„Star Wars. Piloci TIE” - recenzja
Dodane: 17-11-2022 05:53 ()
Ach ci wspaniali mężczyźni (i kobiety) w swych lśniących... myśliwcach TIE? Zwykle, czemu dziwić nie ma się specjalnie czemu, oglądamy uniwersum Star Wars oczyma ‘tych dobrych’, a gdy mowa o pilotach, to na myśl prawie nieodzownie przychodzą X-wingi. Rzadziej inne ‘wingi’, choć tu prym w ukazywaniu tychże wiedzie wydana ostatnio w Polsce całkiem niezła trylogia „Eskadra Alfabet”. Nie przypadkiem nawiązuję do trylogii Alexandra Freeda, bo to tam pierwszy raz w nowym kanonie poznaliśmy imperialnych pilotów z innej, bardziej ludzkiej strony, i to tam pojawiło się parę postaci, które zagościły (choć na krótko) także na kartach tego komiksu.
„Piloci TIE” mogą pochwalić się bardzo interesującą formułą. Mamy tu do czynienia z dwoma głównymi wątkami rozciągniętymi na pięć zeszytów, z których każdy został narysowany przez innego artystę. Do tego, każdą z części kończy parustronicowy flashback rozwijający jedną z – tak, jakże by inaczej – pięć głównych postaci. To, że jest ich tak wiele, stanowi pewien problem, bo nie możemy z nimi spędzić tyle czasu, ile byśmy chcieli, szczególnie że scenarzyści ich nie oszczędzają i trup ściele się gęsto.
Większym problemem jest fabuła komiksu, szczególnie w kontekście jej schematyczności i umiejscowienia w chronologii, między bitwami o Hoth i Endor. Ponieważ byłby to duży spoiler, powiem tylko, że chodzi o nie jedną, a aż dwie postaci, które z różnych względów stają się nielojalne w stosunku do Imperium. Wpisuje się to w obrabiany w Star Wars od zawsze schemat z gatunku: „Patrzcie, pokazujemy złe Imperium z ludzką twarzą! Jednak żeby było dla wszystkich stuprocentowo jasne, że jest złe, bez obaw, jeden z bohaterów przejdzie do Rebelii!” Żebyśmy przypadkiem nawet przez chwilę nie pomyśleli, że całe Imperium może nie być złe. Cóż, niewielu autorów potrafi z tym schematem zerwać. Do tego wszystko dzieje się w momencie wznoszącym, gdy Imperium odnosi sukcesy, i w jednym z dwóch zaprezentowanych tu przypadków jest to skrajnie niewiarygodne.
Komiks zdecydowanie cierpi także na tym, że jest solową opowieścią – sądząc po jego strukturze, nie do końca rozwiniętych postaciach i urwanym zakończeniu, to mógłby być wstęp do całej serii. Historia jest mocno niedopowiedziana, a potencjał na tyle duży, że można tylko żałować, że nikt nie poszedł tą drogą. A jeśli jesteście fanami Eskadry Alfabet i oczekiwaliście od komiksu więcej nawiązań do książek, to raczej będziecie zawiedzeni. Tak, mamy Jeelę Brebtin i Teso Broosha, którzy dostali jakieś drobne rolki w trylogii, poza tym jednak jest dość biednie. Yrica Quell, której oczekiwali chyba wszyscy zainteresowani historią Skrzydła Cienia, miga nam przed chwilę w jednym flashbacku, a pułkownik Nuress ukazuje się na zaledwie paru stronach. Z wyjątkiem braci Dree, którzy zagościli wcześniej w adaptacji „Hana Solo” i „Han Solo – Imperial Cadet”, reszta postaci jest całkiem nowa.
W ostatecznym rozrachunku „Piloci TIE” są pewnym rozczarowaniem. To nietypowy komiks, pomysłowo zrealizowany i wizualnie odróżniający się od innych aktualnie wydawanych dzieł. Niestety, cierpi na niezbyt wyszukaną fabułę ograniczoną schematycznym podejściem do ukazywania imperialnych historii. Co by jednak złego nie powiedzieć, za samą próbę należą się brawa. Poza tym któż nie kocha oglądać pilotów gwiezdnych myśliwców w akcji, prawda? Gdybyście jednak nie znajdowali się w gronie fanów tychże, raczej bym wam „Pilotów TIE” nie polecał.
Tytuł: Star Wars. Piloci TIE
- Scenariusz: Jody Houser
- Rysunki: Rogê Antônio, Michael Dowling, Joshua Cassara,
- Geraldo Borges, Ig Guara, Juan Gedeon
- Przekład: Jacek Drewnowski
- Wydawca: Egmont
- Data publikacji: 27.10.22 r.
- Oprawa: miękka ze skrzydełkami
- Objętość: 120 stron
- Format: 167x255
- ISBN: 978-83-281-5550-3
- Cena: 49,99
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji
comments powered by Disqus