Czarny Anioł Nocy i Wieża Eiffla

Autor: Redaktor: Thythwack

Dodane: 31-01-2008 20:49 ()


Tamtejsza noc zapowiadała się okropnie. Już od wczesnych godzin popołudniowych nad miasto nachodziły ciężkie, ciemne chmury. Wiedziałem wtedy, że będę musiał pójść do swojej pracy, wszystko sprawdzić i dopilnować, by działanie wody, nie spowodowało czyjejś krzywdy. Pamiętam, że po raz kolejny byłem zadowolony, że mieszkam blisko miejsca pracy. Nawet tą wielką, metalową, pajęczą sieć, widzę przez okno. (Nieraz wyobrażałem sobie, jak ta góra, gdyby posiadała taką moc, człapała by przez miasto)

 

Kiedy stałem w oknie popijając herbatę i patrząc się na tego żelaznego kolosa, z nieba zaczęły lecieć pierwsze krople deszczu. Ciemne chmury, sprawiały wrażenie, że nie są wysoko na niebie, a że posuwają się wolno w moją stronę, gniotąc i wcierając w ziemie wszystkie budynki i wszystko to, co stoi na jej drodze.

 

Dopiłem herbatę, wyłączyłem telewizor, zabrałem płaszcz i parasolkę i wyszedłem, nie wiedząc jeszcze, że nie będzie to kolejna zwykła, deszczowa noc w pracy.

 

Piszę to, gdyż chciałem się z Wami podzielić moją przygodą, która spowodowała, że stałem się jednym z pracowników tajemniczej Fundacji Wilmartha . Od tamtego pamiętnego czasu, wraz z innymi pracownikami Fundacji, niejednokrotnie stykałem się z podobnie tajemniczymi i budzącymi grozę wydarzeniami. Jednak właśnie ta noc, wryła mi się w pamięci najbardziej. Wracam zatem do tej burzowej nocy, 10 lat temu.

 

Jak już wspominałem, szedłem do pracy, było gdzieś tak po godzinie 18. Dzisiaj akurat miałem wolne, ale z racji tego, że nic sobie nie zaplanowałem i z uwagi przede wszystkim na zbliżającą się burzę, chciałem wiedzieć, że wszystkie windy wieży będą działały sprawnie. Niedługo nadejdzie czas konserwacji tych wszystkich mechanizmów, dzisiaj będzie dobry czas przyjrzeć się, na co trzeba będzie zwrócić szczególną uwagę. Oczywiście, wszystkie te koła i tłoki, nie zostawiane są bez opieki nawet na krótki czas. Dnia dzisiejszego, dyżur pełnił Louis Lobineau. Był to dobry pracownik, jednak nie tak doświadczony jak ja, a i tak, mogę się założyć, że dzisiejszej nocy dzwoniłby do mnie z jakimś zapytaniem. Jestem inżynierem, zajmuję stanowisko chef du service – szefa obsługi, a swoje doświadczenie zdobywałem mając pod swoją pieczą wyciągi narciarskie w najbardziej znanych francuskich kurortach. Przy pracy przy urządzeniach Wieży Eiffla zatrudniało mnie wtedy Stowarzyszenie Eksploatacji Wieży Eiffla.

 

 

Gdy dochodziłem pod wieżę, dostrzegłem wciągające ludzi windy. Mimo deszczu turyści nigdy nie rezygnują. Chyba każdy, kto jest w tym mieście chciałby wjechać na Wieżę Eiffla i podziwiać Paryż z lotu ptaka. Jak widać, nadchodząca dzisiejsza burza nikogo nie odstrasza. Stałem i patrzyłem się, chcąc dosięgnąć wzrokiem szczytu. W tym momencie wydawało mi się, że jakaś czarna, oleista plama osiadła wolno na jedną z żelaznych belek, ale że deszcz już padał dosyć obficie i nieraz gdy zawiało, pojedyncze krople leciały mi na twarz, to pewnie to spowodowało, że „coś” zobaczyłem. Nie zastanawiając się dłużej, ruszyłem do drzwi wejściowych, prowadzących do pomieszczeń obsługujących windy.

