„Symfonia pastoralna” - recenzja
Dodane: 15-02-2023 20:11 ()
Niech ludzie mówią, co chcą. Stare, jeszcze czarno-białe filmy miały swój urok. Próżno go szukać we współczesnych dziełach. Aktorzy, będący rzeczywiście aktorami, a nie plastikowymi gwiazdami czy wręcz protegowanymi przez reżysera "krowientami". Z braku koloru gra światłem i cieniem. Niezwykła subtelność w przekazywaniu treści, nawet tych najtrudniejszych. Praca operatorów kamer, podniesiona do rangi artyzmu. Dopracowany w najdrobniejszych szczegółach scenariusz. Całkowity brak powszechnej dziś wulgarności, a momenty brutalne złagodzone, by jak najmniej razić widza. Jasne, to nie dla smakoszy latających flaków i wyuzdanego seksu. Czy jednak naprawdę dziś widzowie pożądają tylko tego? Te wszystkie refleksje naszły mnie, gdy wspominałam film ostatnim razem widziany przeze mnie, gdy byłam w podstawówce. Już wtedy był stary. Mówię tu o ekranizacji powieści Andre Gide'a "Symfonia pastoralna" - w swoim czasie mocno skandalizującej. Dziś pewnie nikt nie doszukałby się w niej niczego gorszącego, cóż, takie czasy, że nic już nie robi na nas wrażenia.
W pewnej małej, szwajcarskiej wiosce mieszka pastor Jean Martens. Z trudem wiąże koniec z końcem, jak prawie wszyscy mieszkańcy wsi. Mimo to decyduje się przygarnąć córeczkę zmarłej parafianki. Osierocona dziewczynka nie tylko nie ma nikogo na świecie i żadnego majątku, ale również nie widzi. Żona pastora od początku nie może znieść małej Gertrudy i utrudnia jej życie, jak tylko się da. Pastor, na odwrót, obdarza niewidomą dziewczynkę gorącym uczuciem. Opiekuje się nią, uczy ją i spędza w jej towarzystwie jak najwięcej czasu, zaniedbując przy tym własnego syna. Tymczasem Gertruda rośnie i zmienia się piękną dziewczynę. Razem z nią zmieniają się też uczucia pastora na zdecydowanie mniej ojcowskie, a choć Martens sam przed sobą nie chce się do tego przyznać, jego żona wszystko wie i obserwuje ten proces ze zgryzotą. Pewnego dnia pojawia się szansa na operację, która przywróciłaby Gertrudzie wzrok. Pastor sprzeciwia się temu, nie chcąc stracić podopiecznej. Nie dostrzega przy tym, że nie jest we własnym domu jedynym, komu zależy na Gertrudzie. Rywalizacja z własnym synem doprowadza do tragedii....
Reżyser Jean Delannoy opowiada niełatwą historię miłości, która ulega nieprzewidzianej i niepożądanej ewolucji. Sposób prowadzenia akcji sprawia, że widzowie nie mogą potępić pastora, który sam jest straszliwie nieszczęśliwy ze swymi uczuciami. Nie śmiąc w żaden sposób tknąć wychowanicy, dobrze rozumiejąc, kim musi być dla niej i nie łamiąc swych surowych zasad, nie chce jednocześnie dopuścić, by dotknął ją ktoś inny. Jego rozpaczliwy lęk przed utratą dziewczyny, którą głęboko pokochał, ma wymiar epickiego dramatu, bo przecież nikt na świecie nie panuje nad tym, co czuje. Zdaje sobie jednocześnie sprawę z niewłaściwości swych pragnień, a to stanowi jego osobiste piekło. Obok niego cierpi żona, która jakimś szóstym zmysłem już pierwszego dnia odgadła w brudnej, zawszonej "przybłędzie" swą przyszłą rywalkę. Cierpienie nie omija też syna pastorostwa, który kocha Gertrudę pierwszą młodzieńczą miłością, a jednocześnie uwielbia ojca i chciałby oszczędzić mu bólu. A co na to sama zainteresowana?
Na to pytanie może najtrudniej odpowiedzieć. Rola Gertrudy w tym zamkniętym kole czworga ludzi jest bardzo trudna. Zdaje sobie sprawę z nienawiści pastorowej, ale czy do końca rozumie uczucia przybranego ojca, nie jest jasne. Sama go kocha, jak córka i tylko córka, kocha również jego syna. Jest w tym wszystkim niezwykle bezbronna i niewinna, bezgrzeszna jak anioł. Co do innych, można mieć wątpliwości. Pastorowa budzi niechęć swym stosunkiem do sieroty, choć przecież tak łatwo ją zrozumieć. Pastor może się wydawać niejednoznaczny moralnie przez swą zaborczość i niestosowne uczucia, ale widzimy przecież, że jest to z gruntu dobry człowiek. Jego syn, postać dość bezbarwna, staje się niejako katalizatorem zdarzeń, które nastąpią. Gertruda trwa cały czas w zawieszeniu, nie mogąc i nie chcąc się bronić, ani też zdecydować w żadnej kwestii o sobie. Przejmujący dramat, w którym nikt nie jest tak naprawdę niczemu winny.
Można wspomnieć, że echem tego filmu jest jeden z wątków znanej meksykańskiej telenoweli "Esmeralda", mianowicie motyw uczucia oszpeconego przez pożar lekarza Lucio do ociemniałej dziewczynki, którą uczy i wychowuje. Tak samo jak pastor, Lucio nie śmie skrzywdzić Esmeraldy, nawet gdy ma ku temu okazję, ale robi wszystko, by nie oddać jej innemu. I choć przedstawia się go jako postać negatywną, tak naprawdę budzi tylko współczucie.
Jeśli spytacie, gdzie można obejrzeć "Symfonię pastoralną", odpowiem - nigdzie. Nie udało mi się znaleźć tego filmu w czeluściach internetu, a żaden z kanałów telewizyjnych od bardzo wielu lat go nie emitował. Fragmenty można zobaczyć w oryginalnej wersji językowej na YouTube, i to wszystko. Należy do świata, który przeminął, i który nie jest już nikomu potrzebny. A kiedy wymrze moje pokolenie, nikt już nie będzie takich filmów rozumiał.
Tytuł: Symfonia pastoralna
Reżyseria: Jean Delannoy
Scenariusz: Jean Aurenche, Pierre Bost
Obsada:
- Jean Desailly
- Michèle Morgan
- Line Noro
- Pierre Blanchar
- Jacques Louvigny
- Mona Dol
- Rosine Luguet
- Andrée Clément
Muzyka: Georges Auric
Zdjęcia: Armand Thirard
Montaż: Suzette Bouveret
Scenografia: René Renoux
Kostiumy: Georges Annenkov
Czas trwania: 110 minut
comments powered by Disqus