Blue Moon City - recenzja

Autor: Krzysztof Księski Redaktor: kwiatosz

Dodane: 12-07-2008 23:06 ()


Reiner Knizia to jeden z najsłynniejszych i najbardziej cenionych twórców gier planszowych. Mając w swym dorobku dziesiątki, jeśli nie setki tytułów zazwyczaj nadaje swoim dziełom charakterystyczny rys, dzięki któremu łatwo jest rozpoznać ich autora. Są to zazwyczaj produkcje świetnie policzone i zbalansowane od strony mechaniczno - matematycznej, co można by określić świetnie skonstruowanymi układankami. Tym jednak, co wielu zniechęca do jego gier jest kompletny brak w nich klimatu. Planszówki Knizii to bardzo dobrze sprawdzające się maszynerie, gdzie tematyka gry jest tak naprawdę pretekstem, czymś przypadkowym. Umiejscowienie gry np. w starożytnej Mezopotamii czy dawnej Japonii jest przypadkowe, również dobrze każdy inny klimat sprawdziłby się tak samo. Na szczęście niekiedy Knizia wznosi się ponad swoje ograniczenia i tworzy grę, która nie tylko ma dobrą mechanikę, ale też klimat. Taką grą bez wątpienia jest „Blue Moon City".

Jest ona przeznaczona dla 2- 4 graczy i choć na pudełku widnieje sformułowanie „od 10 roku życia", to sądzę, że nawet łebski sześciolatek z przyjemnością zagra, bez problemu rozumiejąc zasady. „Blue Moon City" to gra familijna, przeznaczona dla całej rodziny. I myślę, że w tym charakterze sprawdza się bardzo dobrze.

Podczas rozgrywki przenosimy się do zrujnowanego Miasta Niebieskiego Księżyca, które mamy odbudować. Ruin jest sporo, więc pracy czeka bardzo wiele, aby doprowadzić metropolię do dawnej świetności. W dziele mają pomóc czerwone, zielone i niebieskie smoki, który powróciły, aby wziąć udział w odbudowie oraz przypominać o bogu patronującemu miastu, któremu poświęcony jest święty obelisk, miejsce kultu i składania ofiar.

Na takim tle odbywa się rozgrywka. Na początku rozkładamy w losowej kolejności 21 płytek przedstawiających zrujnowane części miasta - budowle takie, jak: świątynie, laboratoria, uniwersytety itd. Na każdej znajduje się informacja - ile i czego potrzeba, aby odbudować daną część oraz co otrzymamy, jeśli zamysł nam się powiedzie. Osoba, która najbardziej przyczyni się do odbudowy, otrzymuje najwięcej, reszta pomocników nieco mniej i po równo. Ten gracz, który nie wziął udziału w odbudowie danej budowli nie otrzymuje zaś nic. Zdobyczami są zazwyczaj kryształy, jednak mogą to być również smocze łuski, które później można wymienić na kryształy lub karty, służące do odbudowy.

Budowa odbywa się za pomocą kart. Karty podzielone są na numery (1,2,3) oraz kolory, których jest osiem. Każdy symbolizuje inną rasę, z których każda bierze udział w odbudowie. Zależnie od rodzaju z kartą mogą być związane dodatkowe moce. Umożliwiają one szybszy ruch, wzywanie smoków, przyspieszenie składania ofiar, mieszanie kolorów itp. Zagrywając sekwensy kart, tworzymy kolejne budowle i otrzymujemy za nie punkty.

Odbudowany budynek jest odwracany rewersem do góry i właściwie nie bierze już udziału w grze, jednak kiedy obok następuje zbudowanie innej budowli, to gracze otrzymują dodatkowe kryształy za sąsiadującą, a już odtworzoną.

Gra ma proste zasady. Podzielona jest na 3 fazy: ruchu, budowy i odrzucania/dobierania kart. W pierwszej z nich ruszamy naszym pionkiem o maksymalnie 2 pola (chyba że wspomożemy się zagraną odpowiednią kartą, wtedy ruch może być większy) w kierunku budowli, którą chcemy odbudować. W fazie budowy budujemy tę budowlę, na której ruinach stoi nasz pion, zgodnie z wcześniejszym opisem. Wreszcie dobieramy dwie karty plus tyle, ile odrzuciliśmy (maksymalnie 2, czyli dobrać można góra 4). I tak po kolei każdy gracz, zgodnie z ruchem wskazówek zegara.

Co pewien czas trzeba zdecydować się na złożenie bogowi Blue Moon ofiary z kryształów, co trzeba uczynić na obelisku pośrodku planszy. Osoba, która ofiar złoży najwięcej, wygrywa. W przypadku remisu liczy się zaś ilość posiadanych kryształów.

