„Ant-Man i Osa”: „Kwantomania” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Motyl

Dodane: 21-06-2023 22:43 ()


Marvel Studios prze do przodu, nie oglądając się za siebie. Mimo pandemii i niesprzyjających warunków do emisji kolejnych produkcji w kinach (liczne opóźnienia i bliskie premiery kolejnych filmów), udało się włodarzom studia dotrzeć do kresu czwartej fazy. Przez wielu zapewne nazwanej rozczarowującą, ale trzeba zauważyć, że był to etap przejściowy, który szykował nas na nadejście Kanga. Tenże jegomość, a właściwie jeden z jego wariantów zadebiutował w serialu o Lokim i zrobił na decydentach studia tak duże wrażenie, że postaci zdobywcy światów została podporządkowana kolejny etap w MCU, nazwany Multiverse Sagą. Kang na całego zaczyna panoszyć się w MCU w fazie piątej, a rozpoczyna swój triumfalny podbój od trzeciej części Ant-Mana. Czy aby na pewno, był to rozsądny wybór kreatorów tego komiksowo-filmowego wszechświata?

Scott Lang przeświadczony o swoje wspaniałości rozpoczyna karierę literacką. Opublikował książkę o tym, jak uratował świat, cieszy się uznaniem lokalnej społeczności, która tylko niekiedy myli go ze Spider-Manem. W końcu też może być ojcem dla swojej dorosłej już córki, która wzorem tatusia często jest na bakier z prawem. Rodzina Ant-Manów sukcesywnie się powiększa, a dokładnie w końcu Henry Pym i jego żona mogą wieść spokojne życie po latach rozłąki. Szybko okazuje się, że wymiar kwantowy, w którym uwięziona była matka Hope, skrywa więcej tajemnic, niż dotychczas zostało ujawnione. I tak bohaterowie w przypływie chęci eksploracji tego świata przez najmłodszą latorośl rodu Langów, trafiają do mikrouniwersum tylko po to, by przekonać się, że rządzi nim bezwzględny tyran stanowiący ogromne zagrożenie dla wszystkich wszechświatów. A całkiem przypadkowo w jego uwięzieniu w wymiarze kwantowym palce maczała Janet. Rozdzieleni bohaterowie muszą przeżyć w nowym, śmiercionośnym otoczeniu, pokonać żądnego władzy uzurpatora i znaleźć drogę do domu. Nic prostszego dla rodziny Ant-Manów.

Kwantomania to pierwszy film z MCU ostatnich lat, który nie dobrną do pułapu pół miliarda dolarów wpływów, a dodatkowo sprzedał się słabiej niż poprzednia część. Gdzie szukać przyczyny takiego stanu rzeczy? Całkiem możliwe, że przygody najmniejszego z Avengers nie wywołują takiej ekscytacji, a zestawianie go z wszechpotężnym Kangiem, który dopiero ma namieszać w uniwersum superbohaterów, nie wszystkim musiało się podobać. W obrazie Peytona Reeda dostajemy te wszystkie elementy, które wcześniej świadczyły o rozpoznawalności tej serii. Tym razem jednak obok wątków typowo familijnych, zostajemy zabrani do świata wielkich możliwości, dla widza praktycznie nieodkrytego, który sam w sobie mógłby doczekać się oddzielnej produkcji. Szybko i po łebkach odhaczamy kolejne atrakcje aklimatyzacji postaci w mateczniku Kanga, odnajdujemy dawno niewidzianą, a zapewne zapomniana postać i oczekujemy finałowego starcia powstrzymującego tyrana. Standard Marvela powtarzany wielokrotnie, ale czasami z tą przyjemną wariacją, że jakiś element fabuły potrafił zaskakiwać. W Przypadku Kwantomanii można odnotować na plus historię Janet z jej pierwszego spotkania z Kangiem i oryginalny, a niekiedy zachwycający wygląd mikroskopijnego wszechświata. Nie ma tu przełomu w taktyce bojowe ludzi mrówek, chyba że uznamy za nią dołączenie kolejnego członka rodziny do społeczności Ant-Manów.

Jak już jesteśmy przy kreacjach aktorskich, to twórcy więcej czasu poświęcili Michelle Pfeiffer, a praktycznie zepchnęli na margines jej ekranową córkę. Znacznie więcej czasu antenowego otrzymała też Cassie Lang, w którą w tej odsłonie wcieliła się nowa aktorka, czyli Kathryn Newton. Czy zamiana okazała się trafnym pomysłem? Po jednym występie trudno ocenić. Na pewno Kathryn Newton charakterologicznie – czytaj niezwykle emocjonalnie i żywiołowo wciela się w postać, pasuje do swojego ekranowego ojca, Paula Rudda. Możliwe, że bardziej spokojna i stonowana Emma Fuhrmann nie pasowała do koncepcji młodych Avengers, o których Marvel często wspomina i dlatego dostaliśmy zamianę. Zobaczymy, czy nowa aktorka poradzi sobie z ewolucją postaci w kolejnych produkcjach. W obrazie mamy również krótki i wręcz zbędny występ Billa Murraya, który w swoim stylu nadał niepowtarzalnego uroku granej przez siebie postaci, ale dla rozwoju fabuły nie był on za bardzo potrzebny. Pochwalić za to trzeba Jonathana Majorsa, bo to on jako Kang trzyma w ryzach ten film. Na tyle udanie lawiruje między zbłąkanym wędrowcem, przypadkową ofiarą losu, a perfidnym i wyrachowanym złoczyńcą, że transformacje aktora ogląda się z przyjemnością. I szkoda tylko, że otoczenie nie dostosowało się do poziomu kolejnego czarnego charakteru MCU. 

Kwantomania mimo przeszczepienia humoru z poprzednich odsłon flirtuje nieco z mroczniejszymi nastrojami zwłaszcza w momentach konfrontacji z władcą wymiaru kwantowego. Film nie jest pozbawiony wad, ale też nie na tyle zawodzi, aby nie dać mu szansy. Jako kino przygodowe z fantastycznymi elementami, skrojone na miarę masowego odbiorcę powinno zadowolić mniej wybrednego widza. Na pewno po kolejnych perypetiach Scotta Langa nie należy się spodziewać dzieła na miarę Zimowego Żołnierza czy finału sagi domykającej wątki z Thanosem. To nie ta liga i nie taki zamiar przyświecał twórcom tej produkcji. Pozostaje na razie wyczekiwać kolejnych objawień wariantów Kanga w najbliższych filmach MCU.  

Ocena: 6/10

Tytuł: Ant-Man i Osa: Kwantomania

Reżyseria: Peyton Reed

Scenariusz: Jeff Loveness

Obsada:

  • Paul Rudd
  • Michael Douglas
  • Evangeline Lilly
  • Michelle Pfeiffer 
  • Jonathan Majors
  • Kathryn Newton
  • Corey Stoll
  • Bill Murray
  • Katy M. O'Brian
  • William Jackson Harper
  • Jamie Andrew Cutler
  • David Dastmalchian

Muzyka: Christophe Beck

Zdjęcia: Billy Pope

Montaż: Adam Gerstel, Laura Jennings

Scenografia: Richard Roberts

Kostiumy :Sammy Sheldon

Czas trwania: 124 minuty

Dziękujemy dystrybutorowi Galapagos Films za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus