„X-Men: Mroczna Phoenix” - recenzja wydania DVD
Dodane: 04-11-2019 19:02 ()
Jestem filmowym szambonurkiem. Bez żenady zanurzam się w odmęty filmów klasy c, d i e, by z lubością kolekcjonera osobliwości wydobyć z ławicy szrotu samorodek najczystszego brązowego. Pomimo szczerych chęci na filmową premierę Mrocznej Phoenix się nie załapałem. Kilka dni później usłyszałem mimochodem, że ostatnia produkcja o mutantach zbiera wyjątkowo słabe noty. A teraz mój redaktor wręcza mi z uśmiechem wydanie na DVD. Cóż, gdzie ten mój akwalung?
Bo nie ma co się oszukiwać – Mroczna Phoenix to produkcja wyjątkowo mizerna, w której coś nie gra na każdej możliwej płaszczyźnie. A to boli, bo film naprawdę miał potencjał.
Fabuła i kreacja świata? Z jednej strony mamy tu recykling wątków z Ostatniego Bastionu, a z drugiej klasyczną komiksową historię – którą potraktowano po macoszemu i po łebkach starając się upchnąć skomplikowaną opowieść do niecałych dwóch godzin filmu. Niby dzieje się dużo, ale wszystko dostajemy w postaci migawek, namiastek scen. Scena tu, scenka tam, krótkie ujęcie i widzu sam sobie to poskładaj do kupy. Myślicie, że nie może być gorzej? Może, bo Mroczna Phoenix to film po prostu nudny i mało angażujący. Niby jest to epicka opowieść o sile kreacji i stworzenia, ale to, co oglądamy na ekranie, ma rozmach i grawitas teatru telewizji. Brak tu siły, brak tu dynamiki, brak tu iskry i werwy, które porwałyby widza. Jest za to dużo stojących nieręcznie i nieśmiało wymieniających miałkie komentarze.
Świat przedstawiony? Kuleje. Widać, że wytwórnia 20th Century Fox stara się usilnie małpować uniwersum Marvela, ale czyni to nieudolnie. Niby scenariusz chce nas przekonać, że dotychczasowe odsłony tworzą spójną całość, ale po prostu nie widać związków i powiązań pomiędzy poszczególnymi odsłonami. Scenariusz chce, aby widz zbyt dużo przyjął na wiarę i przymknął oko na wiele naprawdę potężnych fabularnych nagięć. Magneto, który w poprzedniej części o mało co nie doprowadził do zagłady, tu radośnie prowadzi sobie hippisowską komunę dla mutantów. Za zgodą rządu. Na wysepce, którą od rządu otrzymał. Kiedy to się stało? Kiedy osądzono go, wybaczono mu i kiedy został zrehabilitowany w oczach świata? Gdzieś między filmami, ale widz tego nie zobaczy.
Aktorstwo? Jest TROSZECZKĘ lepiej niż źle. O ile McAvoy i Fassbender zawsze sprawdzali się w swoich rolach bardzo dobrze, tym razem w kreację wkładają minimum wysiłku. A to i tak lepiej niż reszta obsady, której ewidentnie nie chcę się silić na cokolwiek, skoro wiedzą, że marka i tak idzie do kosza. Szczególnie wyraźnie widać to w grze Jennifer Lawrance, która wygląda, jakby chciała, jak najszybciej urwać się z planu. Czarne charaktery, które mają być godnymi przeciwnikami? Fatalne. Pojawiają się nie wiadomo skąd, miałcy i bez wyrazu, nie wiadomo, kim są, są źli, bo tak, a twórcy filmu najwyraźniej w celu uzyskania maksymalnego efektu oszczędności nie raczyli nawet nadać im oryginalnego wyglądu, starając się wmówić widzowi, że kosmici przybrali ludzki wygląd nie żeby obciąć koszta, tylko by „lepiej wtopić się w tłum”.
Prezentacja? Fatalnie. Efekty komputerowe na poziomie konsol poprzedniej generacji i pełne dziwnych cząsteczkowych efektów maskujących wizualne niedoróbki. Choreografia walk ślamazarna i mało efektowna, pozbawiona siły i dynamiki, a same walki w wykonaniu mało efektownych postaci i mało komu znanych postaci. W całym filmie może ze dwie wizualne perełki i ciekawe choreograficzno-realizatorskie rozwiązania. Co poza tym? Chaotyczna praca kamery, szarobura paleta barw i muzyka, która w ogóle nie pozostaje w pamięci (ok, poza JEDNYM i to dość krótkim motywem). I stroje. Tak fatalne, że człowiek, oglądając recenzowaną produkcję, zastanawia się, czy w ogóle w ekipie filmowej znalazł się ktoś odpowiedzialny za kostiumy. Uniformy X-Men to jakiś żart – wyglądają jak tanie dresy, na których ktoś wymalował na żółto wielkie X. Realizatorzy najwyraźniej zdali sobie sprawę z kuriozalnych kostiumów, dlatego mniej więcej od połowy filmu bohaterowie biegają w... jeansach i podkoszulkach. No, ewentualnie w koszuli w kratę i bluzie z kapturem. No herosi jak ta lala...
Mroczna Phoenix boli. Wizualnie, scenariuszowo i aktorsko najzwyczajniej w świecie boli. Nie jest nawet na tyle zła, by być śmieszna. Po co ten film powstawał? Tylko po to, aby umożliwić wytwórni ostatni skok na kasę, zanim zostanie połknięta przez Mysie Imperium Walta Disneya. Mam więc do was prośbę – nie dajcie się naciągnąć ani na bilet do kina, ani na zakup nośnika. Nie płaćmy ludziom, którzy nie szanują naszego czasu i serwują nam film tak niskich lotów. Omijajcie Mroczną Phoenix szerokim łukiem.
Ocena: 3/10
Tytuł: X-Men: Mroczna Phoenix
Reżyseria: Simon Kinberg
Scenariusz: Simon Kinberg
Obsada:
- James McAvoy
- Michael Fassbender
- Jennifer Lawrence
- Nicholas Hoult
- Jessica Chastain
- Kodi Smit-McPhee
- Evan Peters
- Sophie Turner
- Tye Sheridan
- Alexandra Shipp
- Halston Sage
Muzyka: Hans Zimmer
Zdjęcia: Mauro Fiore
Montaż: Lee Smith
Scenografia: Claude Paré
Kostiumy: Daniel Orlandi
Czas trwania: 113 minut
Dziękujemy dystrybutorowi Imperial CinePix za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus