„Mroczne materie” sezon 1 i 2 - recenzja
Dodane: 04-10-2021 19:46 ()
Wakacje to idealny czas na nadrabianie nie tylko zaległości książkowych, ale też tych serialowo-filmowych. W moim przypadku były to akurat Mroczne materie, czyli wspólna adaptacja telewizyjna BBC, Bad Wolf i HBO (nagrodzona nagrodami Annie i BAFTA), dość kontrowersyjnej książkowej trylogii fantasy dla dzieci autorstwa Phillipa Pullmana, pisarza, którego ze względu na jego osobiste przekonania co niektórzy nazywają „ateistycznym Lewisem”.
Ja zaś kojarzyłam jego serię, bo w pamięci nadal miałam całkiem niezły, pełnometrażowy film aktorski Złoty Kompas bazujący na pierwszym tomie Mrocznych materii z Nicole Kidman i Danielem Craigiem. Jednak to była dość luźna adaptacja, dlatego byłam ciekawa, jak poszło twórcom serialu, (którzy deklarowali większą wierność książce, a i sam pisarz brał aktywny udział w pracach nad adaptacją serialową), oddać ten niezwykły świat, jaki opisał w swoich powieściach Pullman.
Historia rozgrywa się w alternatywnym do naszego świecie, gdzie istnieje tajemniczy Pył, a ludzie od urodzenia posiadają istoty zwane dajmonami, będącymi ich integralną częścią i połączonymi z nimi nierozerwalnymi więzami, które trwają, aż do śmierci dajmona lub człowieka, do którego przynależą. W świecie tym najwyższą siłą i władzą jest Magisterium, quasi religijna organizacja, niepodzielnie rządząca każdym aspektem życia. Główną bohaterką zaś jest Lyra Belacqua, dziewczynka mieszkająca w równoległym do naszego Oxfordzie, w Kolegium Jordana. Właśnie stamtąd pewnego dnia wyrusza w podróż, która zatrzęsie posadami wszystkich światów, do jakich przyjdzie jej przybyć.
Jak na razie doczekaliśmy się dwóch sezonów (premiera trzeciego już w listopadzie). Pierwszy liczy osiem odcinków, drugi jest o jeden odcinek krótszy. Każdy sezon odpowiada jednemu książkowemu tomowi, tj. pierwszy sezon to adaptacja Złotego kompasu, drugi Magicznego noża. Pierwszy sezon skupia się na sprawie zaginionych dzieci, drugi zaś pokazuje początki wojny między Magisterium a czarownicami, w którą nomen omen zostają wplątani Lyra i Will, chłopak z naszego świata, który staje się towarzyszem dziewczynki, w Cittagazze, gdzie trafia Lyra po dramatycznym finale pierwszego sezonu.
Pierwszy sezon to swoista przypowieść o tym, jak ideologie, religie połączone z władzą mogą być fatalne dla społeczeństwa i prowadzić do wielu nadużyć i deprawacji. ,,Gdy pozbawisz człowieka duszy, możesz wszystko”, słyszymy w 5 odcinku, co idealnie odzwierciedla przesłanie tego sezonu. Przy okazji opowieść zawarta w pierwszej odsłonie przygód Lyry pokazuje, jak fanatyczna wiara w idee, naukę może doprowadzić do czynów nieludzkich. ,,Ślepy zaułek to nowy początek”, padające w 4 odc. 2 sezonu niejako pokazują zaś na jakim etapie są poszczególni bohaterowie po finale poprzedniego sezonu, a szczególnie Lyra i Pani Coulter, chyba jedna z najciekawszych i niejednoznacznych postaci tego uniwersum jak do tej pory. Ta kobieta to pełna sprzeczności nad wyraz tragiczna postać, która skrzywdzona przed laty, sam staje się trybikiem w wielkiej machinie i krzywdzi innych, nie widząc wyjścia z tej sytuacji. Lyra staje się dla niej szansą na wyrwanie się z tego wszystkiego. Problem w tym, że nie dostrzega, jak jej poczynania krzywdzą dziewczynę. Ich relacja, choć silna jest toksyczna. I raczej finał drugiego sezonu nie wskazuje na to, by to się poprawiło.
Nie ukrywam, że mimo wszystko zdecydowanie lepiej oglądało mi się sezon drugi. Był bardziej zwarty i dynamiczniejszy niż pierwszy. Serial zaczął wciągać dopiero od odcinka trzeciego pierwszego sezonu, gdzie akcja niejako przyspiesza. I tu należy oddać twórcom, jak postarali się, aby produkcja była bardzo wierna książce. Nie bali się poruszać wątków, które uczyniły trylogię Pullmana tak kontrowersyjną w niektórych kręgach odbiorców. Jeśli zaś już pojawiają się jakiekolwiek zmiany względem książkowego pierwowzoru, to zazwyczaj na tyle mądrze przemyślane, aby serial oglądało się lepiej. Jedną z takich zmian jest wcześniejsze wprowadzenie postaci Willa (w książce pojawia się dopiero w 2 tomie, a w serialu jego wątek już możemy obserwować w 1 sezonie), rozszerzenie roli Lorda Boreala czy okoliczności spotkania Willa z jego ojcem i tego, co się dzieje później (w sezonie 2). Jedynie osobiście nie podszedł mi pomysł rozszerzenia wątku Gipcjan (sezon 1). Było to raczej niepotrzebne i tylko zaszkodziło płynności fabuły pierwszego sezonu. A jeśli chodzi o rzeczy, które lepiej wyszły w filmie to zdecydowanie walka Iorka i to, co ją poprzedzało. Było lepiej rozplanowane i zaaranżowane niż w serialu.
Ogólnie świat Lyry (wystylizowany na lata 30/40. XX w. zmiksowane ze steampunkiem, istnienie Aletheiometru, urządzenia pokazującego prawdę, temu kto zada mu właściwe pytanie, koncepcja dajmonów) jest bardzo ciekawie wykreowany i potrafi wciągnąć. Jednak w przypadku rozwiązań fabularnych i oceny poszczególnych postaci, wstrzymam się, aż do finałowego sezonu. Jak na razie dostaliśmy ciekawie poprowadzoną historię z kilkoma intrygującymi postaciami. Oby tak dalej.
Co do Lyry, to ta serialowa zdecydowanie różni się od tej filmowej (i nie chodzi tu nawet o kolor włosów). Lyra z adaptacji BBC i HBO (świetna Dafne Keen znana do tej pory z Logana) jest bliższa swojemu książkowemu alter ego: sprytna, czasem bezczelna, czasem pyskata nastolatka, w której wszyscy chcą widzieć dziecko, którym powoli przestaje być. Choć wygadana, to tak naprawdę w głębi serca chowa swoje prawdziwe uczucia. Skrzywdzona, nie cofnie się przed niczym. Jej towarzysz Will (w tej roli Amir Wilson z Listu do Króla), którego poznajemy gdzieś w połowie pierwszego sezonu, to odważny, empatyczny nastolatek, który trochę niezależnie od siebie, trochę w pogoni za zaginionym ojcem, natrafia na dziewczynę w innym świecie. Ta dwójka to całkiem udany duet, który uzupełnia się na każdym kroku. Nawet aktorzy ich odgrywający całkiem dobrze się spisali.
Bo sam casting do tego serialu, choć w wielu przypadkach nieoczywisty, to był strzał w dziesiątkę. Każdy tu jest idealnie obsadzony. Zarówno aktorzy dziecięcy, jak i dorośli. Wszyscy grają tu świetnie, wiele dając z siebie do postaci, jakie im przyszło grać. Przy okazji warto nadmienić, że Lin Manuel Miranda to jest najlepsze, co ta seria mogła dostać. Pojawia się w 4 odcinku 1 sezonu i rozwala system. Jego Lee jest uroczy i na swój sposób czarujący oraz kradnie każdą scenę, w której się pojawia (tak po cichu liczę na spin-off z naszym areonautą w roli głównej).
Fantastyczną sprawą jest kreowanie postaci nie tylko samymi dialogami, ale też strojem (brawa dla kostiumografów!). Nawet kolor czy dany krój ma tu wielkie znaczenie. W przypadku pani Coulter jej ubrania i to, co nosi niejako mówią, jaką jest osobą. Tym samym dobrze nam znane powiedzenie Nie szata zdobi człowieka, nijak miałoby się do jej postaci. Klasyczne garsonki to uosobienie zasad, jakich przestrzega pani Coulter i których nie chce lub nie potrafi złamać. Czerwień w przypadku Marisy to magisterium, róż wątpliwości, jakie ją cały czas nachodzą, biały niepewność, błękit i jego odcienie to kolor Lyry, jedynej istoty, dla której ta kobieta jest w stanie złamać wszelkie zasady ją krępujące. Tym samym kostium niejako jest uzupełnieniem gry aktorskiej i pokazuje, jak bardzo skomplikowaną postać przyszło grać Ruth Wilson.
Pozostałe aspekty tej produkcji również robią ogromne wrażenie. Na uwagę zasługują efekty specjalne będące na najwyższym poziomie, jakością bliższe standardom kinowym niż telewizyjnym. CGI uzupełnione metodą lalkarską to klasa sama w sobie, naprawdę (Disney mógłby się uczyć). Zdjęcia potrafią zachwycić szczególnie te typowo panoramiczne, a intro należy do nielicznych, które oglądam od początku do końca i nie pomijam.
