„Diary of the Dead: Kroniki żywych trupów” - recenzja
Dodane: 28-07-2008 17:41 ()
Nie ma chyba na świecie miłośnika filmów z udziałem zombie, który nie znałby nazwiska Romero. Sędziwy już George ma wielu fanów, którzy z utęsknieniem wyczekują na kolejny film. Minęło kilka lat od ukazania się przyjętej raczej chłodno „Ziemi Żywych Trupów”, która to była swego rodzaju zakończeniem całej zombie-sagi. Tym razem Romero niejako wraca do korzeni, ale w nowatorskim stylu.
Wydarzenia w filmie ukazane są oczami bohaterów, a konkretniej jednego (z wyjątkiem początku — to reportaż na żywo ze sceny zbrodni). Ma to swoje wady i zalety — z jednej strony ma się wrażenie uczestniczenia w wydarzeniach. Z drugiej — w przypadku inwazji zombie o wiele lepiej trzymać w dłoni pistolet, a nie kamerę. No właśnie — zapewnie zadajecie sobie pytanie, jak to się stało. Otóż bohaterami filmu jest grupka studentów — jeden z nich kręci na zaliczenie tandetny filmik z mumią goniącą panienkę po lesie (a nie film o zombie, jak to błędnie podają serwisy internetowe). Młodzież jest wyluzowana i niedoświadczona, a pierwsze raporty traktujące o atakach umarłych transmitowane w radiu biorą za zwyczajny żart. I w zasadzie nie ma im się co dziwić — widz kupił film o zombie i spodziewa się zombie, ale gdybym teraz wam napisał, że widziałem jednego na ulicy, zwyczajnie popukalibyście się w czoło.
Kręcenie wszystkiego, co się dzieje na początku, jest po prostu fanaberią studenta. Potem dopisuje sobie on do tego ideologie — pokazanie kryzysu z samego centrum wydarzeń. Tylko dlatego pozostali bohaterowie tolerują jego beztroskę. Szczerze mówiąc, takiego „kolegi” od razu bym się pozbył. To fakt, że telewizja serwuje nam teraz papkę i stek kłamstw stworzony ze zdań wyjętych z kontekstu, ale jednak instynkt samozachowawczy się ma. Studenci najpierw chcą sprawdzić, czy plotki są prawdziwe, a potem po prostu dotrzeć do swoich rodzin. Poruszają się wozem kempingowym i oglądają relacje innych ludzi umieszczone na internecie. Reportaże z pierwszych spotkań z zombie, reakcje ludzi, chaotyczna walka o przetrwanie. Cała ich eskapada jest właśnie treścią filmu.
Bohaterowie, co jest niemalże charakterystyczne dla tego gatunku filmowego, zachowują się niedojrzale, żeby nie powiedzieć — głupio. Niemniej ich wiek (a nie są to zwykłe nastolatki, tylko amerykańskie nastolatki) oraz rozprzestrzeniająca się panika w pełni to tłumaczą. Spotkania z bandą czarnoskórych gangsterów oraz wojskiem są bardzo ciekawie rozegrane. Cała scena w szpitalu jest bardzo klimatyczna, natomiast znośny humor można zaobserwować w czasie wydarzeń na farmie starego Amisza. Zombie prezentują się świetnie — jak to zawsze bywa u Romero, dla którego dobra charakteryzacja jest dużo lepsza niż efekty komputerowe (dlatego jego filmy są lepsze niż seria Resident Evil). Film utrzymany jest w sarkastyczno-pesymistycznym klimacie — nikt nie ułatwia życia bohaterom i nie szczędzi im zmartwień i kłopotów. Dodatkowo — dla koneserów gatunku — sugestywnie pokazana walka z martwiakami przy pomocy łuku, defibrylatora oraz kwasu.
Tak naprawdę Romero „napuszcza” zombie na bohaterów już po raz piąty, by obnażyć wady społeczeństwa. W Nocy Żywych Trupów piętnowano egoizm — bohaterowie poradziliby sobie dużo lepiej, gdyby ze sobą współpracowali. W „Poranku...” skrytykowano konsumpcyjne nastawienie do życia (bohaterowie barykadują się w centrum handlowym). „Dzień Żywych Trupów” przy pomocy zombie pokazywał naszą rutynę codziennego życia (trupy powtarzały czynności ze swojego „poprzedniego życia”, choć nie było takiej potrzeby i nie miało to żadnego sensu), natomiast „Ziemia Żywych Trupów” krytykowała wyzysk i tworzenie się kast społecznych. A jak to jest z „Dziennikami"? Dostaje się telewizyjnym podglądaczom oraz internetowym ekshibicjonistom. Nawet w czasie kryzysu znajdą się ludzie, którzy wolą oglądać masakrę na ekranie telewizora bądź monitorze. Są ludzie, którzy będą występować w reality szoł (a takim zombie big brotherem jest w pewnym sensie ten film) i publikować prywatne filmiki w sieci. Dużo łatwiej zamknąć się w domu i obserwować szaleństwo na ulicach będąc w samym jego środku — w oku cyklonu. Nikt nie sili się na wyjaśnienia, dlaczego martwe ciała samoistnie się reanimują — tak po prostu jest i coś trzeba z tym zrobić. Goniących za sensacją spotyka oczywiście zasłużona kara, a końcówka filmu zdaje się zapowiedzią odparcia fali zombie, ale gdy obejrzycie ten film, zrozumiecie retoryczne pytanie narratorki — czy zasługujemy na to, by przeżyć? Oczywiście tego rodzaju studium ludzkich zachowań i psychiki może się nie spodobać widzowi, który chce obejrzeć film o zombie dla krwawej sieczki (scen gore trochę jest — wspomniany stary Amisz nieźle wywija... kosą!). I to może się okazać dla Romero strzałem do własnej bramki.
Film wielu z was rozczaruje brakiem strzelanin czy eksplozji. Ktoś może powiedzieć, że za mało jest zombie i akcja rozgrywa się powoli. Tak właśnie objawiła się nowatorska postawa Romero, który zamiast ciągnąć rozbudowaną sagę, wrócił do jej początku, pokazując pierwsze, pojedyncze przypadki ataków zombie. Film ma swój klimat i urok, ale głównie dla fana gatunku, który do końcowej oceny może sobie dodać 1-2 punkty. Z ręką na sercu muszę jednak przyznać, że nie jest to film, który absolutnie trzeba zobaczyć. Tym bardziej że akurat za DVD, które kupiłem, ładnie mnie podliczyli. Ale ja jestem fanem, a to już zupełnie inna sprawa.
6/10
Tytuł: "Kroniki żywych trupów"
Reżyseria: George A. Romero
Scenariusz: George A. Romero
Obsada:
- Joshua Close
- Scott Wentworth
- Michelle Morgan
- Joe Dinicol
- Shawn Roberts
- Amy Ciupak Lalonde
- Megan Park
Muzyka: Norman Orenstein
Zdjęcia: Adam Swica
Montaż: Michael Doherty
Scenografia: Rupert Lazarus
Kostiumy: 95 minut
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...