„Kubo i dwie struny” - recenzja wydania DVD
Dodane: 08-11-2019 20:24 ()
„Jeśli chcesz mrugnąć, zrób to teraz. Skup całą uwagę na tym, co zobaczysz i usłyszysz, choćby nie wiem, jak ci się wydało niezwykłe. I pamiętaj, jeśli się wzdrygniesz, odwrócisz wzrok, jeśli zapomnisz jakiś szczegół opowieści, choćby na chwilkę, nasz bohater niechybnie zginie”. Tymi słowami rozpoczyna się najlepsza, najpiękniejsza i najbardziej dopracowana fabularnie animacja studia LAIKA i perła w koronie jego dotychczasowego dorobku, czyli Kubo i dwie struny.
Opowieść osadzona w feudalnej Japonii w trakcie trwania festiwalu O-Bon skupia się na wychowywanym samotnie przez matkę małym chłopcu Kubo, obdarzonym darem. Darem opowieści tak magicznej, że jest w stanie ożywiać papier. Jednak los nie jest dla niego łaskawy, a na niego samego czyha Księżycowy Król. Jedynie co jest w stanie powstrzymać nemezis Kubo to magiczna zbroja, której mocy nikt nie jest w stanie się oprzeć. Jednak, aby ją zdobyć, Kubo będzie musiał ją odnaleźć, w czym pomogą mu oschła, lecz mądra i troskliwa Małpa oraz samuraj zaklęty w żuka. Ta trójka stanie przed wizją podróży, która z pewnością wpłynie na każde z nich w inny sposób. I to tyle, co mogę zdradzić z fabuły, która ma kilka ciekawie rozplanowanych twistów fabularnych, aż szkoda ich zdradzać.
Bo trzeba przyznać, że studio LAIKA dało nam pełnokrwistą opowieść, w której zawarto motywy znane nam z szeregu baśni i legend, przy czym nie poszło na łatwiznę.
To nie jest prosta bajeczka o dobru i złu, lecz wielowymiarowa opowieść o dorastaniu, byciu człowiekiem w pełni tego słowa znaczeniu, o rodzinie i jej znaczeniu w naszym życiu, gdzie oprócz pogodnych wręcz komediowych scen (występ Kubo dla mieszkańców miasteczka) mamy odrobinę horroru (szczególnie widać to w fantastycznej scenie pierwszego spotkania Kubo z córkami Księżycowego Króla) a wszystko to ze sobą idealnie współgra. Jednocześnie to historia miłości, pamięci o tych, co odeszli i przede wszystkim wybaczenia, ponad wszystko. Od strony technicznej, to widowisko zachwyca. Wszystko jest na tip-top. Dzięki fantastycznym sceneriom jesteśmy wrzuceni jakby w świat Japonii z czasów samurajów. Nic tu nie jest zrobione po łebkach tylko z wielką pieczołowitością o detale. Kubo i dwie struny jest wręcz przepełnione wielką estymą dla Kraju Kwitnącej Wiśni, a w szczególności do jego kultury i dziedzictwa.
„Jeśli chcesz mrugnąć, zrób to teraz”, słyszymy ponownie w pewnym momencie i coś w tym jest, bo podczas seansu dostajemy tak wiele przepięknych lokacji i tak dużo się dzieje, że czasem ma się wrażenie, że jeśli choćby na chwilę uda się nam spuścić z oczu ekran to coś istotnego dla całego świata ukazanego w Kubo i dwóch strunach nam umknie. Ogromne wrażenie robią już wspomniane plenery jak też kostiumy od Deborah Cook (Praziomek), co słusznie zostało docenione przez Amerykańską Gildię Kostiumologów nominacją w kategorii Najlepsze kostiumy w filmie fantasy (co czyni z Kubo i dwóch strun pierwszą animację w historii nominowaną do tej nagrody), a inspirowane strojami z epoki samurajów, m.in. wystawą poświęconą samurajom w Portland, a także dziełami japońskiego projektanta Isseya Miyake’a, które dopracowano w każdym calu (np. dzięki grawerowi laserowemu i wyszywaniu imitowano prawdziwe szwy na ubraniach).
