„Darth Vader” tom 4: „Szkarłatne rządy” - recenzja
Dodane: 12-07-2023 20:08 ()
Chaos. To jest to, czego Darth Vader najwyraźniej nie cierpi ponad wszystko – przynajmniej jeśli wierzyć scenarzyście crossoverowego komiksu „Darth Vader: Szkarłatne rządy”. Większość czytelników zapewne również nie jest fanami chaosu (aczkolwiek mam nadzieję, że żaden z Was nie sięga po metody stosowane przez Mrocznego Lorda, by zaprowadzić porządek w tymże chaosie ;)), a jeśli można cokolwiek powiedzieć o tym komiksie, to pierwsze, co przychodzi na myśl, to właśnie to słowo – chaos.
„Darth Vader: Szkarłatne rządy”, w odróżnieniu od choćby „Star Wars: Szkarłatne rządy”, jest faktycznie opowieścią, w której tytułowa organizacja odgrywa znaczącą rolę. Paradoksalnie jednak komiks ma jeszcze mniej wspólnego z główną miniserią crossovera, i tak „przemiela” przewijające się w aktualnej serii „Darth Vader” postacie – jak Ochi, Sly Moore czy Sabe – by miały coś wspólnego ze Szkarłatnym Świtem. Być może taki był zamysł od samego początku, ale trudno jest czasem nie przewrócić oczami, gdy kolejni bohaterowie nieoczekiwanie okazują się być agentami tej wszędobylskiej organizacji; ktoś w Marvelu troszkę za mocno zainspirował się Hydrą.
W czym zatem przejawia się wspomniany przeze mnie chaos? Wymieniłem tylko trzy (plus Vader, ma się rozumieć) z całej plejady starych i nowych postaci, które nie tylko przewijają się przez ten komiks, ale miejscami zajmują więcej kadrów niż nasz główny złoczyńca. Poza nimi mamy: drużynę trzech zabójców, całkiem inną drużynę trzech bojowników walczących ze Szkarłatnym Świtem, Beilerta Valance’a, i powracającego z niebytu droida ZED-6-7. Łącznie kilkanaście przeróżnych i przedziwnych postaci, które w równie przeróżnych kombinacjach rozmawiają, walczą i próbują jakoś nas przekonać do siebie. A spróbujcie zapamiętać, kto się jak nazywa, i kim jest...! Karty komiksu w pewnym momencie zamieniają się w chaotyczną i często zupełnie niestrawną zbieraninę scen akcji przetykanych dialogami.
Sytuacji nie pomagają ani średnio udane rysunki aż trzech artystów (weźmy na ten przykład Sabe, która ani nie przypomina samej siebie, ani nie wygląda na swoich 50 lat), ani zachowanie najbardziej chyba irytującej i niepotrzebnej postaci w historii komiksów Star Wars – Ochiego z Bestoonu – ani fakt, że fabuła skacze z miejsca na miejsce niczym nieszczęsny Epizod IX, jeśli nie szybciej. Co chwila odwiedzamy nową planetę, co chwila ktoś dołącza do rozbuchanej do granic wytrzymałości obsady komiksu, a tam, gdzie teoretycznie powinno być ciekawie, wieje nudą. Tyle dobrego, że w całym tym chaosie nie gubi się Darth Vader, którego opowieść w odpowiednich momentach akcentują wyrywki scen z trylogii prequeli. Nie jest to nowa zagrywka, ma też taką wadę, że skupia się tylko na filmach, a nie wydarzeniach z innych źródeł, ale jako narracyjna zagrywka wciąż świetnie się sprawdza.
„Darth Vader: Szkarłatne rządy” to jeden z tych komiksów, o których zapomina się po odłożeniu ich na półkę. Cały zamysł twórców, by stworzyć i przeprowadzić przez opowieść dziesiątki kolorowych i wybuchowych postaci, doprowadza do tego, że żadna nie zapada nam w pamięć. A gdy do tego postaci te brną przez identyczne do siebie wątki – tylko co jakiś czas doprawiane dobrymi scenami – dostajemy komiks mierny, i (wybaczcie powtórzenie) wyjątkowo chaotyczny, którego nie ratuje nawet ostatni, iście piorunujący kadr. Ogólnie najnowsza seria „Darth Vader” nie sięga do pięt swoim poprzednikom, a ten tytuł niestety tylko to potwierdza.
Tytuł: Darth Vader tom 4: Szkarłatne rządy
- Scenariusz: Greg Pak
- Rysunki: Leonard Kirk, Guiu Vilanova, Raffaele Ienco
- Przekład: Jacek Drewnowski
- Oprawa: miękka ze skrzydełkami
- Objętość: 120 stron
- Format: 167x255
- ISBN: 978-83-281-5545-9
- Cena: 49,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
comments powered by Disqus