„La Strada” - recenzja
Dodane: 23-05-2020 00:34 ()
Istnieją filmy, które ogląda się z przyjemnością, ale zapomina się o nich zaraz po obejrzeniu. Ostatnio obserwujemy niedobry trend, zgodnie z którym sztuka filmowa ma być właśnie taka, czyli służyć chwilowej rozrywce. Spycha to na margines cały dział filmów artystycznych, które mają do przekazania coś więcej, coś, co kiedyś było filarem kinematografii. Do takich filmów niewątpliwie należy „La strada” Federico Felliniego, obraz niezwykły, z którym zapewne większość przytłaczająca większość „millenialsów” nie miała w ogóle styczności. Ci zaś, którzy przypadkiem kawałek widzieli, orzekli zapewne, że szkoda czasu na coś tak nudnego, na film czarno-biały, w którym nie ma superbohaterów, scen seksu ani efektów specjalnych. Tymczasem mamy do czynienia z prawdziwym arcydziełem, które mówi o życiu więcej niż całe tomy.
Jarmarczny siłacz, Zampano, traci swoja długoletnią asystentkę, Rosę, która umiera wskutek nagłej choroby. Kupuje więc od jej rodziców, którym przekazuje żałobną wieść, siostrę zmarłej, Gelsominę. Młodziutka wieśniaczka jest wyraźnie opóźniona w rozwoju, zamknięta we własnym świecie, gdzie Rosa była prawdziwą, wielką artystką, a nie pomagierką wędrownego cyrkowca. Nic więc dziwnego, że możliwość zajęcia miejsca siostry stanowi w jej wyobraźni dar losu. Szybko okazuje się, że rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Domem dziewczyny staje się nędzny wóz na kółkach. Zampano okazuje się szorstki, brutalny i egoistyczny, traktuje Gelsominę jak niewolnicę, nie waha się przed używaniem przemocy i nie dostrzega w upośledzonej umysłowo istocie człowieka. Jego świat to on sam. Zarobione pieniądze przepuszcza na alkohol i dziewczyny, czasem też korzystając z obecności „pod ręką” swej asystentki. Ta uważa z kolei, że jest dla swego pana i władcy czymś więcej niż tylko służącą, i reaguje rozpaczą, gdy Zampano nie wraca na noc. Ich trudne relacje ulegają gwałtownej zmianie, gdy spotykają na swej drodze „Szalonego”, błazna-linoskoczka, który kpiąc z siłacza i usiłując przekonać Gelsominę, by go zostawiła, prowokuje w końcu nieszczęście…
Pewną ciekawostką jest fakt, że brutalnego i prymitywnego cyrkowca miał początkowo zagrać Burt Lancaster, a jego partnerką miała zostać zapomniana już dziś Silvana Mangano. Tak chciał Dino de Laurentis, producent filmu. Fellini walczył jednak o swoją wizję i ostatecznie dopiął swego. W Gelsominę wcieliła się żona reżysera, Giulietta Masina, drobna kobietka o twarzy dziecka, pozbawiona rzeczywistej urody, a w Zampano – Anthony Quinn, jeden z najbardziej charyzmatycznych amerykańskich aktorów. We dwoje stworzyli niepowtarzalną opowieść.
Nie wiemy nic o życiu Zampano. Początkowo budzi on w widzach odrazę, potem zaczynają się nad nim zastanawiać. Coś go ukształtowało takim, jaki jest. Zachował jednak głęboko skrywane człowieczeństwo, bo gdy dochodzi do dramatu, załamuje się jego poza twardziela. Śmierć „Szalonego” w czymś, co miało być błahą bójką, stanowi punkt zwrotny w sposobie, w jaki postrzegamy brutalnego cyrkowca. Zampano zaczyna się tłumaczyć przed swoją asystentką, jakby nagle zobaczył, że i ona jest człowiekiem. Obawia się, by Gelsomina go nie wydała, a choć pozornie tak łatwo byłoby mu rozwiązać ten problem, nawet nie myśli o skrzywdzeniu dziewczyny. Nie jest zabójcą, śmierć linoskoczka naprawdę była wypadkiem. Zampano ma wrażenie, że ponura tajemnica związała go mocniej z asystentką. Próbuje nawet traktować ją lepiej niż dotychczas, ale ciężki wstrząs psychiczny odbija się fatalnie na tak wrażliwej i delikatnej istocie. W końcu siłacz nie potrafi już dłużej zajmować się chorą dziewczyną i jednocześnie dbać o swoje sprawy. Podczas noclegu w górach zostawia śpiącą Gelsominę przy rozpalonym ognisku, wkładając jej do ręki trąbkę, na której nauczył ją grać i kilka banknotów. Potem rusza dalej.
Różnie można oceniać ten postępek. Jednak w swoim rozumieniu Zampano zrobił to, co mógł zrobić najlepszego. Czas pokazał, że nawet się nie bardzo pomylił, bo pewna rodzina – być może wzruszona bezradnością i wielkimi, dziecięcymi oczami Gelsominy – zaopiekowała się chorą cyrkówką.
„Gdy czuła się lepiej, siadywała na słońcu i grała na trąbce”. opowiada cyrkowcowi miejscowa kobieta, która pogwizdywała przy rozwieszaniu prania zapamiętaną melodię. Wspomina Gelsominę z wyraźną sympatią i współczuciem. Tyle że ani ona, ani nikt inny nie wie, co działo się z Gelsominą podczas jej pieszej podróży – z gór nad morze. Nie wie, co przeszła, ile wycierpiała, ani dlaczego tam szła. Czy chciała dotrzeć do rodzinnego domu, czy też obrała zupełnie przypadkowy kierunek? Na plaży znalazł ją dobry człowiek, zobaczył, że jest chora i zabrał do domu, gdzie otoczono ją – obcą przecież włóczęgę – ciepłem i troskliwością. Dzięki temu człowiekowi i jego rodzinie dziewczyna nie zmarła w zimnej, głodnej samotności, przez wszystkich zapomniana, nikomu niepotrzebna.
Zakończenie tej historii można odczytać różnie. Przypomnijmy: Zampano, którego życie ułożyło się wreszcie względnie gładko (jest gwiazdą swego cyrku, ma pieniądze i kobiety), przypadkiem poznaje prawdę o ostatnich dniach Gelsominy. Po wieczornym przedstawieniu upija się i idzie na plażę, gdzie pada na piasek, szlochając z rozpaczy. Koniec filmu. I tu otwiera się pole do interpretacji. Czy Zampano wreszcie zrozumiał, kim i czym w jego życiu była Gelsomina? A może raczej płacze nad sobą, bo z całą wyrazistością ujrzał, jak sam bardzo jest nikim? Wolę patrzeć na jego rozpacz jako na coś pięknego, odrodzenie duchowe człowieka na pozór straconego. Zwycięstwo tej iskierki dobra, która jeszcze się w nim tli, nad nawarstwionym przez lata złem. Nadzieję dla nas wszystkich.
Tytuł: „La Strada”
- Reżyseria: Federico Fellini
- Scenariusz: Federico Fellini, Tullio Pinelli, Ennio Flaiano
- Muzyka: Nino Rota
- Produkcja: włoska
- Obsada: Anthony Quinn, Giulietta Masina, Richard Baseheart
- Rok produkcji: 1954
- Czas trwania: 108 minut
Artykuł pierwotnie ukazał się na łamach CZYTADELI.
comments powered by Disqus