"Ludzkie dzieci" - recenzja

Autor: Łukasz Kubaszczyk Redaktor: Motyl

Dodane: 14-09-2008 08:03 ()


Każda rzecz w świecie, w którym żyjemy, a przynajmniej przytłaczająca ich większość, ma w nim swój przeciwstawny równoważnik. Ta dziwna harmonia nie pozwala nam na nudę i monotonię, a umożliwia skakanie z jednego bieguna na drugi. Na ten przykład zdeklarowany pesymista, który, jak wszyscy wiedzą, skrywa się za osobą odpowiednio doświadczonego przez życie optymisty, krzywiący się na myśl o różnego rodzaju utopijnych pomysłach, może poszukać ukojenia otwierając Rok 1984 czy Nowy wspaniały świat. A jeżeli ów pesymista doświadcza nieuleczalnej książkofobii, zawsze może sięgnąć po film, bo i na tym polu licznych przykładów dystopii nie brakuje. Jedną z nich są Ludzkie dzieci (nota bene na podstawie powieści), film, z którym warto się zaznajomić, choćby ze względu na ogrom pracy, jaką włożono w przygotowanie scenografii i porażający jej efekt.

Jak w każdej antyutopii, tak i tu ludzkość stanęła w obliczu niespotykanego dotąd kryzysu. Jednak tym razem nie grozi jej zbliżający się z kosmosu meteor czy drastyczne zmiany klimatyczne na globalną skalę, chociaż rezultat tej katastrofy może się dla rodzaju ludzkiego okazać równie bolesny, bowiem oto przestały rodzić się dzieci. Nikt nie wie dlaczego, tak więc w wyniku nieuniknionej naszej zagłady, zaczyna się na świecie dziać źle. Hasło no future nabiera bardziej dosłownego znaczenia, zaczyna panować anarchia i wydaje się, że ostatnią ostoją względnego spokoju jest „pływający pancernik Ameryki”, czyli Wielka Brytania. Jednak i tam nie dzieje się dobrze, ponieważ w wyniku napływającej fali imigrantów, władze zaostrzają prawo – zaczynają się masowe zatrzymania, aresztowania i deportacje, powstają ogromne obozy koncentracyjne (w których zakładaniu Brytyjczycy mają skądinąd pewne doświadczenie, w końcu to ich wynalazek). Ponieważ gwałt gwałtem się odciska gdzieniegdzie wybuchają walki, tak więc „względnie spokojne” Wyspy przypominają bardziej obecny Irak niż okolice Londynu. W takich okolicznościach żyje Theo, główny bohater grany przez Clive’a Owena. Jest on szeregowym urzędnikiem, który niechętnie, ale daje się wciągnąć przez swoją byłą żonę, a obecnie działaczkę ruchu oporu (grana przez Julianne Moore) w pewną przygodę, której szczęśliwe zakończenie może okazać się zbawienne dla ludzi. Oto bowiem Theo poznaje Kee, kobietę w ciąży. Ostatecznym celem wędrówki bohaterów ma być statek na wpoły mistycznej organizacji, która ma ją zabrać w bezpieczne miejsce i być może dzięki niej pomóc całej ludzkości.

Nie uprzedzając jednak faktów bohaterowie zmuszeni będą do stawienia czoła wielu przeciwnościom losu. Ciekawym pomysłem twórców było skonfrontowanie postaci Theo z wszechogarniającym świat chaosem i barbarzyństwem, a tym samym z bodajże archetypowym bohaterem takich czasów, który niczym Rambo kulom się nie kłaniając, pcha się tam, gdzie jest ich najwięcej. Owen zdaje się, że umyślnie zagrał tą postać w sposób najbardziej ludzki z możliwych – Theo owego chaosu i barbarzyństwa się lęka. Najzwyczajniej w świecie nie ma zamiaru ryzykować swoim życiem, choć w momencie, gdy dowiaduje się, o jaką stawkę toczy się gra, staje się jedynym obrońcom Kee. Co więcej, jego troska ma charakter absolutnie bezinteresowny (choć psychologowie mówią, iż czysty altruizm nie istnieje), bowiem uratowanie rodzaju ludzkiego w żaden bezpośredni sposób nie poprawi jego życia, a i uratowana przez niego potomność małą by miała szansę mu się odwdzięczyć. Oglądając zmagania Theo zastanawiamy się jaka motywacja nim kieruje i dochodzimy do przykrego wniosku, iż ciężko nam ją znaleźć ostatecznie. Theo jest dojrzałym człowiekiem o scalonej osobowości i to nakłada na niego odpowiedzialność za Kee (być może właśnie ona nim powoduje), a jednocześnie daje siłę, by przezwyciężyć swoje lęki. Jest to jedna z najciekawszych postaci, jakie miałem okazję zobaczyć w kinie i chociaż film nie koncentruje się jedynie wokół Theo, to twórcom udało się pogłębić jego rys i nadać głębi w sposób rzadko spotykany, a którego standardy już dawno wyznaczył Obywatel Kane.

