„Barbarella” - recenzja
Dodane: 29-03-2020 00:00 ()
Są na tym świecie filmy, które kocha się nie tyle za ich zalety, ile pomimo ich wad. Należą do nich takie perełki jak cała oryginalna seria „Star Treka” Gene’a Roddeneberry’ego, „Zakazana planeta” Freda Wilcoxa, „Labirynt” Jima Hensona czy „Barbarella” w reżyserii Rogera Vadima. Ten ostatni film spełnia na pozór wszelkie możliwe standardy, by zostać kiczem wszechczasów, ale… No właśnie. Kicz to pojęcie bardzo pojemne, a choć z samej definicji negatywne, to nie wszystko, co kiczowate, zaraz należy potępiać. Zdecydowanie nie zasługuje na to „Barbarella”, aktorska adaptacja komiksu Jean-Claude'a Foresta. Warto zauważyć, że była to pierwsza na świecie adaptacja komiksu dla potrzeb kina. Wcześniej ryzykowano coś takiego tylko w serialach telewizyjnych, takich jak „Batman”, „Flash Gordon” czy „Buck Rogers”. Można by rzec, że Roger Vadim przetarł szlak dla późniejszych filmów o superbohaterach, które dziś święcą triumfy.
Bliżej nieokreślona, ale bardzo daleka przyszłość (z komiksu wiadomo, że chodzi o rok 40.000, choć w filmie ta liczba nie pada). Agentka kosmiczna Barbarella otrzymuje od Prezydenta Ziemi pilne zlecenie – ma odszukać zaginionego naukowca imieniem Duran Duran, wynalazcy działa pozytonowego. Prezydenta niepokoi fakt, że ktoś w ogóle ośmielił się wynaleźć nowy rodzaj broni. Od wieków w dostępnym wszechświecie panuje pokój, a cały oręż został złożony w muzeach. Według jego informacji Duran Duran przebywa na planecie Tau Ceti, o której nie wiadomo nic bliższego. Barbarella przyjmuje zlecenie. Jej statek ulega uszkodzeniu przy lądowaniu, a agentka wpada w ręce wyjątkowo niebezpiecznych dzieci. Z opresji ratuje ją samotny myśliwy, który wskazuje dziewczynie drogę do Sogo, Miasta Ciemności rządzonego przez Wielkiego Tyrana. Tan podobno przebywa poszukiwany naukowiec. Jako zapłatę za swoją pomoc żąda miłości fizycznej – czegoś, o czym piękna i niewinna Barbarella nie ma pojęcia. Po drodze agentka poznaje niewidomego anioła Pygara i w jego towarzystwie dostaje się do strzeżonego miasta…
Film Rogera Vadima stanowi lekką komedię SF o wyraźnie erotycznym zabarwieniu pozbawioną jednak wszelkiej wulgarności. Nawet artystyczny striptiz Jane Fondy w warunkach nieważkości nie ma w sobie nic prostackiego czy rażącego zmysł moralny. W sumie niewiele widać, reżyser postawił raczej na pole dla wyobraźni widza – współcześni twórcy powinni się od niego uczyć. Owszem, pełno w tym filmie zabawnych aluzji i odniesień, poczynając od różowego statku głównej bohaterki i jej wyzywających stroi, poprzez takie imiona filmowych postaci jak „Dildano” aż do Sogo. To miasto, którego nazwa stanowi połączenie pierwszych sylab słów „Sodoma” i „Gomora”, wygląda niczym jeden wielki burdel dla miłośników sado-maso ze wszystkimi jego akcesoriami. Co się tam dzieje, zostało ledwie zaznaczone, ale i tak łatwo domyślić się nieustającej orgii. Nie jest ona chyba tylko przyjemna dla uczestników, raczej wyczerpująca tak, że aż niektórzy decydują się popełnić samobójstwo, korzystając z Komnaty Ostatecznego Rozwiązania. Wszystko to zostało jednak przedstawione tak lekko i zabawnie, że nie sposób uważać filmu za naprawdę „erotyczny”. Owszem jest nieprzyzwoity, frywolny, ale nie przekracza granic dobrego smaku i dzisiaj nie uraziłby nawet największych purytanów.
Wielu krytyków zarzuca też „Barbarelli” daleko posuniętą kiczowatość, trudno jednak orzec, czy nie była ona zamierzona – w końcu chodzi o ekranizację komiksu dla dorosłych, a wbrew współczesnemu trendowi, trudno traktować coś takiego poważnie. Konwencja zastosowana przez Vadima miała daleko więcej sensu niż śmiertelnie poważne traktowanie przez reżyserów historii wymyślonych dla rysowników. Odrobina dystansu wystarczy, by pęknąć ze śmiechu na widok latających po niebie mięśniaków oraz seksbomb w lateksowych wdziankach, ratujących świat przed straszliwymi złoczyńcami o supermózgach. Vadim uniknął tej pułapki, od razu nadając swemu dziełu rys parodystyczny i lekko komediowy. Był to znakomity chwyt, z miejsca wytrącający broń z ręki rozmaitym ponurym krytykom. W końcu w komediach wolno dużo więcej niż w filmach „poważnych”. Czy zresztą film o superbohaterze powinien być poważny? Pewnie narażę się wielbicielom Supermana, ale jak brać na serio faceta latającego po niebie w czerwonych gatkach założonych na jaskrawoniebieskie legginsy? Bez przesady. Nie chcę być źle zrozumiana, ja też lubię filmy i komiksy o superbohaterach, ale trudno mi nie zauważyć ich słabostek. Gdy reżyser decyduje się na komedię, nie musi się nimi przejmować. Raczej grają na jego korzyść.