Jednak to muzyka Lorne Balfe podnosi jakościowo tę produkcję o kilka stopni. Co ciekawe, ten kompozytor jakoś do tej pory wyjątkowo się nie wybijał. Jego prace nie wyróżniały się niczym ciekawym (jego muzyka do animowanych, pełnometrażowych Pingwinów z Madagaskaru była ok, ale nic ponadto). A tu proszę, taka niespodzianka. Serio, nie spodziewałam się po nim jednego z lepszych soundtracków serialowych ostatnich lat. Jego muzyka sprawdza się zarówno w osobnym odsłuchu, jak i też podczas seansu, idealnie komponując się z daną sceną, wręcz budując jej klimat. A motyw muzyczny z intro jest na tyle charakterystyczny, że nawet długo po seansie pozostaje w głowie. Ostatni raz tak miałam z intro do Gry o tron.
Wracając do samego soundtracku, to dostajemy naprawdę spory kalejdoskop muzyczny. Wszystkie kawałki muzyczne to jedno wielkie pozytywne zaskoczenie. Utwory są dynamiczne z zaskakującymi zakończeniami jak np. w ,,You loved witches”, gdzie na początku mamy gitarowe riffy, aby na sam koniec dostać szalone bębny w rytmie najlepszych etnicznych kawałków czy ,,The chosen two" mający trochę bondowski początek i liryczny smyczkowy koniec. Klasyka harmonijnie uzupełnia się z nowoczesnymi brzmieniami jak w ,,The end of the Magisterium”, gdzie elektronika wpleciona została nierozerwalnie z pianinem i skrzypcami. Muzycznie mamy tu zarówno typowe motywy znane z produkcji familijnych, jak i też z zacięciem przywodzącym na myśl filmową trylogię Władcy Pierścieni, trochę westernowego klimatu (,,Polar Adventure”), klasycznej, wszechpotężnej muzyki symfonicznej (motyw Iorka), żeby za chwilę usłyszeć coś bardziej elektronicznego (,,Some sort a ghost”) czy wręcz ambientowego (,,Assuming the Mantle”). Wspaniałe partie chóralne są zaś w niektórych kawałkach tą wisienką na torcie (,,Kiss the Ring”, ,,Bridge to the stars”). A temat z intro w pełni wybrzmiewający w ,,Into the sky” to miód na moje uszy. A to tylko ułamek tego, co nam stworzył Balfe do Mrocznych Materii. To fantastyczna muzyka, którą każdemu polecam!
Ośmioodcinkowy pierwszy sezon dostajemy na 3 płytach. Sezon 2 nieco od poprzedniego krótszy już otrzymujemy na 2 nośnikach. Osobiście wydanie serialu na DVD to naprawdę świetna opcja (nie każdy przecież ma dostęp do HBO lub HBO GO, a nie wszyscy będą wykupywać dostęp specjalnie dla jednego serialu). Po uruchomieniu odcinka mamy do wyboru polskie napisy lub lektora. Oprócz samego serialu na płytach znajdziemy też multum dodatków ukazujących nam kulisy powstawania tej produkcji (szczególnie polecam ten o pracy nad tworzeniem dajmonów i jak tworzono Cittagazze z 2 sezonu, które w fantastycznie się przedstawia w serialu). Szkoda tylko, że nie mamy do nich dołączonych polskich napisów (chociaż są angielskie i niemieckie). Jednak to jedynie uchybienie tego bardzo bogatego wydania DVD, będącego nie lada gratką dla fanów Pullmana i jego Mrocznych materii.
Podsumowując, po dwóch sezonach można śmiało stwierdzić, że serialowe Mroczne materie raczej nie powtórzą sukcesu Gry o tron, co nie znaczy, że nie są produkcją złą. Wręcz przeciwnie. Mroczne materie to serial, który będzie miał swoich zwolenników jak i przeciwników tak samo jak książkowa seria, której jest znakomitą adaptacją szczególnie pod kątem czysto technicznym (zdjęcia, kostiumy, reżysera, casting, muzyka). To produkcja, która idealnie pokazuje, jak powinno się przekładać książkowe serie na język filmu czy serialu. Fani Pullmana na pewno nie będą zawiedzeni i jeśli nie widzieli tej produkcji, to powinni szybko ją nadrobić, bo już w listopadzie na HBO zadebiutuje ostatni sezon serialu oparty na Bursztynowej lunecie.
Ocena: 7/10
Tytuł: Mroczne materie
Reżyseria: Amit Gupta, Weronika Tofilska
Scenariusz: Jack Thorne
Obsada:
- Dafne Keen
- Amir Wilson
- Ruth Wilson
- Kit Connor
- Ariyon Bakare
- Will Keen
- Ruta Gedmintas
- Cristela Alonzo
- Lin-Manuel Miranda
- Frank Bourke
- Adewale Akinnuoye-Agbaje
Muzyka: Lorne Balfe
Zdjęcia: David Higgs
Montaż: David Fisher
Scenografia: Joel Collins
Kostiumy: Caroline McCall
Czas trwania: 110 minut
Dziękujemy dystrybutorowi Galapagos Films za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus