„Pan Samochodzik i Templariusze” - recenzja
Dodane: 14-07-2023 21:25 ()
Wydaje mi się, że autor każdego dzieła – literackiego, filmowego, serialowego, etc. – przed przystąpieniem do pracy powinien zadać sobie pytanie o cel tego przedsięwzięcia. Po co to robię? Co chcę przekazać? Co chcę osiągnąć? Niestety, po obejrzeniu najnowszej adaptacji Pana Samochodzika, która pojawiła się 12 lipca na platformie Netflix, jestem niemal pewny, że jej autorzy nie byliby w stanie udzielić takich odpowiedzi.
Jestem olbrzymim miłośnikiem serii Zbigniewa Nienackiego o Panu Samochodziku. W szkole podstawowej przeczytałem całą tzw. kanoniczną dwunastkę, później dołożyłem do tego również „prequele” (trzy powieści również autorstwa Nienackiego, ale początkowo niezaliczane do cyklu). W kolejnych latach wielokrotnie wracałem do tych książek i pomimo tego, że są momenty, w których nieco trącą myszką, to jednak moim zdaniem zestarzały się całkiem przyzwoicie. To solidne powieści detektywistyczne, w których znajdą coś dla siebie miłośnicy historii i geografii, a także przyjemne przygodówki. Jako fan powieści i starego serialu ze znakomitym Stanisławem Mikulskim bardzo ucieszyłem się, że Netflix odkopał postać Pana Samochodzika i postanowił pokazać szerszej publiczności jedną z ikon polskiej literatury.
Podczas tegorocznego Pyrkonu wybrałem się na panel ze scenarzystą filmu – Bartoszem Sztyborem – podczas którego stwierdził on, że choć film będzie raczej luźną adaptacją książki, to jednak pewne pryncypia były nienegocjowalne. Chodziło między innymi o zachowanie charakterów wszystkich postaci tak, żebyśmy czuli, że to wciąż one, nawet jeżeli fabuła poprowadzi je w inne miejsca. Generalnie ze spotkania ze Sztyborem wyszedłem uspokojony, że film znalazł się w rękach ludzi, którzy wiedzą, o co chodzi i niczego dziwnego – w stylu latającego i gadającego wehikułu z jednej z koszmarnie słabych filmowych adaptacji pt. „Praskie Tajemnice” – nikt tam nie wciśnie.
Otóż, szanowni Państwo, po seansie „Pana Samochodzika i Templariuszy” mogę już śmiało powiedzieć, że jeżeli inspirowano się tu jakimiś poprzednimi wcieleniami czy adaptacjami Pana Samochodzika, to chyba przede wszystkim właśnie tymi spod znaku „Praskich Tajemnic”, gdzie auto Pana Tomasza zmieniało się w UFO i latało po czeskim niebie, wprawiając w osłupienie naszych południowych sąsiadów, jak i widzów.
Film rzeczywiście nie jest ekranizacją – co nie jest absolutnie wadą, bo serial z Mikulskim też nią nie był, a się wybronił – ale w mojej opinii odbiegł od źródła na tyle daleko, że ciężko to nazwać inaczej niż wyrobem samochodzikopodobnym. Nie jestem bynajmniej odbiorcą, który ze świętym oburzeniem reaguje na każdą zmianę płci, koloru skóry czy orientacji seksualnej bohaterów, ale lubię, gdy zmiana taka wynika z pomysłu autorów na postać. W „Templariuszach” mamy kilka zmian tego rodzaju (choć największe zmiany dotyczą zachowań postaci i samej fabuły): harcerz Wiewiórka stał się harcerką Wiewiórką, a dyrektor Marczak został dyrektor Gierymską. Wprowadzenie harcerki raczej się broni, pani dyrektor już mniej, ale nie rozumiem sensu tego zabiegu, bo przecież tekst źródłowy dostarcza nam silne kobiece postaci – Ankę i Karen Petersen. No właśnie, Karen… Nie pomoże epizod dyrektor Gierymskiej, przy tak zgruzowanej postaci Karen. Trudno mi pojąć co – i dlaczego – zrobiono z jedną z głównych bohaterek oryginału. To połączenie Czarnej Wdowy z Marvela z Trinity z Matrixa z tą różnicą, że postaci tej absolutnie nie da się polubić. Jest irytująca od początku do końca i pozbawiono ją absolutnie wszystkich atutów pierwowzoru. Tyle jeśli chodzi o zachowanie charakterów postaci (a jest jeszcze sam Pan Tomasz, ale o nim później). Jeśli chodzi o Ankę, to postać dziennikarki była chyba jedyną, co do której rzeczywiście czułem, że jest tą samą osobą, którą znałem z kart książki i jej kreacja raczej się obroniła. Swoją drogą przez cały film miałem poczucie, że wizualnie aktorki dobrano dobrze, tyle że nie do tych postaci. Na ‘książkową’ Ankę lepiej pasowała Maria Dębska, a na Karen Sandra Drzymalska. Widocznie jak zmieniać, to na całego (i od czapy).
Jeśli chodzi o pozostałe postaci, to trudno powiedzieć cokolwiek dobrego. Harcerze nie są tragiczni, choć daleko im do charyzmatycznych postaci z kart książki Nienackiego, a wygłaszane przez Wiewiórkę manifesty i slogany brzmią po prostu nienaturalnie (nawet gdy są sensowne). Postać wuja Gromiłły, wynalazcy wehikułu, od którego przydomek wziął główny bohater, jest ciekawa, choć epizod Adama Ferencego jest króciutki – inna sprawa, że pojawienie się tej postaci nie ma sensu, bo w oryginale Pan Tomasz odziedziczył swój samochód po zmarłym wuju, natomiast w filmie jego wehikuł został ukazany jak auto służbowe (!). Oprócz tego na ekranie mamy całą plejadę postaci do zapomnienia lub wyśmiania. Złoczyńca Adios (pochodzi z Buenos Aires, ale po polsku mówi lepiej niż po hiszpańsku), który jest skrzyżowaniem Don Pedro z Krainy Deszczowców i Zorro to zupełnie nieporozumienie. Kapitan Petersen jawi się jako stary pirat, który dla rozrywki przeżuwa tytoń i pije rum, a nie bogaty duński poszukiwacz przygód. Łajma to postać, która początkowo wydaje się do klimatu Pana Samochodzika pasować tak sobie, natomiast z czasem wszelkie wątpliwości zostają rozwiane i nie da się już ukryć, że jej obecność w tej historii to nie niezręczność, ale kompletne nieporozumienie. Są jeszcze jacyś Franz i Pieniążek. Są i to wszystko, co można o nich powiedzieć. A do tego najbardziej niezdarna służba mundurowa świata, bo na taką została tu wykreowana Milicja Obywatelska.
No i jest też tytułowy Pan Samochodzik, ukazany jako cynik, narcyz, egoista, bufon, a do tego Indiana Jones bloku wschodniego, który jest zaskakująco pewny siebie i buńczuczny jak na to, że samodzielnie nie odniósł w tym filmie nawet pół sukcesu. W zasadzie wszystko, co udaje się mu osiągnąć, zawdzięcza on komuś innemu albo szczęściu. Do tego z jakiegoś powodu jest peerelowskim celebrytą, który gości na pierwszej stronie niemal każdego wydania „Trybuny Ludu”. Uwielbiałem książkowego Pana Tomasza, a także tego wykreowanego przez Mikulskiego (choć był on inny niż ten z kart powieści), ale postać zagrana przez Mateusza Janickiego jest irytująca i trudna do polubienia. Na wspomnianym spotkaniu z Bartoszem Sztyborem zapewniał on, że Janicki to wielki fan Nienackiego, który często zwracał uwagę na to, że Pan Tomasz nie zrobiłby tej czy innej rzeczy (trochę jak Henry Cavill na planie „Wiedźmina”). Cóż, jeżeli to prawda, to najwyraźniej sprzeciwu Janickiego nie brano zbyt często pod uwagę (trochę jak Henry’ego Cavilla na planie „Wiedźmina”).
Co do fabuły „Templariuszy” to owszem, jakaś tam jest, do pewnego momentu wydaje się nawet trzymać kupy (choć trudno powiedzieć, żeby trzymała w napięciu) i pomimo tego, że odjechała od pierwowzoru bardzo daleko, to miałem wrażenie, że na koniec doprowadzi przynajmniej do umiarkowanie satysfakcjonującego finału. Srogo się rozczarowałem, bo na końcu dostajemy rozwiązanie zagadki ulepione z fantastyki najgorszego sortu, podlanej sosem z przesądów i dość swobodnego podejścia do faktów historycznych. Bronią się głównie plenery i wehikuł.
Uważam, że reżyser Antoni Nykowski nakręcił film zupełnie dla nikogo. Przebolałbym, gdyby to nie był dobry Pan Samochodzik, ale niezły obraz z interesującymi postaciami i fabułą – niestety wyszło inaczej. Nie jestem w stanie zidentyfikować grupy docelowej tego widowiska. Dzieci tego nie zrozumieją, młodzież tego nie kupi, bo z ekranu zbyt często leje się tzw. cringe, czytelnicy książek Nienackiego nie znajdą tu niczego dla siebie, a miłośnicy filmów przygodowych z elementami fantasy mają do wyboru znacznie lepsze opcje (choćby wspomnianego Indianę Jonesa). Może zadowoleni będą miłośnicy dobrych dowcipów? Zapytany przez patrzącą na niebo Łajmę co sądzi o gwiazdach, Pan Samochodzik odpowiada „Lennona lubię, McCartneya nie bardzo”. Boki zrywać.
Ocena: 3/10
Tytuł: Pan Samochodzik i Templariusze
Reżyseria: Antoni Nykowski
Scenariusz: Bartosz Sztybor na podstawie powieści Zbigniewa Nienackiego
Obsada:
- Mateusz Janicki
- Sandra Drzymalska
- Maria Dębska
- Anna Dymna
- Jacek Beler
- Przemysław Bluszcz
- Ewa Błaszczyk
Muzyka: Łukasz Lach
Zdjęcia: Kamil Płocki
Scenografia: Marcin Płaszczyk, Weronika Ranke
Kostiumy: Kalina Lach, Paulina Sieniarska
Czas trwania: 110 minut
comments powered by Disqus