„Strażnicy Galaktyki vol. 3” - recenzja
Dodane: 12-10-2023 21:56 ()
James Gunn zmienił niedawno barwy i przeniósł swoje talenty ze stajni Marvela do DC. Ma zbudować konkurencyjne wobec MCU uniwersum od nowa i trzeba powiedzieć, że patrząc na najnowszą część Strażników Galaktyki, Disney może pluć sobie w brodę, że wypuścił z rąk tak utalentowanego twórcę.
Strażnicy Galaktyki zamykają trylogię opowiadającą o mniej znanej i dość eklektycznej superbohaterskiej grupie, której działania wychodzą daleko poza kulę ziemską. To film, który przesuwa nieco akcenty w stosunku do poprzednich części i w mniejszym stopniu skupia się na Peterze Quillu, znanym jako Starlord, a w większym koncentruje uwagę na utalentowanym, acz niełatwym we współpracy szopie praczu - Rockecie. Poza tym mamy okazję nieco lepiej poznać siostrę Gamorry – Nebulę – która w poprzednich filmach Marvela często działała mi na nerwy, a po obejrzeniu najnowszego dzieła Gunna zacząłem podchodzić do niej nawet z pewną dozą sympatii.
Vol. 3 to zdecydowanie najlepszy obraz w bieżącej tzw. fazie MCU, która ma na swoim koncie już kilka wtop, a do tego rozdrobniła się niemiłosiernie poprzez wprowadzenie multiwersum i rosnącej liczby seriali. Strażnicy na szczęście są dużo bardziej kameralni i – pomimo tego, że wprowadzają do uniwersum kolejne wątki i nowe, interesujące postacie – całość jest spójna i da się ją zrozumieć, nawet jeżeli nie było się dotąd zbyt uważnym widzem filmów Marvela. Do tego film ma bardzo dobre tempo i w umiejętny sposób przeplata różne emocje. Mamy tu zatem trochę wzruszeń, kilka momentów wartkiej akcji, szczyptę efekciarstwa, patos i kicz, a także tradycyjnie sporą dawkę humoru. Cała ta mieszanka smakuje naprawdę dobrze i nie pozwala na nudę. W Strażnikach w zasadzie nie ma dłużyzn.
Wspomniane już wcześniej nowe postacie dobrze uzupełniają się z tymi, które poznaliśmy wcześniej i właściwie od razu zapadają w pamięć. Dotyczy to zwłaszcza „głównego złego”, czyli Wielkiego Ewolucjonisty (w tej roli znakomity Chukwudi Iwuji). Do nowych postaci w pewnym sensie należy zaliczyć też Gamorrę, która – jak wiedzą widzowie, którzy oglądali poprzednie części Avengers – nie jest tą samą Gamorrą, z jaką mieliśmy okazję „zaprzyjaźnić się” przy dwóch pierwszych wolumenach Strażników. Muszę przyznać, że początkowo miałem obawy co do tej postaci, ale koniec końców uważam, że jej wątek poprowadzono bardzo sprawnie. Relacja Gamorry ze Starlordem również została pokazana wiarygodnie i nie można się do niej przyczepić, choć z pewnością nie jest to, na co liczyła spora grupa fanów – ale czasami opłaca się nie iść po najmniejszej linii oporu i nie ograniczać się do prostego (by nie rzec prostackiego) fanserwisu.
Jak pisałem powyżej, tym razem tak naprawdę głównym bohaterem filmu jest Rocket. W końcu mamy okazję poznać jego historię, możemy zrozumieć jego zachowanie i motywacje, a także odkryć co kryje się pod płaszczem cynizmu i cwaniactwa szopa. To bardzo satysfakcjonujące, że udało się tak dobrze pokazać rozwój postaci i jej drogę bohatera, mimo że twórców ograniczały postać szopa tworzona w CGI i wiele innych wątków, które globalnie były zapewne istotniejsze dla fabuły, ale finalnie stanowiły ledwie tło dla osobistej historii futrzaka. Pochwalić tu należy nie tylko dubbingującego dorosłego Rocketa Bradleya Coopera, ale też odtwórców roli młodszego szopa – z retrospekcji – czyli Setha Gunna oraz Noah Raskina.
Każda z odsłon Strażników Galaktyki to widowisko, które pozwala na zwiedzenie interesujących światów i nie inaczej było tym razem. Odniosłem wrażenie, że CGI wyglądało tutaj dużo lepiej niż w ostatnich produkcjach Marvela (na pewno lepiej niż w She-Hulk, ale również korzystniej niż w Spider-Manie). Na uznanie zasługują też charakteryzacje postaci Wielkiego Ewolucjonisty oraz Adama Warlocka, a także takie smaczki jak występ Sylvestera Stallone’a czy wprowadzenie postaci Cosmo.
Oczywiście tradycyjnie nie zawiodła muzyka, na którą ponownie złożyła się cała masa radiowych hitów popularnych wykonawców. Oglądając film, bez wątpienia niejeden widz złapał się na nuceniu lub delikatnym podrygiwaniu (choćby nogą) w rytm odtwarzanych w tle piosenek.
Strażnicy Galaktyki vol. 3 to satysfakcjonujące zakończenie trylogii i naprawdę udana klamra spinająca losy bohaterów wchodzących w skład grupy. Każdy dostał swoje pięć minut, jakąś pamiętną kwestię (nawet Groot!) lub scenę i napisy końcowe można było oglądać z uśmiechem na twarzy. Jeżeli coś wywoływało smutek bądź nostalgię, to chyba tylko to, że prawdopodobnie (bo mimo wszystko trudno uwierzyć w to, że „na pewno”) po raz ostatni widzieliśmy Strażników, czy w ogóle film Marvela, spod ręki Gunna. Trochę trudno uwierzyć w to, że Marvel, wyprzedający dotąd DC o lata świetlne, jeśli chodzi o produkcje filmowe (a mówię to jako zdeklarowany fan studia twórców Batmana i Supermana), mógł stracić taki reżyserski diamencik jak Gunn na rzecz największego i najgroźniejszego konkurenta.
Pozostaje czekać na kolejne popisy Gunna już w innych barwach. I na dalsze odsłony przygód Strażników Galaktyki – już z kimś innym u steru.
Ocena: 9/10
Tytuł: Strażnicy Galaktyki vol. 3
Reżyseria: James Gunn
Scenariusz: James Gunn
Obsada:
- Chris Pratt
- Zoe Saldana
- Dave Bautista
- Karen Gillan
- Pom Klementieff
- Chukwudi Iwuji
- Bradley Cooper
- Vin Diesel
- Sylvester Stallone
Muzyka: John Murphy
Zdjęcia: Henry Braham
Montaż: Fred Raskin, Greg D’Auria
Scenografia: Beth Mickle
Kostiumy: Judianna Makovsky
Czas trwania: 2 godziny 30 minut
Dziękujemy dystrybutorowi Galapagos Films za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus