„Superman: Doomsday” - recenzja
Dodane: 08-11-2007 11:44 ()
Superman zginął w 1992 roku na łamach 75. zeszytu serii „Superman”, o czym dowiedziałem się z telewizyjnych wiadomości, natomiast w Polsce wydarzenie to miało miejsce trzy lata później na łamach 57. (odwrócenie cyfr to mający swój urok przypadek) zeszytu „Supermana” wydanego przez TM-Semic. Od tamtej pory pogłoski mówiące o tym, że kolejna kinowa produkcja z Człowiekiem ze Stali w roli tytułowej zostanie oparta o jego pojedynek z istotą zwaną jako Doomsday, wzbudzała moje szczere zainteresowanie i pobudzała wyobraźnię. Z tego też powodu nakręcony w roku 2006 obraz „Superman Returns” z Brandonem Ruthem zupełnie rozminął się z moimi oczekiwaniami. Światełkiem w tunelu okazała się produkcja pełnometrażowej animacji zatytułowanej „Superman: Doomsday”, która ujrzała światło rok później. Lecz twórcy postanowili opowiedzieć w niej alternatywną, do tej znanej z komiksu, historię śmierci i powrotu superbohatera, czym najzwyczajniej w świecie mnie nie zachwycili. A może po prostu dla mnie to już nie był czas na tego typu przygodę?
To, co przede wszystkim zwróciło w filmie moją uwagę, to wspomniana wyżej różnica pomiędzy zrealizowanym piętnaście lat po komiksowej premierze, scenariuszem i jego komiksowym pierwowzorem. Po pierwsze, Doomsday zostaje odnaleziony przez jedną z firm podlegających pod LexCorp, której celem jest wyszukiwanie alternatywnych źródeł energii dla Metropolis. Podczas prac odkrywkowych ekipa techniczna narusza kapsułę, w której była uwięziona bestia z kosmosu – jak się dowiadujemy, pochodząca z Kryptona istota zaprogramowana na sianie destrukcji. Po drugie, w obranym kursie na Metropolis nikt Doomsdayowi nie stawia czoła, jak to miało miejsce w kilku odcinkach komiksu, gdy na jego drodze pojawiła się Amerykańska Liga Sprawiedliwości, która – tak po prawdzie – zupełnie nie poradziła sobie z jego destruktywną siłą. Robi to dopiero Superman, a skutki tego są wszystkim doskonale znane. Pomijając wyżej wspomniane, chyba największej zmianie poddana została jednak oś fabularna po śmierci Supermana (następuje ona stosunkowo szybko, tak mniej więcej w jednej-trzeciej długości filmu). Tutaj twórcy poszli w zupełnie innym kierunku, ale nie chciałbym szczególnie zdradzać rozwoju fabuły. Grunt, że próżno oczekiwać choćby prób adaptacji „Rządów Supermanów”, jakie rozegrały się po pamiętnym „Pogrzebie Przyjaciela”, a wykorzystany wątek jest nie tylko mocno uproszczony i banalny, co niemalże żywcem zaczerpnięty z pierwszego zeszytu komiksowej serii „Superman Adventures” z 1996 roku, opartej na kreskówce produkowanej przez WB.
Parę słów warto nadmienić o rzeczywistości, w jakiej rozgrywa się film. Otóż Superman i Lois Lane są od jakiegoś czasu w związku, jednak dziennikarka Daily Planet nie zna tożsamości skrywanej przez jej ukochanego w osobie kolegi z pracy. Ten akurat, tuż przed masakrą mającą miejsce w Metropolis, planuje wyjazd służbowy do Afganistanu, dlatego jego zniknięcie po śmierci superbohatera nie jest zupełnie z nią powiązane. Ciekawym akcentem jest przedstawienie zarówno Kryptonijczyka, jak i Lexa Luthora jako naukowców, którzy starają się poprawić kondycję nauk medycznych na Ziemi. Luthor, jak wspomniałem, poszukuje nowych źródeł energii, Kal-El między innymi lekarstwa na raka. Obaj działają jednak z zupełnie innych pobudek. W ogóle ciekawie została przedstawiona obsesja, jaką na punkcie herosa ma łotr – zależność ich łącząca przybiera w pewnym momencie ciekawy charakter, co doskonale przedstawiają sceny, gdy Luthor rozpacza, że to nie on pogrzebał swojego największego wroga.
Narracja w filmie prowadzona jest w miarę szybko, zresztą jego czas jest dość ograniczony, więc nawet pojedynek Człowieka ze Stali z Doomsdayem nie został w żaden sposób rozciągnięty na przydługie sekwencje, a to raczej cieszy. Swoją drogą Superman krwawi w jego trakcie nawet obficie, co przełożyło się na podniesienie kategorii wiekowej (PG-13).
Animacja jest bardzo czysta i płynna, ale kreska została mocno uproszczona, co upodabnia ją do obecnie realizowanych przez Wagnera i DC Comics produkcji. Tak naprawdę miejscami tła wyglądają dużo lepiej niż pierwszy plan. Jednym słowem, trudno mówić o epickim dziele, gdzie tragiczna śmierć obrońcy sprawiedliwości pogrąża świat w smutku i wszechobecnym mroku, a jego powrót przywraca ład i harmonię oraz przeciera zachmurzone niebo. W tej sytuacji to nie jednostajna animacja, a co najwyżej muzyka stara się ukazywać tego typu stany emocjonalne.
Z mojej perspektywy uważam, że producenci spóźnili się ładne parę lat z produkcją tego filmu, dlatego też trudno im było mnie poruszyć. Z drugiej strony, obiektywniej patrząc, nie dokonali niczego szczególnego – jestem pewien, że mogli pokusić się o ciekawszą fabułę, między innymi z racji o wiele bardziej interesującego pierwowzoru, czy wreszcie wspomnianej wyżej kategorii wiekowej dla tego filmu. Gdyby na podstawie zaproponowanego scenariusza powstał film fabularny, to nawet przy odpowiedniej realizacji efektów specjalnych – szczególnie walki Supermana z Doomsdayem – również nie wywarłby on na mnie większego wrażenia, choć z pewnością cieszyłby bardziej niż „Superman Returns” i śmiem twierdzić, że mógłby nawet zapewnić większy sukces komercyjny. Mimo wszystko, miłośnicy Człowieka ze Stali powinni zaznajomić się z omawianym obrazem. Zwłaszcza ci trochę młodsi. Dla tych starszych być może niebawem Christopher Nolan przygotuje coś godnego uwagi, aczkolwiek zdania na ten temat są mocno podzielone.
Tytuł: „Superman: Doomsday”
Reżyseria: Bruce Timm, Lauren Montgomery, Brandon Vietti
Scenariusz: Duane Capizzi, Bruce Timm
Obsada:
- Adam Baldwin
- Anne Heche
- James Marsters
- John DiMaggio
- Tom Kenny
- Swoosie Kurtz
- Cree Summer
- Ray Wise
- Adam Wylie
Muzyka: Robert J. Kral
Montaż: Joe Gall
Czas trwania: 78 minut
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...