„Mój tydzień z Marilyn” - recenzja DVD
Dodane: 22-06-2022 22:13 ()
Lato 1956 r. Do Londynu na tygodniowe zdjęcia do filmu Książę i aktoreczka prosto z Hollywood zjeżdża sama Marilyn Monroe! Gwiazda zostaje powierzona opiece debiutującego w branży młodego asystenta reżysera - Colina Clarka. Kilkadziesiąt lat później opisze on kulisy swojej tygodniowej relacji z ówczesną ikoną seksu i wyda je w formie wspomnień, te zaś staną się podstawą scenariusza filmowego debiutu Simona Curtisa - Mój tydzień z Marilyn, który jak dla mnie mógłby wcale nie powstać.
Skąd ta surowa opinia? Nie zrozumcie mnie źle. Od strony technicznej i aktorskiej nie mam w sumie, do czego się przyczepić. Dostaliśmy całkiem przyzwoite dzieło z fantastyczną obsadą (Michelle Williams jest świetna jako Marilyn, naprawdę), niezłą oprawą muzyczną, jednak brak czegoś w tym obrazie. Nie wiem, czy to wina materiału źródłowego (choć ku temu się mocno skłaniam), czy zupełnie czego innego. Powiem wprost: nie kupuję tej historii.
Nie da się ukryć, że pierwsze pytanie, jakie pojawiło się w mojej głowie po seansie, to czy zaledwie tydzień wystarczy, aby kogoś poznać na wskroś i wiedzieć, jak najlepiej mu pomóc, jak chciałby to widzieć główny bohater? Wątpię.
Z trudem, ale mimo wszystko, jestem w stanie uwierzyć w jego zauroczenie amerykańską aktorką. Nie da się zaprzeczyć temu, że Marilyn miała w sobie to coś, co sprawiało, że wielu traciło dla niej głowę. Tym realniejsze jest to, że na jej czar złapał się młodziutki mężczyzna, jakim był wtedy Clark. Jednak, kiedy na ekranie zaczynamy widzieć jak nasz główny bohater grany przez Eddiego Redmayne’a (seria Fantastyczne zwierzęta) zaczyna być ekspertem w odczytywaniu emocji i tego, co w danej chwili ma na myśli hollywoodzka gwiazda i mieni się jako jej obrońca, który doskonale wie, co dla niej jest dobre, a co nie, to zaczynam zastanawiać się, czy czasem pan Clark zbyt mocno nie podkoloryzował tej opowieści, na jakiej bazuje debiut Curtisa.
I chociaż nie jestem pewna, czy relacje Colina Clarka i Marilyn Monroe wyglądały tak samo jak w Mój tydzień z Marilyn, to muszę przyznać, że w sytuacjach stricte niezwiązanych z amerykańską seksbombą, Clark był niezłym obserwatorem, o czym świadczą sceny pokazujące kulisy powstawania Księcia i aktoreczki. Dla mnie to chyba najciekawszy aspekt tego filmowego dzieła i niestety mocno niewykorzystany. Co do samej Monroe, film w przeciwieństwie do książkowego pierwowzoru próbuje o wiele bardziej niejednoznacznie ukazać hollywoodzką gwiazdę, do końca nie udzielając nam odpowiedzi, kim była tak naprawdę: kiedy grała, a kiedy pokazywała swoją prawdziwą twarz.
Chociaż scenariusz jakoś mnie nie porwał, to kinowy debiut Simona Curtisa nie jest filmem kiepskim. Wręcz przeciwnie, to całkiem dobrze zrealizowany obraz od strony czysto technicznej. Ma całkiem dobre zdjęcia, a to nie wszystko, co ma do zaoferowania. Muzyka Conrada Pope’a momentami jest trochę pretensjonalna, ale oględnie jest miła dla ucha. Przyjemnie słucha się tematu głównego stworzonego przez Alexandre’a Desplata oraz partii fortepianowych wykonywanych przez Lang Langa. Dobrze w tym soundtracku radzą sobie piosenki i jazzowe kawałki, jednak całościowo to za mało, aby praca Pope’a na dłużej pozostała w pamięci. Jednak największym atutem obrazu Curtisa jest bez wątpienia obsada. W swojej roli błyszczy Kenneth Branagh jako Sir Laurence Olivier. Sympatycznie też wypadła Emma Watson jako podkochująca się w głównym bohaterze, młoda kostiumografka. Aktorzy, wszyscy jak jeden mąż, znakomicie wywiązali się z ról, jakie powierzył im reżyser i z przyjemnością śledziłam ich grę na ekranie. To właśnie obsada powstrzymała mnie przed porzuceniem oglądania tego filmu i dotrwaniem do napisów końcowych.
Jeśli chodzi o wydanie DVD, to miałam przyjemność zapoznać się z tzw. wydaniem książeczkowym. Książeczka raczej nie stanowi jakiegoś interesującego uzupełnienia tego, co ostatecznie otrzymujemy na krążku. Z bardziej konkretnych rzeczy zamieszczonych w książeczce na uwagę zasługuje m.in. kilka cytatów o Marilyn Monroe, tekst dotyczący wydanych przez Colina Clarka wspomnień. Co do samego DVD, dostajemy film oraz kilka dodatków m.in. zdjęcia z planu.
Mój tydzień z Marilyn trochę przypomina Kim Kardashian na MET Gali, gdy założyła sukienkę Marilyn Monroe. W obu przypadkach widać chęć ogrzania się w blasku ikony, pięknej i zarazem kruchej jak jej słynna sukienka, zapominając, że nawet ikony, szczególnie te, które odeszły, to są ludzie i jako takim należy im się szacunek. Szczególnie gdy już nie mogą nic powiedzieć ani się bronić. Szczególnie gdy są bohaterami takich obrazów jak debiut Curtisa. I chociaż to nie jest produkcja zła, to jednak ta amerykańska seksbomba zasłużyła na obraz oparty na czymś lepszym niż wspomnienia Colina Clarka.
Ocena: 6/10
Tytuł: Mój tydzień z Marilyn
Reżyseria: Simon Curtis
Scenariusz: Adrian Hodges
Obsada:
- Michelle Williams
- Judi Dench
- Kenneth Branagh
- Emma Watson
- Eddie Redmayne
- Toby Jones
- Julia Ormond
- Dougray Scott
- Dominic Cooper
- Derek Jacobi
Muzyka: Conrad Pope
Zdjęcia: Ben Smithard
Montaż: Adam Recht
Scenografia: Donal Woods
Kostiumy: Jill Taylor
Czas trwania: 102 minuty
comments powered by Disqus