„Pokémon: Detektyw Pikachu” - recenzja wydania DVD

Autor: Ewelina Sikorska Redaktor: Motyl

Dodane: 07-02-2020 12:59 ()


Mija już prawie 20 lat, od kiedy cały świat zawojowały kieszonkowe potworki, bliżej nam wszystkim znane jako Pokemony. Mali, słodcy wojownicy, którzy gdy trzeba było, umieli skopać tyłki swoim przeciwnikom. Przez ten czas, (prawie ćwierćwiecze!) przewinęło się ogrom gier, seriali i filmów animowanych stricte związanych z tą serią, (której maskotką i symbolem stał się towarzysz głównego bohatera, czyli puchaty, energetyczny Pikachu) lub też mocno nią inspirowanych (jak np. seria Digimon), a sam główny bohater głównej serii, czyli Ash, w końcu spełnił swoje najskrytsze marzenie!

Nie da się ukryć, że wiele Pokemonom jesteśmy też wdzięczni. Bez wielkiej estymy i nostalgii, jaką darzy się po dziś to uniwersum (a szczególnie anime), nie powstałoby słynne Pokemon GO, które w dużej mierze wpłynęło na rozwój technologii VR, nie tylko w branży gier komputerowych, ale też branży animowanej, gdzie teraz powstaje coraz więcej animacji wykorzystujących właśnie tę technologię, (na razie tylko w animacji krótkometrażowej).

I aż dziw bierze, że dopiero teraz, ta kultowa seria dostała swój własny, aktorski film. Robi się jeszcze ciekawiej, gdy okazuje się, że inspiracją do fabuły była jedna z pobocznych gier z uniwersum Pokemonów (Detective Pikachu), i nie opiera się na bohaterach z głównego nurtu uniwersum. Jednak żeby nie było, na samiutkim początku byłam sceptycznie nastawiona na produkcję sygnowaną przez Roba Lettermana.

Na wstępie musimy sobie wyjaśnić jedno: adaptacje gier to temat tabu. Nie tylko w kręgach graczy, ale też filmowych. Podobnie jak z aktorskimi adaptacjami anime, praktycznie większość z nich jest nieoglądalna. Dlatego też wiadomość, o tym, że doczekamy się ekranizacji drugorzędnej gry nawiązującej jeszcze na dokładkę do bardzo popularnej serii anime, ale jednocześnie nieco oderwanej od głównej historii, budziła moje szczere obawy co do jakości tego „dzieła”. I na dzień dobry byłam przekonana, że to będzie kolejna szmira, bez ładu i składu, byle kasa się zgadzała. I takie było moje nastawienie mniej więcej do czasu pojawienia się pierwszego trailera, po którym świat już nie był taki sam jak wcześniej. Słysząc po raz pierwszy puchatego, żółciutkiego Pikachu mówiącego głosem Reynoldsa, wiedziałam już, że trzeba to zobaczyć. I teraz mogę stwierdzić, że to całkiem fajny przyjemniaczek, tu mam oczywiście na myśli film, rzecz jasna.

Głównym bohaterem Pokémon: Detective Pikachu jest niejaki Tim, syn genialnego detektywa Harry’ego Goodmana, który podczas jednego z prowadzonych przez siebie dochodzeń, znika bez wieści. Chłopak na wieść o tym udaje się do Ryme City (miasta zamieszkanego przez ludzi i Pokemony, żyjących w pełnej harmonii, wolnego od walk Pokemonów), gdzie ma nadzieję wyjaśnić okoliczności zaginięcia swojego ojca. Na miejscu nieoczekiwanie z pomocą służy mu partner jego ojca z pracy - uzależniony od kofeiny, gadatliwy i cierpiący na amnezję, żółciutki Pikachu oraz początkująca dziennikarka, Lucy Stevens. We trójkę, po nitce do kłębka, poznają całą prawdę, a przy okazji przypadkiem dowiadują się o spisku, który może zniszczyć Ryme City jak też cały świat Pokemonów.

Główna oś fabularna i intryga łudząco przypomina to, co widzieliśmy już w disnejowskim Zwierzogrodzie (m.in. miasto-utopia, gdzie wszystkie gatunki żyją ze sobą w harmonii plus twist z czarnym charakterem). I to chyba główny zarzut, jaki można postawić twórcom. Na ogromny plus trzeba odnotować samą koncepcję świata Pokemonów oraz kilkudziesięciu nawiązań do tego uniwersum znanego z anime i gier (dla fanów Pokemonów ten film to istny raj i wielka radocha). Co mnie cieszy, podjęcie decyzji, aby filmowa, aktorska opowieść nie była stricte związana z losami głównego animowanego bohatera serii, czyli Asha, okazała się słuszna. Tym samym twórcy nie musieli mierzyć się z aż tak wielką falą oczekiwań fanów (jak to miało miejsce w przypadku niedawnej Krainy Lodu 2 i w sumie okazało się dla niej niejako zabójcze) co do fabuły co tylko wyszło filmowi na dobre. A sam Tim, czyli główny bohater Pokémon: Detective Pikachu to całkiem interesująca postać, a ciekawe pokazanie jego dość skomplikowanych relacji z ojcem wynagradza, nie oszukujmy się, dość prostą i schematyczną główną linię fabularną. Tym samym dostajemy obraz, który, choć nie błyszczy fabularnie, to jednak jest na bardzo przyzwoitym poziomie. Twórcy od początku do końca potrafią logicznie wytłumaczyć wszystko to, co dzieje się na ekranie przy tym jednocześnie trzymając odpowiednie tempo opowiadanej przez siebie historii. I choć nie jest ona jakoś odkrywcza, to trzeba przyznać, że pod koniec dostajemy ciekawy twist fabularny, który niejako wynagradza wiele pojawiających się w tym obrazie klisz.