 

Już przy samych drzwiach wejściowych słyszałem monotonny dźwięk maszyn, które pchają wagoniki pod niebo. Gdy wchodziłem do środka, błysk pioruna zdawało się, przez kilka sekund otoczył cały świat. Potem przepotężny grzmot przetoczył się przez niebo. Cieszyłem się, że byłem już w środku. W pomieszczeniu unosił się zapach różnych smarowideł i zapach czarnej kawy, którą przygotowała dla Louisa jego żona. Przywitałem się z kolegą, który właśnie wtaczał wielkie, prawie 60 litrowe beczki smarów z przedsionka do specjalnych magazynów. Silniki napędzające windy smarowane są tłuszczem wieprzowym i wołowym wymieszanym z włóknami konopnymi – tak samo od ponad 100 lat. Poszedłem się przebrać. Louis zostawił dla mnie kawę i kawałek szarlotki w pokoju dyżurnym, a sam poszedł wtoczyć ostatnie beczki do magazynu.

Gdy wrócił, dopił swoją kawę i poszliśmy razem na obchód. Na ścianie w dyżurce wisi rząd kluczy wielkości uda rosłego mężczyzny. Służą do dokręcania wiekowych śrub o rdzewiejących łebkach rozmiaru kalafiora. Tuż obok znajduje się pokój komputerowy, z migającymi ekranami, rzędami guzików i przełączników. To była praca pełna kontrastów. W tym pomieszczeniu z komputerami musiałem sobie radzić z mikroskopijnymi śrubokrętami. W pozostałych zaś miejscach, miałem do czynienia z gigantycznymi narzędziami rodem z odległej epoki.

 

Pracowałem w potężnym królestwie, podziemnym labiryncie hydraulicznych tłoków i krążków liczących ponad 100 lat. To one wynoszą windy na szczyt wieży, skąd można podziwiać Paryż z lotu ptaka. Masywne, napędzane wodą windy hydrauliczne gdy instalowano je w dziele Gustava Eiffla przygotowanym na Wystawę Światową w 1889 roku, stanowiły ostatni krzyk techniki i należały do największych na świecie. Dziś to niemal antyki, nadal jednak pełnią swoją rolę w jednym z najbardziej popularnych pomników Francji – w zeszłym roku przewiozły ponad 6,7 miliona zwiedzających.

Tłoki smarowane są tłuszczem wieprzowym i wołowym wymieszanym z włóknami konopnymi, a zawory w pompach wodnych wyściela skóra nasączona olejem do kopyt. Ta oryginalna maszyneria potrzebuje oryginalnego smaru – nie będzie działać z nowoczesnymi miksturami. Nic się nie zmieniło od ponad stu lat.

Niełatwo dziś, w czasach rafinowanych smarów olejowych, zdobyć taki specyfik. Na szczęście firma z północy Francji nadal produkuje przestarzałe mikstury ze zwierzęcego tłuszczu. Zamawiamy je w prawie 60-litrowych kanistrach, o których już wspominałem wcześniej.

Gdy pada tak jak dzisiaj, zawsze zdarzają się jakieś przecieki, zawsze tu na dole kapie woda i trzeba się przed nią uchylać i omijać kałuże na betonowej podłodze.

 

Pamiętam, że w tym dniu jedna z wind była w naprawie. Każda z dwóch pozostałych codziennie woziła tysiące turystów w górę i w dół najbardziej rozpoznawalnego elementu krajobrazu na świecie – sto przejazdów, w każdym rzucie 92 turystów pstrykających niezliczonymi aparatami fotograficznymi w walce o utrwalenie bezcennych wspomnień. Zawsze gdy tłum turystów zapakował się do wind i gdy ona zaczynała jechać w górę, cała ta podziemna jaskinia zaczynała się trząść, gdy tłoki zaczynały pchać wagonik.

