"Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów" - recenzja
Dodane: 20-08-2008 20:43 ()
Wszyscy czekali na „Wojny Klonów” od momentu, kiedy zostały one wspomniane przez Obi-Wana w 1977 roku. Kilka lat temu mieliśmy okazję zobaczyć je po raz pierwszy jako animowany serial stworzony przez Gendy’ego Tartakowsky’ego dla Cartoon Network. Serial doczekał się dwóch serii i w sumie 25 odcinków. Prawda jest jednak taka, że nie wniósł praktycznie nic do uniwersum Star Wars. W dodatku pierwsza seria wyglądała bardziej jak filmik we flashu (i tyle też trwał pojedynczy odcinek).
Dużo lepsze połączenie między „Atakiem Klonów” a „Zemstą Sithów” (bo właśnie wtedy dzieją się „Wojny Klonów”) stanowiła komiksowa wersja "Wojen". Jednak Star Wars to przede wszystkim film i żaden komiks ani książka nie odda tego, co zobaczyć można na kinowym ekranie. Teraz doczekaliśmy się pierwszej kinowej wersji „Wojen Klonów”, która jest równocześnie początkiem przyszłej serii telewizyjnej. Film trwa półtorej godziny i jedyne co pozostało po wersji Tartakowsky’ego, to kreska (produkcja jest zrobiona jako animacja 3D).
Wybierając się na film, byłem troszkę zniechęcony recenzjami pojawiającymi się w Internecie i prasie, lecz po obejrzeniu wszystko stało się dla mnie jasne. Obraz został stworzony wybitnie pod fanów i tylko oni mają tam czego szukać. Fabuła może wydawać się z początku naiwna, a niuanse pojawiające się w filmie będą zupełnie niezrozumiałe dla śmiertelnika (np. walka o zdobycie szlaków hiperprzestrzennych należących do klanów Huttów). Pierwsze, co rzuca się w oczy, to brak napisów początkowych pojawiających się w większości filmów "gwiezdno-wojennych". Zamiast nich jest zrobiony specjalny montaż, przypominający prolog, a wszystko opowiadane jest przez narratora. Powiem szczerze, że wyglądało to bardzo ciekawie – jak na przykład czołówka z wiadomości.
Może troszkę o fabule. Syn Jabby zostaje porwany, a w poszukiwanie Huciątka (pieszczotliwie nazywanego Śmierdzielem) zostają zaangażowani zarówno separatyści z hrabią Dooku na czele, jak i armia republiki reprezentowana przez Anakina, Obi-Wana oraz zupełnie nową postać, którą jest Ahsoka Tano - padawanka Anakina (na razie wygląda to na niedociągnięcie, bo jak wszyscy wiemy Anakin nigdy nie otrzymał tytułu mistrza). Poznajemy także innych nowych bohaterów, takich jak: wujek Jabby - Ziro the Hutt, po raz pierwszy przestawiony z imienia Captain Rex (pojawił się w poprzednich "Wojnach Klonów").
Scenariusz może nie zachwyca, ale „Wojny” mają traktować o wojnie i to oddają świetnie. Niesamowite bitwy w kosmosie, świetnie zrealizowane walki lądowe i powietrzne – to atuty obrazu. Akcja jest tak wypoziomowana, iż mimo tempa jesteśmy w stanie się skoncentrować na zachowaniu poszczególnych postaci na ekranie. Film na szczęście nie został do końca przeznaczony dla dzieci, więc miło możemy się zaskoczyć, jak wiele klonów zostaje zabitych na ekranie, i to w równie dramatyczny sposób, jak żołnierze z Omaha Beach z „Szeregowca Ryana”.
Co również miło zaskakuje, to indywidualności w armii. Dowódcy mają różne fryzury, a statki są pomalowane w różne wzory (niczym B-17 z drugiej wojny światowej). Pierwszym skojarzeniem była gra „Republic Commando” i motywy z niej zaczerpnięte. Wszystkiemu towarzyszy doskonale dopasowana muzyka - zupełnie odbiegająca od znanej nam z klasycznych „Star Wars”. Jest to ścieżka dźwiękowa na miarę mini serii sci-fi XXI wieku. Trochę epicka, trochę nowoczesna i idealnie wkomponowana w akcję na ekranie. Głosy postaci są doskonale dobrane, a co ciekawe, niektóre z nich posiadają głosy swoich pierwowzorów z filmu. I tak mamy Anthony’ego Danielsa jako C3PO, Christophera Lee jako hrabiego Dooku oraz Samuela L. Jacksona jako Mace Windu. Niestety, z tej trójki tylko Dooku ma znaczącą rolę w filmie. Efekty dźwiękowe są również bardzo dobre, a o ile prawidłowo kojarzę, to niektóre dźwięki wzięte były prosto z gier komputerowych SW. Duże wrażenie robią również walki na miecze świetlne - z bardziej znaczących - Dooku vs. Anakin i Asajj vs. Kenobi. Świetna choreografia, połączenie walki z mocą oraz fajerwerki z użyciem mieczy świetlnych (Asajj ciągnąca miecze po ziemi).
Oczywiście największym plusem filmu jest klimat - naprawdę zrobiło na mnie wrażenie, jak zobaczyłem wyposażenie mostków na Venatorach i dowódców w mundurach imperialnych - czuć było stare „Star Wars”.
Zachwyty, zachwytami, ale co kulało? Niestety, szwankowała grafika, która była strasznie nierówna. Rewelacyjne odwzorowanie robotów i statków na przeciw "ślizgających i kulejących postaci", pięknie namalowane i poruszające tła, a za chwile wykończenie kadru całkowicie puste lub zupełnie bez szczegółów i jakiejś tekstury. Dosyć trudna sztuka połączenia 3D i normalnej, klasycznej animacji zaowocowała tym, że postacie mają rozmazane tekstury (niby, że malowane), a włosy wydaja się drewniane (natomiast zupełnie przeciwnie wygląda wszystko pozostałe - poddające się prawom fizyki).
Jeżeli chcesz zobaczyć klony w boju walczące na gołe pięści, zagłębić się w historię i politykę „Galaxy far far away” oraz pobawić się w poszukiwanie smaczków - film jest dla Ciebie, fanie Star Wars. W przeciwnym razie możesz się rozczarować. A przed obejrzeniem polecam poprzednie odcinki „Clone Wars” oraz grę „Republic Commando”.
Tytuł: "Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów"
Reżyseria: Dave Filoni
Scenariusz Henry Gilroy, Steven Melching, Scott Murphy
Na podstawie historii George'a Lucasa
Obsada (głosy):
- Samuel L. Jackson - Mace Windu
- Grey DeLisle - Asajj Ventress
- James Arnold Taylor - Obi-Wan Kenobi
- Anthony Daniels - C-3PO
- Matt Lanter -Anakin Skywalker
- Tom Kane - Yoda
- Ian Abercrombie - Palpatine
- Christopher Lee - Hrabia Dooku
Muzyka: Kevin Kiner
Montaż: Jason Tucker
Czas trwania: 90 minut
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...