„Mortal Kombat” - recenzja

Autor: Miłosz Koziński Redaktor: Motyl

Dodane: 21-09-2021 20:53 ()


Mortal Kombat – gra wideo odpowiedzialna za powołanie do życia systemu klasyfikacji wiekowej gier komputerowych. Prekursorka w dziedzinie wirtualnych mordobić, która spłodziła rozwijaną po dziś dzień serię gier, a nawet doczekała się całkiem przyzwoitej adaptacji filmowej. Nie o niej jednak dzisiaj mowa, lecz o tegorocznym filmowym reboocie i uwierzcie mi, mam co do niego kilka uwag.

Losy świata wiszą na włosku – w ramach przedwiecznego paktu zwycięzca w turnieju Mortal Kombat będzie mógł zawładnąć światem przegranych. Zły czarnoksiężnik Shang Tsung reprezentujący mroczny Świat Zewnętrzny postanawia zwiększyć szanse na wygraną, eliminując zawczasu ziemskich czempionów. W tym celu wysyła ninję Sub Zero z misją odnalezienia i zabicia zawodników reprezentujących Królestwo Ziemi. Z powyższego opisu niby wynika, że wszystko w jak najlepszym porządku – zarówno nowi widzowie, jak i wieloletni fani powinni bez problemu „wsiąknąć” w film i śledzić rozwój wydarzeń. Jest tylko jeden mały szkopuł – film z głębokiej tradycji serii czerpie bardzo wybiórczo i na siłę stara się stworzyć coś nowego, zmieniając znaną historię oraz wprowadzając do niej zupełnie nowe postaci. Ok, rozumiem, że taki zupełnie nowy czempion może służyć za surogat nieznającego serii widza i wygodną wymówkę dla zasypania odbiorcy fabularną ekspozycją, ale nie można oprzeć się chęci porównania recenzowanego filmu z produkcją z lat dziewięćdziesiątych, która widzom do przekazania miała podobną ilość informacji, a jednak nie uciekała się do niepotrzebnego generowania unikalnych dla filmu bohaterów i wątków.

Jako fan serii fakt, że niemal 3/4 filmu spędzam w towarzystwie mało ciekawej, kiepsko napisanej i słabo zagranej postaci, zamiast w towarzystwie tak kultowych postaci jak Liu Kang czy Johnny Cage (tego ostatniego w filmie nie uświadczymy w ogóle) odczułem jak siarczysty policzek.  Zostawmy jednak na chwilę całe to fanbojowanie i spójrzmy na film Simona McQuoida neutralnym okiem – czy oglądany pod takim kątem się broni? I tak, i nie. Z jednej strony głupota scenariusza oraz nad wyraz umowny ciąg przyczynowo-skutkowy napędzany przez działania bohaterów porażają – całość jest wyjątkowo chaotyczna, a historia wyraźnie jest jedynie pretekstem do tego, by pokazać kilka scen walki. Toczy się w dziwnym, mocno nierównym tempie i nieumiejętnie przeplata akcje z treścią. Po filmie takiego kalibru nie powinienem spodziewać się wiele, ale są jednak jakieś granice i standardy.  Porażająca większość postaci jest  słabo napisana i jednocześnie kiepsko, bez animuszu i werwy zagrana. Oglądając film trudno poczuć do którejś z nich sympatię, bo sprawiają wrażenie dzieci błądzących we mgle-marudzących, upierdliwych i irytujących bachorów, które zabłąkały się na filmowy plan. Szczególnie wyraźne widoczne jest to w postaci Lorda Raidena, który zamiast mentora sprawia wrażenie opryskliwego dupka, dając dobitny dowód na to, że scenarzysta niekoniecznie miał pojęcie, o czym pisze. Trudno też czuć jakąś szczególną antypatię do czarnych charakterów – niby ich cel i motywacje są jasne pomimo tego, że nakreślone zostały szczątkowo, ale o samych antagonistach dowiadujemy się zdecydowanie zbyt mało, by mogli stać się postaciami ciekawymi, a na dodatek przynajmniej kilkoro z nich wprowadzonych zostaje w ostatnim akcie tylko po to, by służyć jako chłopcy do bicia dla bohaterów. Tak naprawdę tylko postać Kano grana przez Josha Lawsona sprawia zaskakująco pozytywne wrażenie. Słyszałem zresztą, że krótko po zakończeniu zdjęć aktor trafił do szpitala, gdzie przeszedł operację kręgosłupa po tym jak udźwignął cały film...

Napomknąłem jednak, że pod pewnymi względami film się broni. Gdzie więc w całym tym fabularnym bałaganie szukać zalet i plusów? Jak już wspomniałem, postać Kano została zagrania wybornie – ocieka charakterystycznym buractwem i pewną specyficzną zwierzęcą charyzmą. Sceny akcji również wypadają przynajmniej przyzwoicie, a kilka z nich nawet bardzo dobrze – szczególnie walka otwierająca film oraz te, które kreatywnie wykorzystują charakterystyczne cechy bohaterów. Choć większość z nich nie jest wybitna, to nie można powiedzieć, żeby przynosiły realizatorom ujmę na honorze. Cieszy również fakt, że twórcy zdecydowali się nie ugrzecznić filmu i zachowali charakterystyczny dla tej marki, chwilami absurdalny wręcz poziom brutalności, a obraz jest spektakularnie wręcz krwawy. Czyli dokładnie taki, jaki powinien być. Ogólnie oprawa trzyma przyzwoity poziom, a całość jest dość sprawnie zrealizowana pod kątem oprawy audiowizualnej.

Co więc mogę ostatecznie powiedzieć o Mortal Kombat 2021? Jako adaptacja nie broni się – wprowadza zbyt wiele nowych elementów, a wiele charakterystycznych dla marki konceptów traktuje po łebkach. Jako samodzielny byt razi kulejącym scenariuszem, słabo poprowadzoną narracją i aktorstwem zdecydowanie poniżej przeciętnego poziomu, które nie do końca równoważone są przez przyzwoitą akcję i poprawną oprawę. Jeżeli do filmu podejdziecie bez większych oczekiwań lub wręcz bez oczekiwań, to jest spora szansa, że seans nie rozczaruje, a nawet, że będziecie się całkiem dobrze bawić. Jeżeli jesteście fanami serii, to wasze odczucia mogą być różne w zależności od tego, ile poszanowania macie dla wykreowanego przez markę świata i bohaterów – ja na seansie bawiłem się nie najlepiej pomimo ogromnej tolerancji na scenariuszowe głupotki.

Ocena 5/10

Tytuł: Mortal Kombat

Reżyseria: Simon McQuoid

Scenariusz: Greg Russo, Dave Callaham

Obsada:

  • Lewis Tan
  • Jessica McNamee
  • Josh Lawson
  • Joe Taslim
  • Mehcad Brooks
  • Matilda Kimber
  • Tadanobu Asano
  • Hiroyuki Sanada
  • Chin Han
  • Ludi Lin
  • Max Huang

Muzyka: Benjamin Wallfisch

Zdjęcia: Germain McMicking

Montaż: Scott Gray

Scenografia: Rolland Pike

Kostiumy: Cappi Ireland

Czas trwania: 110 minut

Dziękujemy dystrybutorowi Galapagos Films za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

 


comments powered by Disqus