„Cobra Kai” sezony 1-3 - recenzja

Autor: Agnieszka Krzyżewska Redaktor: Motyl

Dodane: 25-02-2021 22:42 ()


Jest rok 1984. O Internecie mało kto słyszał, telefony komórkowe to tylko w Star Treku, na listach przebojów króluje Queen, George Michel i Eurythmics, zaś młodzież spędza czas ze sobą, bawiąc się przy nagraniach z kaset. Wtedy na ekrany wchodzi słynny Karate Kid – bardzo ciepły film familijny, którego fabuła jest dziś jednym z najbardziej oklepanych motywów filmów dla młodzieży. Mamy nowego chłopaka w szkole – Daniela LaRusso, który od razu wchodzi w konflikt z grupą karateków, trzymającą w tejże szkole władzę. Powód – banalnie prosty – poszło o dziewczynę. Przywódca bandy – Johnny Lawrence – nie przepuszcza żadnej okazji, żeby spuścił młodemu łomot. Lituje się nad nim pewien Japończyk - pan Miyagi, który uczy Daniela karate, by ten mógł się bronić. W finale dobro zwycięża – Daniel pokonuje Johnny’ego w turnieju, wygrywając nie tylko puchar, ale też i dziewczynę.

Po ten film w Polsce lat 90. ustawiały się kolejki w wypożyczalniach kaset video – zaraz obok wszystkich części Akademii Policyjnej czy filmów akcji z Jean-Claude Van Damme'em. Bo chociaż fabuła prosta jak konstrukcja cepa – dobro wygrywa, prześladowcy zostają poniżeni i ukarani, to jednak film przyciąga niesamowicie ciepłą atmosferą i klimatem tamtych lat. Jakież było moje zdziwienie, kiedy na Netflixie zobaczyłam współczesną kontynuację tej opowieści w serialu Cobra Kai! Potem doczytałam, że jego premiera była na Youtube premium w 2017 roku.

Akcja serialu dzieje się współcześnie i co ciekawe, głównym bohaterem jest tutaj nie Daniel LaRusso, ale jego filmowy przeciwnik – John Lawrence. To z jego perspektywy widzimy wydarzenia przedstawione w filmie (przy okazji – świetny zabieg umieszczenia scen z oryginalnego filmu jako wspomnień – gratka dla fanów, jak i dobre wyjaśnienie dla nowych widzów). Życie Johna nie potoczyło się dobrze, tak jakby w turnieju przegrał też swoją przyszłość. Żyje biednie, zarabiając na drobnych naprawach, mieszka w podłej dzielnicy  i chla, ile wlezie, rozpamiętując dawne czasy. Któregoś razu staje w obronie Miguela - nastolatka, który mieszka obok, przed bandą szkolnych prześladowców. I tak jak kiedyś pan Miyagi, tak teraz Johnny staje się mentorem i zaczyna uczyć młodego karate. W tym celu otwiera tytułowe dojo Cobra Kai, którego sam był kiedyś uczniem.

Z kolei historia Daniela LaRusso jest zupełnym przeciwieństwem tego, co stało się z Johnnym. Daniel odniósł życiowy sukces – razem z piękną żoną i dwójką dzieci mieszka w willi z basenem i do tego prowadzi bardzo popularny salon samochodowy. Nie ma ani czasu, ani okazji, żeby wykazywać się karate, jego córka (Samantha) dorasta i nie chce już trenować z tatą, a syn tylko siedzi przy grach komputerowych. Można powiedzieć, że Daniel jest wręcz nudnym, nieco mdłym bohaterem, pełnym ideałów, któremu wszystko, co mogło się udać, to się udało. I chociaż obaj panowie, delikatnie mówiąc, za sobą nie przepadają, to jest między nimi chemia, co przejawia się w zabawnych docinkach i interakcjach między nimi. Dla Daniela odrodzenie Cobra Kai jest jak koszmar z przeszłości – robi wszystko, by temu zapobiec. Z kolei widać, że Johnny w swoim dojo czyni dużo dobrego - walczy o to, by prześladowane dzieciaki mogły się obronić. Sam konflikt zaognia się, chociaż w gruncie rzeczy wszyscy chcą tego samego.

No i oczywiście mamy tu także młodszych bohaterów – z Miguelem i Samanthą, ale także innymi, zarówno z tej grupy prześladowanej, jak i prześladowców. Świetnie pokazana jest beznadziejna perspektywa ofiar przemocy, którym dorośli próbują nieudolnie pomóc, jeszcze bardziej pogarszając sytuację. Widać, jak łatwo z dnia na dzień stać się pośmiewiskiem w szkole i w jak różny sposób dzieciaki próbują sobie z tym poradzić. Chyba niesamowitą przemianę przechodzi Eli, który stopniowo dzięki Cobra-Kai znajduje dość nietypowy sposób na rozprawienie się z przeciwnikami.