Jasne, że nie jest to produkcja na miarę naszych czasów, ale to w niczym nie przeszkadza. Przerysowane dekoracje, które w każdym innym filmie raziłyby sztucznością, tutaj są jak najbardziej na miejscu. Młodziutka Jane Fonda emanuje zmysłowością i niewinnością jednocześnie jak żadna współczesna aktorka. Jest w tym nie do podrobienia, choć do prezentowanego przez nią warsztatu aktorskiego można by się przyczepić – dopiero w późniejszych filmach miała okazję pokazać, na co naprawdę ją stać. Bo przecież nikt nie zaprzeczy, że to znakomita aktorka. Być może winę ponosi tu raczej scenariusz, tak słaby, że trzy ówczesne gwiazdy – Sophia Loren, Brigitte Bardot i Virna Lisi – odmówiły przyjęcia roli. Ostateczne Vadim obsadził w niej więc swą ówczesną żonę, właśnie Jane.
Reżyser unika zbytnich jednoznaczności. Nagość jest pokazana raczej symbolicznie, z przysłonięciem kluczowych części ciała. Akty seksualne nie pojawiają się na ekranie, a są tylko zasygnalizowane. Nawet zło mające wypełniać Sogo zostaje niejako usprawiedliwione – mieszkańcy muszą popełniać grzeszne czyny, by uniknąć pochłonięcia przez Matmos, ocean żywej plazmy (czyżby przodka oceanu z „Solaris” Lema?). To nasuwa pytanie, czy zło rzeczywiście jest wpisane w ich naturę. No, z wyjątkiem Duran Durana, który wspaniale reprezentuje typ szalonego naukowca o zapędach dyktatorskich. Nawet Wielki Tyran, wspaniała, ognista brunetka, nie jest chyba do końca zła, skoro niewidomy anioł Pygar w ostatniej sekwencji filmu decyduje się ją ocalić z zagłady. Swoją drogą, piękna scena.
Mamy tu także może niezamierzony przez twórców ładunek moralizmu. Miasto Zła ulega zagładzie, Matmos nie jest jednak w stanie pochłonąć trzech osób – Barbarelli i Pygara, którzy mają w sobie zbyt wiele dobra, oraz, co dziwne, Wielkiego Tyrana. Czyżby w ostatniej chwili coś go odmieniło? Można tak to interpretować. A ostatnią kwestią, jaką słyszymy w filmie, są słowa Pygara:„Anioły nie mają pamięci”. W zestawieniu z jego wcześniejszymi słowami – „Anioł nie uprawia miłości, Anioł jest miłością”. – można wysnuć naukę, że to właśnie miłość jest czymś, co zwycięża wszelkie zło. Wniosek jak najbardziej biblijny. I, co dziwne, nie razi sztucznością ani banałem. Być może dlatego, że cały świat, wykreowany wokół Pygara i Barbarelli, jest tak bardzo sztuczny. Plastikowe dekoracje, sztuczny śnieg, broń wyglądająca jak zabawki erotyczne, kompletnie nieprawdopodobne intrygi. Wszystko to zdaje się przemawiać, że prawdziwa jest tylko… miłość. No właśnie. Czyż nie jest to wspaniała pointa?
„Barbarella” to film, na którym trudno się nie uśmiechnąć. Jego naiwność jest tak optymistyczna, że mimo wszelkich zastrzeżeń poprawia człowiekowi nastrój. Polecam wszystkim, którzy tego potrzebują. Warto też dodać, że wywarł pewien wpływ na popkulturę – na przykład zespół muzyczny Duran Duran wziął swą nazwę właśnie od naukowca z tego filmu. Istniał też zespół o nazwie Matmos. Niedawno podjęto też próbę nakręcenia remake’u z Drew Barrymore w roli głównej, ale na szczęście projekt nie wypalił. To bardzo dobrze. Szkoda byłoby psuć tak piękne wspomnienie. Już za wiele podobnych remake’ów pozostawiło w widzach niesmak i rozczarowanie – żeby wspomnieć tylko nową wersję „Drużyny A” czy „Świętego”. Nawet i te, które odniosły jakiś sukces, wielu widzów uraziły. Niezmiernie mało takich wskrzeszeń było wartych zachodu. Ten by na pewno nie był, dobrze więc się stało, że ostatecznie nie powstał. Za to możemy bez przeszkód cieszyć się oryginałem, którego zremasterowane wersje cieszą się niesłabnącą popularnością. I to pomimo wszystkich niedociągnięć produkcji, pomimo efektów specjalnych, które dziś budzą tylko uśmiech politowania. I to jest prawdziwa sztuka.
Tytuł „Barbarella”
Reżyseria: Roger Vadim
Produkcja: Francja/USA/Włochy
Rok produkcji: 1968
Obsada:
- Jane Fonda
- Anita Pallenberg
- David Hemmings
- John Philip Law
- Milo O’Shea
- Marcel Marceau
- Claude Dauphin
Muzyka: Bob Crewe, Charles Fox
Zdjęcia: Claude Renoir
Montaż: Victoria Mercanton
Scenografia: Mario Garbuglia
Kostiumy: Jacques Fonteray, Paco Rabanne
Czas trwania: 98 minut
Artykuł pierwotnie ukazał się na łamach CZYTADELI.
comments powered by Disqus