"Czas surferów" - recenzja

Autor: Łukasz Kubaszczyk Redaktor: Motyl

Dodane: 20-09-2008 00:17 ()


Jakiś czas temu wyrobiłem sobie pewną zasadę odnośnie wyboru filmów, których recenzje chciałbym napisać. Otóż generalnie staram się prezentować obrazy, które oglądało mi się przyjemnie i które, gdyby ktoś zapytał się mnie, jaki film mu polecam, mógłbym tej osobie wskazać. Wychodzę z prostego założenia, że po pierwsze – pozbawione  jest sensu marnowanie klawiatury na krytykę filmów złych, a po drugie – dlaczego miałoby się robić co poniektórym filmowym stworkom reklamę? Niemniej jednak od czasu do czasu zasady należy łamać, by przypomnieć sobie dlaczego je w ogóle ustaliliśmy. Dlatego też postanowiłem zmarnować trochę swojej klawiatury na taki film, jakim jest Czas surferów.

Obraz ten był reklamowany jako tarantinowskie kino w polskim wydaniu, przy czym niczym nie wyróżnia się spośród fali posttarantinowskiego nurtu, w którym kolejne filmy cechują się jedynie achronologią przedstawionych wydarzeń oraz banalnymi kulturowymi, a w przeważającej większości kinematograficznymi, odwołaniami. Tym tropem podąża nasz film, jednak, co było oczywiste, kroku osławionemu Pulp Fiction nie dotrzymuje. O ile zaburzenie ciągłości akcji jest zrealizowane sprawnie i dobrze służy zaskoczeniu widza, o tyle intertekstualność kuleje. Kilka słownych odniesień do paru filmów bynajmniej nie zachwyca, a przecież właśnie bogactwo w formie nawiązań do innych obrazów jest tym, czym Tarantino powala i zaraz obok błyskotliwych dialogów przesądza o jego reżyserskiej wielkości. Niestety, w tym przypadku te kilka wstawek (m.in. paradoksalnie dobre i pomyślane nawiązanie do „Wściekłych psów”, a konkretnie kultowej już sceny dialogu o tekście piosenki Madonny) służy raczej jako nikłe potwierdzenie „tarantinowskości” obrazu, a nie o tym stanowi.

Postmodernizm, o którym się mówi w przypadku twórczości Tarantino, i który być może jest najważniejszym jej wyznacznikiem, zakłada inteligentną grę twórcy z widzem, dając mu swobodę odbioru i możliwość indywidualnej interpretacji znaczeń. Wszystko to opiera się na sprawnym operowaniu schematami i pastiszem oraz dwukodzie – podwójnym dnie. Jak to słusznie ktoś ujął – jeżeli w filmie Tarantino widać lecący w powietrzu but, to na pewno nie jest to but, tylko metafora. Dylogia Kill Bill aż kipi od nawiązań nie tylko do innych filmów, ale też do popkultury. Nie wystarczy wpleść do filmu frazę „I’ll be back” i być dumnym, bo nawiązaliśmy do Terminatora. Wszelkie odniesienia winny być na tyle świeże i oryginalne, by nie były zwykłą kalką. Do takiego stanu rzeczy – tzn. pojmowanie kina tarantinowskiego jedynie jako filmu akcji z zaburzoną chronologią zapewne przyczynił się Guy Richtie (Przekręt, Revlover). Można powiedzieć, że jego film, to właśnie coś pokroju „Czasu surferów”, tyle że o kilka poziomów jakości wyżej, bo co by mnie mówić filmy tego reżysera dostarczają rozrywki na dobrym poziomie (Przekręt!).

Według mnie powinniśmy dać już spokój z głośnymi hasłami typu „film jak z Tarantino” za każdym razem, gdy jakiś twórca wziął nożyczki i pociął scenariusz. Pulp Fiction, który m.in. tym „pocięciem” zachwycił, miał swoją premierę dobre 14 lat temu. Od tego czasu zabieg ten stał się kolejnym środkiem wyrazu, a nie znakiem firmowym, którym można machać licząc, iż kilku fanów więcej pójdzie na film.

Wspomniałem o dialogach. Razem ze scenariuszem są one względnie dobrym punktem filmu, przy czym trzeba wyraźnie powiedzieć – niczym specjalnie nie zachwycają. Ot, robota na swojskim poziomie, czyli poziom kurew został zachowany. Niestety, widz nie ma okazji tego zaobserwować, bo automatycznie, gdy widzi grę aktorską niektórych osób, klnie zarówno na nich, jak i na dialogi, nie omijając przy tym reżysera, który w tak tragiczny sposób poprowadził swoje gwiazdy i gwiazdeczki. Agnieszka Maciąg nie jest dobrą aktorką, a na pewno jest lepszą modelką niż aktorką. Chyba zdaje sobie sprawę, ponieważ jej przygoda z filmem skończyła się na tym jednym razie. Michał Nowaczyk (czyli Kozioł) gra z naturszczykowym manieryzmem, choć mniejszym niż wspomniana wyżej jego koleżanka. Co zaskakujące, słabo wypadł Zbigniew Zamachowski. Rola gangstera machającego plastikowym pistoletem to nie jest repertuar dla tego, skądinąd dobrego aktora. Mateusz Maksiak w roli Rysia zapewne zbyt dosłownie zrealizował wskazówkę reżysera, iż jego postać ma być wygadana i wymądrzać się, przez co tylko potokiem słów nuży. Jedynie Linda i Marian Dziędziel zachowują się na tyle przyzwoicie, iż warto o nich wspomnieć – pierwszy dlatego, iż ma zaprawę w tego typu filmach, drugi dlatego, że niewiele mówi, choć gdyby mówił więcej, pewnie robiłby to z klasą.

O fatalnych zdjęciach, które jak to powiedział jeden z gości Camerimage, lokują polskie filmy bardziej w przedziale produkcji telewizyjnych niż kinowych, już nie piszę, bo to powszechna bolączka obrazów w naszym kraju.

Czas surferów jest kolejną komedią sensacyjną wyprodukowaną w Polsce. Powoli polskie kino zaczyna się specjalizować w tym gatunku. Najwidoczniej producenci doszli do wniosku, że taki styl sprzedaje się najlepiej i doskonale trafia w nasze gusta, więc wypuszczają obraz za obrazem licząc, że powetują sobie tym straty na innych polach. Nie zgadzam się z głosami, że jeżeli film jest obliczony na masy, to musi być zły. Nie zgadzam się z głosami, że jeżeli film nie ma artystycznych zdjęć i scenografii, nie jest awangardowy lub nie podejmuje ważkich tematów, to musi być zły. Zgadzam się z głosami, że Czas surferów jest filmem najzwyczajniej w świecie złym. Nie ma co pisać o polskich warunkach, które rzekomo sprawiają, iż nie można stworzyć w kraju nad Wisłą filmu o zachodnich standardach. Ta wspaniała wymówka jakoś do mnie nie trafia.

 

Tytuł: "Czas surferów"

Reżyseria: Jacek Gąsiorowski    

Scenariusz: Jacek Gąsiorowski, Tomasz Wieleba    

Obsada:

  • Bogusław Linda   
  • Bartosz Obuchowicz 
  • Krzysztof Skarbiński
  • Agnieszka Maciąg
  • Marian Dziędziel
  • Mirosław Warchoł
  • Zbigniew Zamachowski
  • Mateusz Maksiak

Zdjęcia: Jarosław Szoda

Czas trwania: 90 minut


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...