotek), aby mieć więcej atutów na ręku, w rozmowie z uparciuchem.
Kolejnym przypadkiem jest analogiczna sytuacja, jak powyżej jednakże składająca się z łańcuszka nieszczęść, czyli ciągu przyczynowo-skutkowego zdarzeń prowadzących do frustracji całej sali widzów. Oto zaczynają się zwiastuny – integralna część seansu, a przed nami gramoli się Iksiński, który stara się dostać do 10 rzędu, siedzenia 12 i 13 – czyli rewelacyjne miejscówki. Okazuje się, że są one zajęte przez pana i panią Ygrek, którzy z oporami, ale upuszczają te zacne fotele i udają się na swoje – rząd 7 numer 21 i 22. Tu spotyka ich niemiła niespodzianka. Muszą wyprosić rodzinkę Zetów, którzy właśnie, przegryzając drobną przekąskę, zajęli im miejsca. Po dwóch minutach burzliwych negocjacji Zetowie udają się do siebie – patrz rząd 4 miejsca 1 i 2 (widoczność ograniczona do około 15 %), ale co się dzieje – tam uwiła sobie gniazdko zakochana parka, której nie w głowie seans filmowy, a raczej cielesne pieszczoty. W drastyczny sposób przerwane umizgi to chwilowa awantura i para wraca na swoje miejsca na środku 8 rzędu – kto by pomyślał zamienili tak dobre fotele. I oczywiście ich siedzenia również są zajęte, w tym momencie mamy już 6 minutę filmu, a co chwila ktoś przechodzi przed ekranem i zmienia miejsca – istny koszmar.
Kolejny przykład, że kino traktujemy jako coś więcej niż miejsce, gdzie oglądamy filmy zawdzięczamy przykinowym barkom i stoiskom z produktami spożywczymi. Na seans można wejść ze wszystkim - nawet domowym bigosem, pierogami i sałatką – przykłady z życia wzięte. I tak standardowo ktoś będzie nam przeszkadzał śmierdząc dookoła popcornem, rozsypując go, a także mlaskając jedząc nachos. Po czym upaprane w jakimś sosie palce, wytrze nieelegancko o brzegi fotela. Wyznaję zasadę, że filmy w kinie powinno oglądać się spożywając i pijąc jak najmniej, a najlepiej wcale. Te dwie godziny można bez jedzenia wytrzymać, a wiecznie głodnym i dojadającym podczas oglądania, radzę zjeść obfite śniadanie i dwa obiady, powstrzymując się przy tym od puszczania gazów. Widząc porozrzucany popcorn po seansie dochodzę do wniosku, że człowiek to największy brudas ze wszystkich zwierząt żyjących na Ziemi.
Można doszukać się też bardziej skrajnych przypadków. Oglądając w kinie Wyzwolenie „Kelnerkę” z Keri Russell w roli głównej, byłem jedynym widzem na sali – tak, dla mnie też to był szok, tym bardziej, że bardzo chciałem to dziełko obejrzeć. Nie tylko ze względów artystycznych, ale i tragedii, która wydarzyła się poza filmem – zabójstwem reżyserki Adrienne Shelley. Wracając jednak do tematu. Na sali cisza i spokój – nic nie jest w stanie zakłócić seansu. Ale po jakimś czasie pojawia się drugi widz. Myślę, trochę późno – ale co tam – pewnie jakiś maniak kina. Po około 10 minutach na sali kinowej poza dźwiękiem dobiegającym z głośników słychać przeraźliwe chrapanie i wiercenie się na fotelu. Kino jako luksusowa sypialnia? Nic nie jest mnie już w stanie zaskoczyć.
Jeżeli wybieracie się na film bez ograniczenia wiekowego, a zresztą, kto takowego w dzisiejszych czasach przestrzega, to możecie się natknąć na kinowych padawanów. Niestety ich mistrzowie w młodości również nie przeszli pozytywnie inicjacji w sali kinowej. Oto „miszcz” Jodyna wraz ze swoim młodym uczniem H202 zasiadają dostojnie na fotelach przeznaczenia. Kiedy na sali zapada mrok i zaczyna się upragniony seans młodzik rozpoczyna edukacyjną przygodę z kinem. Najlżejsze jej przypadki to ciche pytania do rodziciela, a tuż za nimi pojawiają się głośne pytania, tupot małych stóp albo, co najgorsze, powtarzanie kwestii padających z ekranu. Co robi wtedy „miszcz”? Chowa się pod swoją pelerynką, a jego miecz świetlny mogący utemperować zapał rozochoconego do pogawędki padawana, nagle okazuje się chińską podróbką, w której króliki z reklamy Duracella odmówiły posłuszeństwa.
Do kina, od wielkiego dzwonu, zagląda czasami klasa biznesowa – dostojni jegomoście z jedną, dwiema, a nawet trzema komórkami. Na reakcje swojej kobiety (po wymianie zdań wnoszę, że nie mogła być jego żoną) „Wyłącz tę cholerną komórkę”, ów pyta z ironią „Którą?”, po czym stwierdza, że czeka na ważny telefon. I faktycznie, ktoś dzwoni raptem dwanaście razy podczas seansu. Czekający z utęsknieniem na dzwonek swojej komórki widz, drze się w niebogłosy do aparatu – „Mów głośniej, bo nic nie słyszę” – a całość odbywa się podczas scen batalistycznych rozgrywających się na ekranie. Innym przypadkiem jest kiedy podobny jegomość zabiera swoją lubą do kina, aby jej zaimponować, że wybrali się na ambitne dzieło. Jednakże w trakcie seansu odbiera telefon i mówi: „Tak, jesteśmy na tych „21 gramach”, strasznie kiepski film, co ty mi do diabła poleciłeś? Nudzę się niemiłosiernie”. Komentarz do tej wypowiedzi jest raczej zbędny.
Ostatnim przypadkiem, chyba najbardziej drażniącym widza jest gadania ludzi w kinie. Zamiast skupić się na filmie rozmawiają o modzie, o najnowszych wiadomościach albo komentują żywo, co dzieje się na ekranie. Kino jako miejsce na pogaduchy zamiast kawiarni? To nowy trend, który z roku na rok coraz bardziej się nasila. Kulturalne zwrócenie uwagi nic nie daje, bowiem amator rozmów nocą – w ciemnej sali, odpowiada bezczelnie – „przecież zapłaciłem za ten cholerny bilet to gadam – wolno mi”. Wolno, ale pozostali widzowie zapłacili za oglądanie w ciszy.
Konkludując, życzę wam i sobie drodzy kinomani, dużo cierpliwości w oglądaniu filmów (podczas wizyt w kinie) oraz spokojnej widowni.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...