"Gwiezdne wojny: Wojny klonów" - recenzja druga
Dodane: 26-09-2008 14:00 ()
Wojny klonów to niewątpliwie bardzo ważny okres w historii uniwersum Star Wars. Po raz pierwszy zostały wspomniane na samym początku sagi – w Nowej nadziei. Później, ich temat był wywoływany wielokrotnie. Wojny doczekały się własnych komiksów, książek, gier, animowanego serialu i w końcu, przyszedł czas na pełnometrażowy film animowany w technologii 3D.
Nowe Wojny klonów to swego rodzaju pilot do serialu, który trafi na telewizyjne ekrany już w październiku (oczywiście mowa tu o amerykańskiej TV). Można nawet powiedzieć, że film ten jest zmontowany z trzech wprowadzających odcinków do przyszłej serii. Niestety, nie jest to chyba zbyt udany zabieg, bo produkcję wyraźnie podzielić można na właśnie trzy swego rodzaju akty. Ciągłość akcji i fabuły jest co prawda zachowana, ale moim zdaniem, da się zauważyć wyraźne pauzy w momentach, które pewnie pierwotnie miały wyznaczać końce łączonych odcinków. Szkoda, bo gdyby film od początku był planowany jako samodzielna produkcja efekt mógłby być dużo lepszy.
Co pokazują Wojny klonów? Oczywiście można mówić o fabule skupionej wokół porwania syna Hutta Jabby, o nowych postaciach i jak zawsze o uniwersum Gwiezdnych wojen widzianym z kolejnej perspektywy. Najważniejsza w filmie jest jednak tytułowa wojna. W końcu na to czekali fani na całym świecie. Dość już było wspominania Wojen klonów przez Obi-Wana czy ukazywania ich z punktu widzenia pojedynczych jednostek. W filmach dostaliśmy wcześniej początek i schyłek konfliktu, czyli sceny ukazane w Ataku klonów i Zemście Sithów. Była też animowana seria Tartakowsky’ego, ale to jednak nie było TO.
Na szczęście nowa produkcja stawia głównie na sceny batalistyczne, chociaż nieco cierpią na tym inne elementy filmu. Z jednej strony mamy więc kiepskie dialogi (polski dubbing też robi swoje), a z drugiej- świetnie pokazane bitwy. Ujęcia pokazane z perspektywy zwykłych żołnierzy i cały bitewny zgiełk przywołują na myśl najlepsze filmy wojenne. Można co prawda mieć obiekcje co do wyczynów Rycerzy Jedi, którzy zostali pokazani niczym superherosi o nadludzkich możliwościach, można również powiedzieć, że armia separatystów to zbieranina mało inteligentnych droidów z jeszcze mniej inteligentnym dowódcą, ale to nie psuje końcowego efektu. Klony po prostu wymiatają!
Film wprowadza do uniwersum Gwiezdnych wojen kilka nowych postaci. Przede wszystkim jest Ahsoka Tano, której jeszcze przed premierą filmu można było śmiało nadać tytuł najbardziej znienawidzonej przez fanów, postaci sagi od czasu Jar Jara. Młodą padawankę Jedi widzimy najczęściej w towarzystwie Anakina. Układ miedzy nimi przypomina bardziej stosunki między bratem i droczącą się z nim młodszą siostrą, niż między mistrzem a uczniem. Dialogi, które chyba miały bawić, niestety, są raczej słabe i w związku z tym Ahsoka jest postacią jeszcze bardziej denerwującą. Z drugiej strony trochę przypomina zawsze niesfornego Anakina, więc może to celowy zabieg.
Druga, nowa i od razu dająca się zauważyć postać to kapitan Rex. Jest to klon, który pojawił się już wcześniej w animowanych Wojnach klonów, chociaż nie odgrywał tam znaczącej roli. Teraz można powiedzieć, że jest on prawą ręką naszych dzielnych Rycerzy Jedi. To głównie Rex pokazuje widzowi siłę i oddanie Wielkiej Armii Republiki. Widać w nim, jak zresztą w każdym klonie, prawdziwego żołnierza. Osobiście mogę powiedzieć, że postać ta zyskała moją wielką sympatię.
Pozostali nowi bohaterowie nie są aż tak znaczący dla filmu. Warto jeszcze wspomnieć o Assajj Ventress - kobiecie, która jest jednym z głównych czarnych charakterów Wojen klonów. Postać pojawiała się już wcześniej w komiksach i animowanej serii, więc fanom jest znana. Uczennica hrabiego Dooku wreszcie wysuwa się na pierwszy plan.
Jeżeli chodzi o samą technikę wykonania filmu to jest ona nieco dziwna. Minęła dobra chwila zanim przyzwyczaiłem się do nienaturalnych sylwetek postaci. Ich wygląd pozostawia trochę do życzenia. Najlepiej prezentują się opancerzone od stop do głów klony i kanciaste droidy. Problem pojawia się kiedy trzeba przedstawić ludzką twarz i płynne popisy Jedi. Skrępowane i - chciałoby się powiedzieć - sztywne ruchy oraz „kwadratowe” fryzury głównych bohaterów niestety psują efekt… Nie jest to może tak widoczne w przypadku postaci, które w Wojnach klonów dopiero poznajemy. Gorzej w przypadku postaci, które już znamy i porównujemy z poprzednim ich przedstawieniem w filmach. Chyba o żadnym z takich bohaterów nie można powiedzieć, że teraz został przedstawiony lepiej.
Muzykę w filmie określiłbym jako dobrą. Nie jest to nic wybitnego i nie zachwyciła mnie oryginalnością. Utwory dobrze wpasowane w sceny bitewne są ciekawe i miłe dla ucha, ale do wspaniałej i uwielbianej muzyki Johna Williamsa sporo im brakuje.
Co najważniejsze w produkcji jest obecny duch Gwiezdnych wojen. Rycerze Jedi, klony, wielkie bitwy lądowe i starcia w przestrzeni kosmicznej, dużo blasterowych wystrzałów i walki na miecze świetlne - to wszystko widziane na dużym ekranie sprawia, że film, chociaż nie idealny, cieszył mnie bardzo. Owszem, są też pewne braki. Dziwi nieobecność tak rozpoznawalnych, żółtych napisów początkowych. Zamiast tego na wstępie filmu dostajemy coś w rodzaju reportażu, czy najświeższych doniesień z Wojen klonów. Jest to coś w rodzaju znanych wszystkim relacji w serwisach informacyjnych. Właściwie takie rozwiązanie pasuje do pokazywania wojny, ale brak znanej i lubianej czołówki zapewne zasmuci nieco fanów.
Dosyć ciężko powiedzieć kto jest głównym adresatem Wojen klonów. Z jednej strony na pewno jest to film dla wiernych miłośników sagi, z drugiej - wydaje się być za mało poważny dla trochę starszych fanów, którzy pierwszy raz widzieli Gwiezdne wojny w roku 1977. Duża ilość scen humorystycznych mogłaby wskazywać na młodszego widza, jednak wojna pokazana w dosyć brutalny sposób sprawia, że i ten kierunek nie jest chyba do końca słuszny. Zaryzykuję stwierdzenie, że wiele osób znajdzie w Wojnach klonów odpowiednie dla siebie elementy, ale nikt nie powie, że jest to film wybitny, jego wady łatwo wskazać.
Wydawać by się mogło, że tym mało optymistycznym końcem nie zachęcam do wybrania się na Wojny klonów. Nic bardziej mylnego. Przypomnę tu o czym pisałem na początku – film jest pilotem serialu. Co w związku z tym? To, że moim zdaniem świetnie spełnia swoją funkcję. Dzięki tej produkcji znowu poczułem magię Gwiezdnych wojen i teraz z niecierpliwością czekam na pierwszy odcinek serialu. Moc jest znowu z nami!
Tytuł: "Gwiezdne wojny: Wojny klonów"
Reżyseria: Dave Filoni
Scenariusz Henry Gilroy, Steven Melching, Scott Murphy
Na podstawie historii George'a Lucasa
Obsada (głosy):
- Samuel L. Jackson - Mace Windu
- Grey DeLisle - Asajj Ventress
- James Arnold Taylor - Obi-Wan Kenobi
- Anthony Daniels - C-3PO
- Matt Lanter -Anakin Skywalker
- Tom Kane - Yoda
- Ian Abercrombie - Palpatine
- Christopher Lee - Hrabia Dooku
Muzyka: Kevin Kiner
Montaż: Jason Tucker
Czas trwania: 90 minut
Pierwsza recenzja filmu dostępna jest w tym miejscu.
Korekta: Magdalena "Wesoła Magda" Kącka
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...