Bez wątpienia jest to jeden z najmocniejszych punktów Ludzkich dzieci jednak nie można nie wspomnieć o scenografii, w jakiej owa opowieść się rozgrywa. Już na wstępie napisałem, iż robi ona duże wrażenie. Szary betonowy Londyn, przez którego ulice przewalają się śmieci, ściany pokryte nędznymi i szpecącymi je malunkami, worki pełne odpadów rzucone w nieprzyjazne zakamarki, garbiący się ludzie ze spuszczonymi głowami, wielkie blokowiska rodem z naszego PRL, brudne, wybitymi oknami, przeszukiwane przez wojsko wyłapujące imigrantów. Obrazu dopełniają nieliczne elementy świadczącą o większym lub mniejszym postępie, jaki odbył się na przestrzeni lat – wielkie multimedialne reklamy, które w tej scenerii wyglądają groteskowo. Gdy akcja przenosi się do obozu dla imigrantów, widzowi zdaje się, że podąża za nią wprost do miasta rodem z Bałkanów. Bez dwóch zdań scenografia zapada w pamięć, klatki tworzą pojedyncze obrazy w naszej głowie, których ciężko się pozbyć, a które nadają filmowi specyficzny klimat i sprawiają, iż wizja twórców nabiera przerażającej realności. Jest to drugi, równie solidny argument dlaczego z filmem tym warto się zaznajomić.

Pozostaje jeszcze jedna kwestia, która przyszła mi namyśl, gdy zestawiłem Ludzie dzieci z innym, co by nie było, katastroficznym filmem – Pojutrze. Otóż w obu tych obrazach ludzkość pogrążona jest w niesamowitym kryzysie, a prezentowana przez cywilizacje zachodnie – odpowiednio społeczeństwo angielskie i amerykańskie, które górują nad resztą świata pod wieloma względami. W obliczu jednak wielkich katastrof pozostają bezradne, a pomoc przychodzi z owej reszty świata, która do tej pory znajdowała się gdzieś z boku. W Pojutrze Amerykanie znajdują azyl przed nadciągającym z północy zlodowaceniem u swojego biedniejszego sąsiada – w Meksyku. W Ludzkich dzieciach jedyną kobietą, która zachodzi w ciążę, jest emigrantka gdzieś z Czarnego Lądu, a więc osoba, którą rząd Wielkiej Brytanii chce jak najszybciej deportować. Ot, wydaje się, że twórcy obu filmów z perfidną premedytacją odwołali się do znanej skądinąd mądrości, iż ostatni będą pierwszymi. Mam przy tym jednak szczerą nadzieję, iż w takich okolicznościach nie będziemy musieli się o tym przekonywać.

 

Tytuł:  "Ludzkie dzieci"

Reżyseria: Alfonso Cuaron

Scenariusz: Alfonso Cuaron, Timothy Sexton, David Arata,

Hawk Ostby, Mark Fergus

Na podstawie powieści P.D. James

Obsada:

  • Clive Owen
  • Julianne Moore
  • Michael Caine
  • Claire-Hope Ashitey
  • Pam Ferris

Muzyka: John Tavener

Zdjęcia: Emmanuel Lubezki

Czas trwania: 109 minut

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...