Gra jest bardzo sympatyczna. Interakcji jest sporo, ale jest ona raczej pozytywna, rzadko zdarzają się złośliwości, zresztą okazji ku temu jest niewiele. Każdy powolutku bierze udział w odbudowywaniu różnych budowli, ciesząc się klimatem i kombinując, jak złożyć najbardziej wydajny sekwens z kart na ręku. W dalszej części rozgrywki zaczyna pojawiać się trochę presja wyniku, bowiem każdy odczuwać zaczyna oddech przeciwników. Coraz mnie budowli pozostaje do ukończenia, coraz więcej ofiar zostaje oddanych bogu. Jednak wciąż mamy tu do czynienia z rozgrywką pozytywną, gdzie rywalizacja nie wpływa na wzrost poziomu konfliktowości.

Jak przystało na grę familijną, „Blue Moon City" wymaga kombinowania, ale nie jest mózgożerny. Przypomina raczej niedzielne zmagania z krzyżówką panoramiczną niż ciężką klasówkę z matematyki. Spory też jest tu element losowy. Przyczyna tego jest oczywista - pod koniec każdej tury losujemy kilka kart o różnych mocach i różnych cyfrach, co ma duże znaczenie w budowie. Skutkiem tego jest to, iż czasem otrzymujemy gotowe rozwiązania świetnie nadające się do wykorzystania w danej sytuacji, a niekiedy mamy na ręku karty, z które każda jest z innej parafii i niewiele z nich możemy złożyć. Jednak ten znaczny element losowy nie jest mocno odczuwalny i nie rzutuje bardzo na grę. Dzięki temu nie można go określić jako wadę gry.

Mam natomiast pewne zastrzeżenia w temacie skalowalności. Zgodnie z tym, co jest napisane na pudełku, mamy do czynienia z grą dla 2 - 4 osób. W wariancie 3 i 4-osobowym „rozgrywka jest bardzo przyjemna, a bywa, że pasjonująca. Szczególnie przy 4 graczach jest bardzo dobrze. Natomiast przy parze planszówkowców nie jest już tak wesoło. Co prawda pierwsze rozgrywki są wciąż przyjemne, jednak po dwóch, trzech zaczynają się nudzić. Najgorsze jednak, iż stają się przewidywalne. Bowiem za każdym razem dochodzi praktycznie do takiej samej końcówki, której wynik jest jasny do przewidzenia. Dlatego też gra nie zadowoli tych, którzy poszukują dobrej i powtarzalnej gry dla dwóch osób.

Niniejsza recenzja nie byłaby pełna, gdyby nie wspomnieć o stronie formalnej gry. „Blue Moon City" jest wydana znakomicie. Jak dla mnie to jedna z najlepiej wydanych gier, z jakimi miałem styczność.  Świetne grafiki na pudełku, jak również na żetonach budowli i na kartach wprowadzają znakomicie w klimat. Dzięki temu gra nie jest sucha, sprowadzona wyłącznie do mechaniki, co często jest wadą produktów Knizii. Tu przeciwnie - tło jest wyraźnie odczuwalne. Gra jest też bardzo porządnie wykonana. Duże, mocne pudełko, grube i spore żetony budowli, kryształów i smoczych łusek, a także obelisku, dobrze wykonane karty, znaczna ilość drewnianych elementów oraz plastikowe smoki. Mnogość świetnie wykonanych pod względem jakościowym i estetycznym elementów sprawia, że należy umieścić „Blue Moon City" w czołówce najlepiej wydanych gier planszowych. Stosunkowo niska cena produktu, tylko umacnia mnie w przekonaniu, że to bardzo dobry zakup.

„Blue Moon City" jako lekka gra familijna sprawdza się świetnie. Dla 3- 4 graczy to kawał bardzo dobrej planszówki, do której wielokrotnie będą wracać. Gorąco więc polecam ją w takiej konfiguracji. Jeśli zaś planować będziecie grę dwuosobową, to raczej odradzam - szybko się znudzicie. Chyba że szczególnie wysoko stawiacie aspekt estetyczny produktu. Wtedy z pewnością nie pożałujecie, ponieważ „Blue Moon City" wydana jest rewelacyjnie.

 

  • Grywalność: 4,5/6 (3-4 graczy), 3/6 (2 graczy)
  • Wykonanie: 6/6
  • Losowość: 3/6
  • Ocena ogólna: 5/6

 

Blue Moon City

  • Autor: Reiner Knizia
  • Wydawnictwo: Galakta
  • Liczba graczy: 2-4
  • Czas gry: ok. 60 minut
  • Zawartość pudełka: 21 żetonów budynków, 1 obelisk, 80 kart, 4 figurki graczy, 40 znaczników, 40 kryształowych tokenów, 15 złotych smoczych łusek, 3 figurki smoka.
  • Cena: 99 zł

Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...