To, co jeszcze podnosi jakość tej produkcji to design samych Pokemonów. Przy okazji ostatniej afery z wizualizacją Sonica, doprawdy docenia się, jak wielką pracę wykonano, by pojawiające się przed naszymi oczami poszczególne Pokemony, wyglądały jak najbardziej realnie, ale też nie były przekombinowane. Chyba ze wszystkich projektów najbardziej zachwyca wygląd Detective Pikachu, który ma tak wygenerowane komputerowo futerko, że dech zapiera. Wygląda jak żółta, puchata kulka i, co rusz musimy sobie przypominać, że to nie żywa istota, tylko wytwór animacji komputerowej. Pozostałe Pokemony też prezentują się wspaniale na ekranie. Naprawdę, tak dobre odwzorowanie tych stworzeń dodatkowo pomaga zanurzyć się widzowi w ten niezwykły świat.

Ładnie z tym wszystkim koresponduje soundtrack Henry’ego Jackmana. Widać, jak kompozytor bawił się przy tworzeniu. Już dawno nie słychać było w jego pracach takiej lekkości (ostatnio chyba przy dreamworksowym Turbo). Co nie zmienia faktu, że czasem czuć w tej muzyce echa zarówno muzyki z Wielkiej szóstki jak też Ralpha Demolki w Internecie oraz z klasycznego anime Pokemon. Fajnie brzmi połączenie typowych dźwięków techno z partiami smyczkowymi, jeśli chodzi o walki Pikachu kontra Charizard, po którym słyszymy bardzo spokojny, wyciszający Embrace. Ogólnie dobrze się słucha całości Panie Jackman!

Co do samego wydania DVD: Dostajemy w sumie jeden dodatek, ale całkiem ciekawy, w którym możemy posłuchać Justice Smitha, który wcielił się w Tima, o tym, jak pracowało mu się przy filmie i jego fascynacji światem Pokemonów. Natomiast z rzeczy czysto technicznych - mamy do wyboru zarówno polskie napisy jak też dubbing. I jeśli o niego chodzi, to jest naprawdę ok, ale wszyscy wiedzą, że ten film ogląda się dla Ryana Reynoldsa. I choć pan Maciej Stuhr robi co może, to jednak oryginalny głos Pikachu to jest to, co jest wisienką na torcie tego filmu. Już samo spojrzenie na puchatego słodkiego Pikachu mówiącego głosem Deadpoola dodaje dodatkowego elementu komicznego tej produkcji, a już śpiewający czołówkę z anime Ryan Reynolds jako Pikachu to jazda bez trzymanki.

Jednak jeśli ktoś spodziewał się po filmie o Pokemonach drugiego Deadpoola czy Teda, to może być rozczarowany. Kto liczył na jakąś wybitną fabułę też. Niemniej Pokémon: Detective Pikachu to całkiem przyzwoita produkcja, z całkiem przyjemną muzyką, dobrze rozpisaną fabułą i postaciami oraz fantastycznym designem Pokemonów. Nie jest wybitny, ale ma to coś, że po seansie dobrze się go wspomina. A co ważne, chyba jest jednym z najlepszych, czy nawet nie najlepszym filmem na podstawie gry, co daje cień nadziei, że może w końcu coś w kwestii powstawania dobrych adaptacji gier i anime ruszy we właściwą stronę. Oby.

Podsumowując, dla dzieciaków Pokémon: Detective Pikachu to idealna rozrywka, a fani Pokemonów (nawet ci starsi) też nie będą zawiedzeni. To całkiem niezły film familijny. Jeśli twórcy stworzą sequel - to w sumie chętnie zajrzę do tego świata ponownie. I Wam też polecam. Warto.

Ocena: 6/10

Tytuł: Pokémon: Detektyw Pikachu

Reżyseria:  Rob Letterman

Scenariusz:  Dan Hernandez, Benji Samit, Rob Letterman, Derek Connolly

Obsada:

  • Ryan Reynolds
  • Justice Smith
  • Kathryn Newton
  • Suki Waterhouse
  • Omar Chaparro
  • Chris Geere
  • Ken Watanabe
  • Bill Nighy

Muzyka: Henry Jackman

Zdjęcia:  John Mathieson

Montaż: Mark Sanger, James Thomas

Czas trwania: 104 minuty

Dziękujemy dystrybutorowi Galapagos Films za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus