„Grek Zorba” - recenzja
Dodane: 17-03-2023 14:04 ()
Grek Zorba to przykład filmu, który niemal przez każdego widza jest odbierany inaczej. Jeden widzi w nim dramat, inny komedię, jeszcze inny wynudzi się śmiertelnie, w ogóle nie rozumiejąc, o czym ten film opowiada. Temu, kto przeczytał pierwowzór książkowy, może być łatwiej, choć też niekoniecznie. O czym bowiem opowiada ten film?
Młody Anglik o greckich korzeniach przybywa na Kretę, by uruchomić odziedziczoną kopalnię. W porcie spotyka Alexisa Zorbę, który w sposób nieznoszący sprzeciwu postanawia zostać jego przyjacielem i przewodnikiem po wyspie. Początkowo Basil nie jest z tego zbyt zadowolony, z czasem jednak zaczyna znajdować pewien pozytyw z lekko wymuszonego układu. Zorba jawi mu się wpierw jako pełen radości życia libertyn, później jako znawca życia, i w końcu - jako człowiek zbyt doświadczony przez los, by zawracać sobie głowę światem. Obu mężczyzn łączy wreszcie prawdziwa przyjaźń. Jednak ich znajomość nie przyniesie, że sobą nic dobrego...
Postacią główną filmu jest oczywiście Alexis Zorba. To przez jego oczy Basil poznaje Kretę, nie jako skrawek antyku, pełen piękna i sztuki, a jako zwyczajne miejsce na Ziemi. Mimo rajskiego klimatu jest szare i smutne. Jeśli wybuchają w nim gorące namiętności, to źle się kończą. Ciężko pracujących i żyjących mimo to w nędzy ludzi nie stać na luksus wzniosłych uczuć. Pragną być weseli i korzystać z życia, prawdopodobnie chcą też być dobrzy, jednak są na to zbyt biedni. Gdy się bawią, nawet przez ich wesołość przeziera beznadziejność codziennej egzystencji. Również ich zasady są takie, na jakie ich stać. Właśnie to film bezlitośnie ujawnia - jak dalece brak pieniędzy na zwykłe przeżycie wpływa na ludzką moralność, na etykę, którą tak się szczycimy. Prawda, że ukazuje też typowe, małomiasteczkowe, zbiorowe grzechy - źle pojmowaną solidarność, bigoterię, zawiść, obłudę, skłonność do wymierzania sprawiedliwości na własną rękę. Gotowi są obrabować umierającą, nim jeszcze wyda ostatnie tchnienie i zaszczyć młodą kobietę za to, że ośmiela się szukać miłości poza wioską. Ta specyfika małych, oddalonych od centrum miejscowości, gdzie wszyscy dobrze się znają, nieraz była poruszana w filmach i książkach. I choć rzadko owocuje ona takimi tragediami jak w Malenie czy Dogville, to każdy, kto stamtąd pochodzi, dobrze wie, o czym mówię.
Kim jest sam Zorba? Cóż, to przede wszystkim typowy nieudacznik, któremu co chwila świat wali się na głowę. Wieczny pechowiec, który rujnuje wszystko, czego się dotknie. Nie jest przy tym złym człowiekiem, sprowadza jednak nieszczęście na innych. W jego życiu nie ma miejsca na happy endy. Jest tego świadomy i na przekór losowi znalazł jedyny możliwy sposób, by jakoś znieść beznadzieję swej egzystencji. Jego słowa o "pięknej katastrofie" i inne podobne frazesy, w tym mocno seksistowskie, radosny uśmiech czy taniec - nie są wcale żadną mądrością życiową, a parasolem ochronnym. Gdy w przejmującej smutkiem, finałowej scenie Basil prosi go o naukę tańca, nie jest to, wbrew pozorom, prośba o przekazanie umiejętności konkretnych ruchów, a o podzielenie się sekretem, jak stawić wszystkiemu czoła i nie oszaleć. Bo to właśnie jest jedynym, co potrafi stary Grek. W książce widać to jeszcze lepiej, niż na ekranie.
Obiegowe opinie o Zorbie są czymś, czego nie umiem zrozumieć. Nie widzę w tym żadnego arcydzieła, tak jak w tytułowym bohaterze nie umiem dostrzec życiowego filozofa, a jedynie odstręczającego, brudnego starucha bez zasad (swoją drogą świetna rola znakomitego aktora). Na całe szczęście jednak trudno uznać mnie za znawcę, więc moja opinia jest tylko wyrażeniem subiektywnego wrażenia po obejrzeniu filmu. A pozostawił po sobie bardzo przykre wrażenie.
Tytuł: Grek Zorba
- Gatunek: dramat, czarno-biały
- Produkcja: Grecja, USA
- Scenariusz i reżyseria: Mihalis Kakogiannis
- na podstawie książki Nikosa Kazantzakisa
- Obsada: Anthony Quinn, Alan Bates, Irene Papas i inni
- Premiera: 14 grudnia 1964 r.
- Czas trwania: 142 minuty
comments powered by Disqus