Żywot scenarzystów polskich albo dlaczego nasze produkcje wciąż są takie słabe?
Dodane: 05-02-2023 20:58 ()
Od momentu rozpoczęcia rozdziału wolnościowego w Polsce, poza nobliwymi wyjątkami w postaci Kieślowskiego czy Polańskiego, narzeka się na poziom rodzimych produkcji telewizyjnych – filmowych, jak i serialowych. Niektórzy wytykają słabe udźwiękowienie, inni walory produkcyjne. A jak było i jest z istotą każdej audiowizualnej narracji, czyli scenariuszem?
Scenariusz stanowi esencję rozrywki, którą oglądamy. Jej serce. Od niego wszystko się rozpoczyna i w jego jakość w zasadzie decyduje o tym, czy powstanie dobra opowieść, z której bon moty będą miały później swoje drugie życie – na imprezach, podczas randek czy też spotkań biznesowych. Można z tego wnioskować, że scenarzysta jest rolą poważaną w środowisku, jak i poza nim, prawda? Jak za moment się przekonacie, zderzenie z rzeczywistością jest w tym przypadku bolesne.
Dola scenarzystów polskich to dość złożony temat – przyznaje Kamil Chomiuk, scenarzysta i pomysłodawca „Watahy” dla HBO, opisując nie tak dawne praktyki w polskiej branży audiowizualnej. Mamy za sobą czasy, kiedy scenarzyści byli po prostu lekceważeni przez branżę i traktowani jak chłopcy do bicia. Byli potrzebni do napisania scenariusza, i tyle – do widzenia. Zmiany w scenariuszu według widzimisię producenta lub jego rodziny, która czytała testowo scenariusz, były powszechną praktyką. Z ust producenta można było usłyszeć: "mojej żonie nie spodobało się to i to..." W odniesieniu do postaci: "nikt tak nie robi". I zaczynał się koncert życzeń. Scenarzysta dwoił się i troił, aby zaspokoić żądania tego, który płacił. W takiej sytuacji najczęściej okazywało się, że wszyscy znają się na scenariuszach, tylko najmniej ten, co ma to napisać....
Przy takim rzemiośle i metodologii redakcji scenariusza trudno się nie dziwić, że w rezultacie skutkowało to niekonsekwentną fabułą, coraz głupszymi rozwiązaniami dramaturgicznymi w samym filmie i fatalnymi dziełem końcowym, przynoszącym wątpliwe zyski w multipleksach. Brak profesjonalizmu samego scenarzysty albo jego nieporadność biznesowa były zazwyczaj sprawami drugorzędnymi względem bardziej fundamentalnych pryncypiów, które nigdy nie powinny się wydarzyć.
Producenci i stacje telewizyjne często występowały z pozycji siły, a na rzeczową dyskusję nad materią nie było ani miejsca, ani czasu, ani tym bardziej ochoty ze strony ludzi trzymających finanse w ryzach. Mając za sobą aparat prawniczy i kapitałowy, mogli podsunąć scenarzyście każdą, najpodlejszą umowę. Autor mógł albo podpisać wątpliwy dokument, albo pokazywano mu drzwi. Przy takiej kulturze pracy trudno się dziwić, że dochodziło często do odebrania autorom praw autorskich. Zwłaszcza tym, dla których prawnik był kwestią luksusu. Scenarzysta miał wykonać scenariusz, a żeby dostać kolejną transzę pieniędzy i móc jakoś funkcjonować, musiał to robić pod dyktando. Taki panował system, od którego były wyjątki – wspomina Chomiuk. Autor nie mógł liczyć na żadne wsparcie - był na przegranej pozycji. Do tej pory autorom z różnych dziedzin sztuki trudno dochodzić swoich praw drogą sądową. Dziś takich producentów jest dużo mniej.
Zwiastunem wiosny dla branży scenariopisarskiej jest wymiana pokoleniowa, która ma od jakiegoś czasu systematycznie miejsce. Przybywa reprezentantów nowej generacji twórców, prawników rozumiejących korzyści z wzajemnej, obopólnej współpracy. Coraz częściej ostatnimi laty słychać sygnały w środowisku o wzroście zaufania między producentami, scenarzystami i reżyserami. Widzę dużo dobrej woli, dbałości o jakość, wzajemnego szacunku do pracy. Producent, scenarzysta i reżyser to trzy fundamenty każdego filmu. Wiemy, że jesteśmy sobie potrzebni, aby powstał porządny film, który będą oglądać ludzie. Do takiej sytuacji przyczyniła się działalność takich organizacji jak: Stowarzyszenie Filmowców Polskich, Krajowa Izba Producentów Audiowizualnych oraz poszczególnych gildii – oznajmia Chomiuk, działający również w Kole Scenarzystów SFP.
Choć jest lepiej niż te dwie dekady temu, to nadal jednak jest wiele do zrobienia w naszym kraju, zwłaszcza w zakresie wypracowania wspólnych standardów i dobrych praktyk, ale też w zakresie świadomości prawa autorskiego. Do tego na wokandzie jest tzw. ustawa o zawodzie artysty (repograficzna), która w telegraficznym skrócie ma na celu zniesienie prekariatu twórców. Autorzy, ludzie pióra, wbrew ogólnemu poglądowi, są również istotnymi konsumentami dóbr, wytwarzają PKB, płacą podatki. A mimo to w większości są poza systemem socjalnym. Często żyją z dnia na dzień, bez zabezpieczenia finansowego, bez perspektyw na jakąkolwiek emeryturę, bez ubezpieczenia zdrowotnego. I to ma zmienić ustawa o zawodzie artysty, działająca od wielu lat w różnych państwach europejskich. Dotyczy ona wszakże wielu dziedzin kultury i sztuki, nie tylko scenarzystów filmowych czy serialowych.
Mam nade wszystko nadzieję, że wreszcie dotrze do ludzi piszących o kinematografii, że scenarzysta jest człowiekiem, który wkłada wiele wysiłku w swoją pracę i który tak samo jak producent i reżyser bierze odpowiedzialność za finalny efekt – konstatuje Chomiuk, który działa prężnie na linii współpracy SFP z chociażby Gildią Scenarzystów Polskich. Nieustanne pomijanie jego roli w materiałach prasowych jest po prostu krzywdzące i niesprawiedliwe. Nie chodzi mi tutaj o splendory czerwonego dywanu, tylko o uczciwe oddanie zasług. Dlatego jako scenarzysta dziękuję za możliwość głosu.
comments powered by Disqus