Pierwszy sezon to w pewnym sensie rozbudowana historia z oryginalnego filmu – prześladowany chłopak dzięki swojemu sensei staje się mistrzem karate i bierze udział w turnieju. Jednak w serialu, inaczej niż w filmie, jest czas na rozbudowanie postaci, opowiedzenie ich historii, pokazanie motywów. Bohaterowie nie dzielą się na tych dobrych i złych, lecz bardzo życiowo zostali umieszczeni gdzieś pomiędzy. To, co dla Johnny'ego było w przeszłości dobre i wspaniałe – koledzy na motorach, szalone pościgi za rowerzystami, wspólne spędzanie czasu, dla Daniela jawi się jako nawracający koszmar z przeszłości. Z kolei dla Johnny'ego przegrana w turnieju, w dodatku przegrana przez nieprzepisowe kopnięcie w głowę, za które jego przeciwnik powinien być ukarany, jest czymś, z czym nie potrafi się pogodzić. W finale wspaniale pokazane są konsekwencje pewnych działań („karma wraca”), można wręcz powiedzieć, że Johnny przekona się, co przyniosą skutki jego nauk. Sam Johnny ewidentnie nie pasuje do współczesnych czasów – zatrzymał się gdzieś w latach 80., słucha klasycznego rocka i nie ma pojęcia o nowoczesnej technologii (w sensie nie potrafi podłączyć sobie laptopa) i nie wie, co to jest poprawność polityczna (do swoich podopiecznych zwraca się per „pussies”, co zostało na polski dość łagodnie przetłumaczone jako „cieniasy”). Zresztą klimat tamtych czasów jest dość mocno zarysowany w serialu.

W drugim sezonie pojawia się założyciel Cobra Kai i dawny sensei Johnny'ego - Kreese, co bardzo dobrze zrobiło tej produkcji – nie ma to jak wyraźny psychopatyczny antagonista, którego historię i motywację poznamy dokładniej w sezonie trzecim. Jak łatwo się domyślić, ta postać stanie się zarzewiem wielu konfliktów w kolejnych odcinkach, nieustannie podnosząc napięcie między członkami Cobra Kai, a także nowo powstałego dojo Miyagi-do. Będzie sporo widowiskowych walk, które – zupełnie inaczej niż w filmach o wschodnich sztukach walki – będą miały swoje konsekwencje.

Podsumowując – ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu – Cobra Kai to serial, który nie tylko nawiązuje do filmów Karate Kid 1 -3, ale wręcz nadaje im nowy wydźwięk, jednocześnie utrzymując je w duchu klasyków. Jest to coś nowego, ale również coś bardzo dobrze nam znanego. Klimat tamtych czasów jest trochę jak ze Stranger Things, choć Cobra Kai jest zdecydowanie lżejszym, familijnym serialem. Bardzo przyjemnie ogląda się w miarę krótkie (20-30 minut) odcinki, w świetnej oprawie muzycznej. To, co najbardziej ujmuje, to świetnie dopracowane postacie, ich motywacje i rozwój, a także wszelkie interakcje między nimi. Genialne jest to, że grają ich ci sami aktorzy, co w pierwowzorze. Gorąco polecam zarówno miłośnikom oryginału, jak i młodszej, nastoletniej widowni. 

 

Tytuł: „Cobra Kai”

Reżyseria: Jon Hurwitz, Hayden Schlossberg,Jennifer Celotta,Josh Heald, Steve Pink, Michael Grossman, Lin Oeding, Steven K. Tsuchida

Obsada:

  • Ralph Macchio
  • William Zabka
  • Xolo Maridueña
  • Courtney Henggeler
  • Tanner Buchanan
  • Mary Mouser
  • Jacob Bertrand
  • Gianni DeCenzo 

Muzyka: Leo Birenberg, Zach Robonson

Zdjęcia: Paul Varrieur, Cameron Duncan, D. Gregor Hagey

Montaż: Zack Arnold,Nicholas Monsour, Jeff Seibenick, Spencer Houck, Jordan Goldman, Dexter N. Adriano, Bartholomew Burcham, Ivan Victor

Scenografia: Eric Berg

Kostiumy: Frank Helmer

Czas trwania: 30 minut


comments powered by Disqus