„Star Wars” tom 1: „Ścieżka przeznaczenia” - recenzja
Dodane: 11-05-2021 05:00 ()
Seria „Star Wars”, której pierwszy zeszyt sprzedał się w milionach, i która rozpoczęła nową erę komiksów z odległej galaktyki, era Marvela, dobiegła końca. Przez blisko pięć lat i na przestrzeni 75 numerów poznaliśmy losy Luke’a, Lei, Hana i spółki pomiędzy „Nową nadzieją” i „Imperium kontratakuje”. Teraz zaś przyszła pora na sprawdzenie, co u nich słychać (no, oczywiście bez Hana – ale zamiast niego jest Lando!) już po traumatycznych zdarzeniach z Hoth i Bespinu. Już na starcie można rzec coś wielce pozytywnego w odniesieniu do nowej serii „Star Wars” (tradycyjnie Marvel nie kombinuje i wszystko nazywa tak samo; podejrzewam, że w przyszłości może to nastręczyć nie lada problemów ludziom, którzy będą chcieli wejść w gwiezdnowojenne komiksy): prawdopodobnie będzie się ukazywać w Polsce niedługo po amerykańskiej premierze, co jest zasługą nowej strategii wydawniczej Egmontu, którą bardzo doceniam i szanuję, zwłaszcza, że oferuje nam te komiksy w pięknym, bardzo solidnym wydaniu.
Pierwsze, co w „Ścieżce przeznaczenia” mi się podoba, jest rozpoczęcie akcji nie po filmie, ale jeszcze w jego trakcie – na pokładzie odlatującego z Bespinu „Sokoła Millennium”. Zdawałoby się oczywiste, że między skokiem w nadprzestrzeń a dotarciem do floty Rebelii nic szczególnego się nie wydarzyło, tymczasem jest zupełnie inaczej. Sojusz, miast lizać rany po Hoth i cieszyć, że w ogóle się uratował z tej hekatomby, trafia z deszczu pod rynnę, gdy okazuje się, że Imperium rozszyfrowało kodowanie rebelianckich transmisji. I tu mamy pewien twist: okazuje się, że w finale Epizodu V wcale nie oglądamy tego, co myśleliśmy, że oglądamy... ale i tak już zdradziłem za dużo tajemnic, dość rzec, że główny wątek jest może daleki od oryginalności, jednak jego wykonanie bardzo przyjemnie się śledzi.
Nie ukrywam, że zawsze miałem pewien problem z Lando Calrissianem, a właściwie z lekko szokującym poziomem zaufania do niego w końcówce „Imperium kontratakuje”. Dopiero co Lando zdradził Hana, a już za chwilę widzimy uśmiechy, miłe pogaduszki, a wszystko w akompaniamencie pokrzepiającej muzyki Johna Williamsa. Komiks naprawia tę cały sytuację, ukazując proces przekonywania się Calrissiana do Rebelii; nie ma już przeskoku z „nic mnie to nie interesuje” do „za wolność waszą i naszą”, czyli generała, który dowodzi atakiem myśliwców na drugą Gwiazdę Śmierci. Lando w „Ścieżce przeznaczenia” jest takim samym kombinatorem i samolubem, jakim był zawsze i wszędzie indziej – a przynajmniej tak zaczyna. Leia słusznie mu nie ufa i na każdym kroku stara się mieć go na oku. Cieszy mnie to również w odniesieniu do reszty serii, która mam nadzieję, pokaże całą tę, nomen omen, ścieżkę od zera do bohatera.
Nowa seria to nowi rysownicy, w tym wypadku Jesús Saiz, który do tej pory miał na swoim koncie tylko jeden gwiezdnowojenny komiks i serię niezłych okładek do „Jedi of the Republic – Mace Windu” (które, nawiasem mówiąc, były chyba najlepszą rzeczą w tym całym projekcie). Rysunki w „Ścieżce przeznaczenia” są przede wszystkim bardzo solidne i przejrzyste. Wygląd postaci z grubsza zgadza się z filmami, co osobiście wysoce sobie cenię... i na tym w zasadzie powinienem skończyć recenzowanie tego aspektu komiksu. Problem z Jesúsem Saizem – jeśli to w ogóle można nazwać problemem – jest taki, że niczym się nie wyróżnia i w życiu nie potrafiłbym rozpoznać prac tego artysty, gdyby mi je pokazano bez jakiegokolwiek kontekstu. Rysunki robią swoje i nie wychodzą poza to. Brakuje im błysku, być może jakiegoś efektu „wow” (nie licząc być może trzech pierwszych stron), ale czy jest to wielka wada? To już kwestia indywidualnej oceny, jak sądzę.
Druga seria „Star Wars” zaczyna się równie dobrze, jak swego czasu pierwsza, choć może nie od tak mocnego uderzenia. To historia nieco mniejszego kalibru, dobrze wypełniająca luki, o których nie wiedzieliśmy nawet, że istniały, i wyjaśniająca pewne kwestie, które należały wyjaśnienia – mówię oczywiście o Lando i jego niepewnej lojalności. Perypetie Luke’a i Lei związane z mieczem świetnym i karbonitem uzupełniają interesującą i przemyślaną fabułę komiksu, która przeciąga wątek podłamanego, ale jeszcze niezłamanego Sojuszu z „Imperium kontratakuje”. Rysunki może nie są wybitne, jednak spełniają rolę, dopełniając tym samym wrażenie ładnego i treściwego komiksu, a do tego świetnego wstępu do nowej serii „Star Wars”.
Tytuł: Star Wars tom 1: Ścieżka przeznaczenia
- Scenariusz: Charles Soule
- Rysunki: Jesús Saiz
- Przekład: Bartosz Czartoryski
- Wydawca: Egmont
- Data publikacji:
- Oprawa: miękka ze skrzydełkami
- Objętość: 128 stron
- Format: 167x255
- Papier: kreda:
- Druk: kolor
- ISBN: 978-83-281-4968-7
- Cena: 39,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
comments powered by Disqus