 

Komputery to stosunkowo nowy nabytek. Dawniej na zewnątrz wagoników wiozących turystów na szczyt siedział kontroler, na mocy nowych przepisów bezpieczeństwa już dwie dekady temu został zastąpiony przez guzik i komputer. Na jego miejscu siedzi więc manekin, który ma już znaczenie czysto estetyczne.

 

Nie było łatwo nauczyć komputer, by myślał jak mądry człowiek. Musieliśmy się oswoić z faktem, że starego windziarza zastąpił system komputerowy, który nie jest inteligentny. Trzeba było przekazać maszynie całą wiedzę człowieka.

Kontroler znał swoją windę i jej kaprysy. Wiedział, kiedy coś jej dolegało. Komputer nie rozumie humorzastych wagoników. Pracownicy z obsługi sprawdzają windy kilkakrotnie przed każdą jazdą, by upewnić się, że drzwi zamknęły się prawidłowo.

 

W latach 60. ubiegłego wieku doszła winda elektryczna. To ta, o której wspominałem, że obecnie była naprawiana (wymieniane były kable). Zwykle jest najbardziej niezawodna, wymaga jedynie trwającego 15 minut przeglądu każdego ranka, w przeciwieństwie do wind hydraulicznych, którym trzeba poświęcić aż godzinę. Zabiera także więcej osób. Brakuje jej uroku. Ale naszym zadaniem jest wywiezienie ludzi na górę. Liczy się efektywność.

 

Co raz było słychać głośne grzmoty, a echo odbijało się po wszystkich salach tutaj na dole. Co jakiś czas przygasało światło i miałem wrażenie, że widzę jakieś przebiegające cienie pod sufitem. Jednak nie przejmowałem się nimi, ot, takie zwykłe wrażenie. Postanowiliśmy, że trzeba przynieść kilka wiader na kapiącą wodę, gdyż jak tak dalej pójdzie, czeka nas mały potop.

 

Kiedyś ta kolekcja kół, bloków i tłoków była dostępna do zwiedzania. Względy bezpieczeństwa zdecydowały jednak o rezygnacji z tej tradycji mniej więcej w tym samym czasie, kiedy wprowadzono komputery. Tylko wyjątkowo udostępnia się zwiedzającym to na co dzień zamknięte miejsce - wewnętrzne mechanizmy Wieży Eiffla. Turyści i paryżanie traktują Wieżę jak pomnik z mnóstwem żelaza. Tymczasem Wieża Eiffla przypomina raczej fabrykę, a ludzie nie mają pojęcia, co kryje się pod powierzchnią.

 

Po obejściu wszystkich pomieszczeń raz jeszcze skontrolowałem gęste, przezroczyste krople tłuszczu wyciekające z obudowy rur przy tłokach pchających wagoniki. Postawiliśmy kilka wiader na kapiącą wodę i udaliśmy się do pomieszczenia dyżurnego.

Piliśmy kawę, rozmawialiśmy o polityce, sporcie, oglądaliśmy telewizję. Jako, że nie trzeba kontrolować tych wszystkich mechanizmów cały czas, a że była już noc, ucięliśmy sobie małą drzemkę.

Spałem może ze 2-3 godziny, nie wiem dokładnie, gdyż nie patrzyłem wcześniej na zegarek, gdy obudził mnie ruch w pomieszczeniu. Louis powiedział, że pójdzie powylewać wodę z wiader i żebym spał, gdyż jak to już wcześniej mówiłem, nie był to moja zmiana. Przytaknąłem i zamknąłem oczy.

 

Nie wiem ile czasu minęło, ale wyrwał mnie z drzemki krzyk. Otworzyłem oczy, panowała cisza, nie wiedziałem, czy był to krzyk prawdziwy, czy tylko mi się wydawało. Sprawdziłem na zegarek, była 2:53, Louisa nie było w pomieszczeniu. Przeciągnąłem się i poszedłem śpiesznie poszukać go. Lepiej dmuchać na zimne, a jeżeli to nie był jego krzyk, to nic mu o tym nie powiem.

Gdy szedłem między urządzeniami, zauważyłem, że woda z wiader w pewnych miejscach przelewa się, tworząc duże kałuże. Sprawiało to wrażenie, że niektóre wiadra nie zostały wcześniej opróżnione. Gdy przeszedłem kilka kroków dalej, zupełnie już obudzony, w jednej z kałuż, koło przewróconego wiadra dostrzegłem wielki klucz francuski. Z kałuży tej odchodził jakiś długi ślad, jakby coś było ciągnięte, nagle ślad się urywał, sprawiało to wrażenie, że to coś zostało podniesione?

 

Zawołałem Louisa. Nie dostałem odpowiedzi, jednak chwilę potem usłyszałem jakby trzepot skrzydeł i na karku poczułem powiew powietrza, odwróciłem się gwałtownie i kątem oka dostrzegłem umykający cień w stronę maszyn. Krzyknąłem ponownie i pobiegłem za tym cieniem, gdyż nadal nic nie wskazywało, iż mam do czynienia z jakąś bardzo dziwną sytuacją.

 

Po pewnym czasie usłyszałem cichy jęk, poszedłem w jego kierunku.

 

O zgrozo, to co zobaczyłem, mam do tej pory przed oczami. Na jednej z maszyn, dosyć wysoko leżał Louis i cały czas cicho jęczał. Gdy zwróciłem się do niego, zaczął krzyczeć głośniej i zaczął się cały trząść. W tym momencie zobaczyłem coś co siedziało na nim. Była to jakaś przerażająca, niezgrabna istota o gładkiej, oleistej skórze. Miała rogi, które zawijały się do wewnątrz i poruszała bezszelestnie swoimi, podobnymi do nietoperza skrzydłami.

 

Zamarłem w strachu. Istota nagle gdzieś zniknęła, a ja stałem nadal w bezruchu zaciskając w dłoni klucz francuski. Nie wiem ile ta chwila trwała, ale po pewnym czasie poczułem z mojej prawej strony falujące powietrze. Pamiętam, że bez zastanawiania się machnąłem kluczem w tym kierunku. W tym samym czasie gdy klucz mój uderzył o coś „w miarę miękkiego” skierowałem w tą stronę wzrok. Pamiętam, że wydałem przeraźliwy krzyk, gdy zobaczyłem, że trafiłem w miejsce, gdzie to coś powinno mieć twarz, a zobaczyłem tylko czerń, z której wyrastały rogi. W tym momencie chyba zemdlałem, gdyż nie pamiętam niczego.

 

Pamiętam, że obudziłem się szpitalu, jednak nie będę tego opisywał dokładnie, przejdę do konkretów. Okazało się, że nic mi się nie stało! Zostałem przesłuchany przez policję, dowiedziałem się, że Louis żyje i że dochodzi do siebie. Byłem zaskoczony, że nie oskarżono mnie o nic, o pobicie, czy coś podobnego, przecież znaleziono mnie w miejscu, w którym właśnie wtedy nie powinienem się znajdować. Później się okazało się też, że gazety nic nie wspominają o tym incydencie. Wyglądało to tak, jakby nikt nic nie wiedział.

A później poznałem wysoko postawionego człowieka z policji, który opowiedział mi dokładnie o wszystkim, dowiedziałem się od niego kim dokładnie jest i z kim współpracuje i opowiedział mi trochę bardziej szczegółowo o tym co zobaczyłem i z czym miałem do czynienia tamtej nocy. Powiedział, że to prawie jak cud, że obaj żyjemy. Prosił też, żebym zgłosił się pod wskazany adres. Poszedłem tam następnego dnia po wypisaniu ze szpitala. Wtedy to, pierwszy raz spotkałem się z Fundacją Wilmartha twarzą w twarz. Już nie chcę wdawać się w szczegóły, najważniejsze jest to, że moje informacje okazały się dla nich cenne i że otrzymałem prośbę współpracy z nimi. Przyjąłem ją.

 

 

 

 

 

 

 

Inspirowany zawartością tego linka:

http://przewodnik.onet.pl/1235,1660,1440459,wieza_eiffla_spod_ziemi,artykul.html

 

 

 

 

 

 

 

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...