Trzeba to szczerze przyznać: Travisowi udało się stworzyć dzieło prawie idealne. Prawie, bo jednak jest coś, co odstaje zdecydowanie od całości. O ile nad warstwą wizualną i scenariuszem duetu Shannon Tindle (Dom dla zmyślonych przyjaciół Pani Foster) i Marca Haimesa (Łowcy Trolli: Opowieści z Arkadii) można się rozpływać w nieskończoność, to trochę bardziej kuleje tu strona muzyczna całego widowiska. Dario Marianelli (Pudłaki, Pokuta) stworzył całkiem ładną muzykę, to jednak nie ma w niej tego czegoś, co sprawiłoby, by była niepowtarzalna. To ładne muzyczne widokówki, które jakoś nie zostają z widzem po seansie, a jeszcze gorzej sprawdzają się w osobnym odsłuchu. Jedynie, gdy do akcji wkracza shamisen (japońska gitara) do pary z shakuhachi (tradycyjny japoński flet prosty), ścieżka dźwiękowa nabiera kolorytu, wigoru i werwy. Szkoda, że cały soundtrack nie jest tak mocno przepełniony orientalizmem, bo by to zdecydowanie lepiej wyszło zarówno całej muzyce, jak i też samej animacji. Jednak jest coś, co się kompozytorowi udało. To zdecydowanie nowa aranżacja wielkiego hitu The Beatles „While My Guitar Gently Weeps” w wykonaniu Reginy Spector, który wyjątkowo w tym aranżu bardziej mi się podoba niż oryginał. Gdyby cały soundtrack był w takim klimacie jak ten cover, to z pewnością byłoby się czym zachwycać. Niestety Marianelli nie zaryzykował i poszedł ścieżką bardziej bezpieczną, przez co czuć ogromny zawód i niedosyt, jeśli chodzi o ścieżkę dźwiękową, która jest czysto ilustracyjnym tworem i nic poza tym.
Wydanie DVD jest naprawdę porządnie przygotowane. Standardowo dostajemy możliwość wyboru między polskim dubbingiem lub polskimi napisami. Jeśli chodzi o polski dubbing, to jest całkiem w porządku, ale zdecydowanie w tym przypadku jestem zwolenniczką posłuchania najpierw oryginalnej obsady dubbingowej na czele z Rooney Marą (Dziewczyna z tatuażem) jako córkami Księżycowego Króla (jest mega niesamowita, szczególnie gdy po raz pierwszy słyszymy ją na ekranie. Aż ciarki człowieka przechodzą). Świetnie spisują się też pozostali: Art Parkinson (ZOO, Gra o tron) jako tytułowy Kubo, Charlize Theron (Niedobrani, Tully, Monster) jako Małpa czy Matthew McConaughey (Detektyw, Wilk z Wall Street, Witaj w klubie) jako Żuk. Niezły też w roli Księżycowego Króla jest Ralph Finnes (Ave Cezar!, Grand Budapest Hotel). Dostaliśmy swoisty Dream Team!
Oprócz tego dostajemy kilka bardzo ciekawych dodatków pokazujących Kubo i dwie struny od strony produkcyjnej. Podczas oglądania tych materiałów możemy dowiedzieć się, czym inspirowano się przy tworzeniu strojów jak też wyzwaniach natury technologicznej jakie czekały przed twórcami w związku z powstawaniem filmowych potworów czy np. animacją wody. Te krótkie arcyciekawe filmiki zza kulis, pokazują, jak ogromną pracę trzeba było wykonać, aby Kubo mógł zachwycić i oczarować. Słuchanie o tym wszystkim naprawdę wciąga i pokazuje jak wiele pracy potrzeba na tworzenie w tak pracochłonnej technice, którą jest animacja poklatkowa. Szkoda, że tak mocno oberwała w światowym box office, bo zdecydowanie na to nie zasłużyła.
Kubo i dwie struny to jedna z najpiękniejszych współczesnych baśni, które zdarzyło mi się zobaczyć, opowiedziana z pietyzmem od pierwszej do ostatniej sceny. I warto ją nadrobić w najbliższym czasie. Zdecydowanie polecam ją wszystkim.
Ocena: 9/10
Tytuł: „Kubo i dwie struny"
Reżyseria: Travis Knight
Scenariusz: Marc Haimes, Chris Butler
Obsada:
- Charlize Theron
- Ralph Fiennes
- Rooney Mara
- Matthew McConaughey
- Art Parkinson
- Cary-Hiroyuki Tagawa
- George Takei
Muzyka: Dario Marianelli
Zdjęcia: Frank Passingham
Montaż: Christopher Murrie
Scenografia: Nelson Lowry, Daniel R. Casey, August Hall, Trevor Dalmer, Ean McNamara
Kostiumy: Deborah Cook
Czas trwania: 101 minut
Dziękujemy dystrybutorowi Filmostrada za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus