„Pierwszy człowiek” - recenzja wydania DVD
Dodane: 18-09-2019 20:58 ()
Lądowanie na Księżycu to jedno z największych osiągnięć ludzkości, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Jednak mimo upłynięcia 50 lat od chwili, gdy człowiek postawił swą stopę na Srebrnym Globie, nadal odkrywamy wiele rzeczy na temat tej misji. Ostatnio kulisy tej historii przed widzami odsłonił twórca znakomitego Whiplasha i równie znakomitego La La Land, czyli Damien Chazelle w swoim najnowszym filmie Pierwszy człowiek. Kiedy usłyszałam, że właśnie on ma reżyserować, byłam trochę zdziwiona. Owszem, to twórca, który czego się nie dotknie, zamienia w złoto. I nieważne czy jest to musical, czy dramat, który zbacza w kierunku dreszczowca (tu mam na myśli tym razem świetny Whiplash). Jednak kino biograficzne z wątkami kosmicznymi w tle? Po Chazelle'u raczej nie tego się spodziewałam. Jeszcze ciekawsza byłam, gdy Pierwszego człowieka pokazano w Wenecji i na dzień dobry jednych zachwycił, a drugich tak zirytował, że ogłosili jego bojkot. Gdy więc przegapiłam premierę kinową, to postanowiłam nadrobić film wraz z pojawieniem się produkcji na DVD. I jedno wiem na pewno: będę chyba do końca życia żałować, że nie poszłam na ten film do kina.
Pierwszy człowiek (bazujący niejako na oficjalnej biografii Neila Armstronga - First Man: The Life of Neil A. Armstrong autorstwa Jamesa Hansena) mógł być, jak to jest w przypadku wielu filmowych biografii, rozbuchanym hagiograficznym peanem na cześć bohatera Ameryki, człowieka, który jako pierwszy stanął na Srebrnym Globie a jego słowa: „To jest mały krok dla człowieka, ale wielki skok dla ludzkości” zapisały się na kartach historii. Tak się jednak nie stało. Twórcy pod prąd oczekiwaniom postawili na coś zupełnie innego, czego nikt raczej się nie spodziewał. Tym samym dostajemy film skromny, pełen pokory, przepełniony cichym podziwem dla ludzi, pełnych wad i przeżywających na co dzień wiele dużych i małych tragedii, którzy odważyli się na podróż na Księżyc oraz tych, którzy po drodze przyczynili się do tego wydarzenia. To obraz do bólu szczery uczciwy. I w tym tkwi jego całe piękno i siła. Nie ma tu żadnego przekombinowana.
Oprócz bycia dość nietypową biografią wkraczająca wręcz w rejony dramatu rodzinnego, Pierwszy człowiek to film z doskonale przedstawionym tłem historycznym, ukazującym świetnie nastroje społeczne amerykańskiego społeczeństwa: to, czym żyło, jakie było jego nastawienie do wyścigu kosmicznego. Pierwszy człowiek to film, który pod żadnym kątem nie jest poprawny politycznie. Ekranowa biografia Armstronga jest szczera aż do bólu, nie ma tu miejsca na patos i gloryfikację. Nikogo nie wynosi na piedestał, a co niektórych pokazuje z tej strony, której światu za żadne skarby nie chcieliby się ukazywać. Chazelle nie boi się poruszać tematów niewygodnych, czy wręcz uchodzących dawniej za tematy tabu jak m.in. brak opieki psychologicznej dla żon i rodzin astronautów, czy wypadki w trakcie testów. To tylko niektóre rzeczy, które w Pierwszym człowieku, uważni widzowie podczas seansu wychwycą, a jest tego naprawdę sporo. Przy czym to obraz pod tym kątem bardzo krytyczny, nieoszczędzający nikogo. Co czyni z dzieła Chazelle'a jeden z najlepszych filmów historycznych dotyczących tamtych czasów. Jak dla mnie. I kolejny mój ulubiony film w dorobku tego reżysera.
Tak jak w każdym filmie Damiena Chazelle'a, wszystko się ze sobą spaja: począwszy od scenariusza (bardzo dobra robota panie Singer!), przechodząc do doskonałej gry aktorskiej, kończąc na genialnych zdjęciach, scenografii (szczególnie wrażenie robi wizja Księżyca) i niesamowitej muzyce. Nie da się ukryć, że na wielką uwagę zasługuje Ryan Gosling (który mocno zaangażował się w samą produkcję; to właśnie dzięki niemu w filmie pojawiło się Whitey on The Moon Gila Scotta-Herona, Gosling przesłał reżyserowi ten kawałek jako idealne rozwiązanie na ukazanie ówczesnej społecznej dyskusji na temat celowości lotów na Księżyc i całego „kosmicznego wyścigu”), który musiał zagrać człowieka, który, choć przekracza granice i zdobywa to, co na pierwszy rzut oka wydaje się nieosiągalne, to nie potrafi zapobiec śmierci ukochanej córki. Neil Armstrong to postać mocno zamknięta, która na zewnątrz próbuje żyć dalej, ale tak naprawdę jest wewnętrznie straumatyzowanym rodzicem, który cały czas żyje w żałobie za przedwcześnie zmarłym dzieckiem. Armstrong z Pierwszego człowieka to mężczyzna, który ucieka w pracę, zaniedbując swoją rodzinę, bo tylko tam ma szansę, choć na chwilę uciec od bolesnych uczuć i poczucia wewnętrznej pustki za ukochaną córką.
Trudne zadanie aktorskie stanęło przed Goslingiem, ale poradził sobie z postacią amerykańskiego astronauty fenomenalnie. Idealnie partnerowała mu Claire Foy (serial The Crown) jako Janet, żona Neila, kobieta, która jest kochającą i przykładną żoną, a jednocześnie umie zrobić karczemną awanturę samemu szefowi swojego męża, jeśli ma ku temu powody i nie daje sobie w kaszę dmuchać. Dostajemy tu też świetny drugi plan na czele z Kyle'em Chandlerem (Wieczór gier, Zdarzyło się jutro). Obsada na naprawdę wysokim poziomie.
Co zaś do rzeczy czysto technicznych, warto odnotować przy okazji Pierwszego człowieka, że Chazelle stawia na współpracę z wypróbowanymi współpracownikami w tym z m.in. Justinem Hurwitzem, którego po raz trzeci poprosił o stworzenie muzyki do swojego filmu. Po mocno jazzowym Whiplashu i musicalowym La la Land tym razem Hurwitz serwuje nam ścieżkę dźwiękową momentami mocno organiczną, wręcz surową utrzymaną w klimatach pierwszorzędnego dreszczowca. Co warto zaznaczyć, muzyka Hurwitza idealnie sprawdza się podczas seansu, ale ze względu na swoją specyficzność trochę gorzej jest przy osobnym odsłuchu. Jednak jest tu kilka kawałków, na które wprawne ucho powinno zwrócić uwagę. To, co pierwsze zwraca uwagę przy słuchaniu to pojawiająca się często harfa - instrument, którego dźwięki rzadko wykorzystywane są jako ten dominujący w całej ścieżce. Harfa to znak rozpoznawczy Armstrongów w Pierwszym człowieku. Po raz pierwszy mamy z nią do czynienia w utworze Karen, temacie muzycznym przypisanym córce Neila (temacie muzycznym, który przewija się w każdym z poszczególnych utworów, które usłyszymy podczas seansu i niejako muzycznie opisującym to, jak ważną niezabliźnioną raną było przed wczesne odejście ukochanej córki) później w melancholijnym Squak box jak też w scenach typowo familijnych. Zupełnie inne tony słyszymy, gdy Neil jest w pracy. Tematy muzyczne powiązane z drugim domem Armstronga, czyli NASA to zupełnie coś innego. Na początek warto zwrócić uwagę na sympatyczny, lekki, energetyczny Houston gdzie nie jest kameralnie, a bardziej orkiestrowe (smyczki, flet) i słychać delikatną harfę (echa tematu Karen). Mamy też kastaniety. Another Egghead za to jest bardziej pulsujące, wręcz duszne.
To, co wyróżnia ten soundtrack to bardzo małe wykorzystanie partii smyczkowych (Home to jeden z tych kawałków, w którym je słyszymy). Klasyczne instrumentarium stało się muzyczną fotografią strony prywatnej Neila (jego przyjaciół i rodziny). Gdy nasz bohater jest w pracy, prym w tonach podejmują syntezatory i dźwięki wyraźnie nawiązujące do muzyki z lat 60. Multi-Axis Trainer jest bardziej mroczny, nie zabrakło tu waltorni i bębnów, które tylko podkreślają muzycznie cały utwór. Co do innych tematów muzycznych: Apollo 11 Lauch to chyba najbardziej wirtuozerski kawałek na soundtracku, Docking Walz to klasyczny wręcz strausowski walc i jeden z najprzyjemniejszych kawałków, zaś The Landing to utwór łączący najważniejsze tematy muzyczne filmu i niejako składający się na muzyczne odczucie Neila zaraz po wylądowaniu na srebrnym globie.
Choć Pierwszy człowiek nie jest musicalem, to w filmie pojawiły się kilka piosenek: Whitey on The Moon Gila Scotta-Herona (jedna z najbardziej politycznych amerykańskich piosenek lat 60. XX w. jednocześnie mocno krytyczna do całego programu kosmicznego) czy Lunar Rhapsody (ulubiona piosenka Armstronga, którą puścił sobie w kosmosie). Patrząc na poprzednie dokonania Hurwitza, nie da się ukryć jego dużej wszechstronności i lekkości w tworzeniu tak różnych tematycznie soundtracków. I jeśli kiedyś znudzi mu się współpraca z Chazelle'em, z pewnością długo nie będzie czekał na nowe propozycje od innych filmowców.
Jednak sercem tego filmu oprócz świetnego scenariusza są genialne zdjęcia. To właśnie zdjęcia i praca kamery to bardzo istotny element całości, które najlepiej można docenić, gdy film oglądamy późno w nocy przy zgaszonym świetle (polecam, bo wtedy efekt, jaki został osiągnięty, jeszcze bardziej oddziałuje na nas). Niejednokrotnie podczas seansu dzięki nim możemy poczuć choćby namiastkę tego, co czuli astronauci (tym bardziej że po raz pierwszy do obrazów kosmosu nie zastosowano klasycznego green screenu tylko ogromnego rozmiarów ekrany LED z obrazami Ziemi z kosmosu). W zależności od tego, co dzieje się na ekranie, raz są klaustrofobiczne, a raz bardziej subtelne, intymne (szczególnie w scenach rodzinnych). I tu wielkie brawa dla Linusa Sandgrena.
Jeśli chodzi o wydanie DVD, to dostajemy płytę z książeczką, pełną wypowiedzi twórców od reżysera po scenografa, gdzie można przeczytać o kulisach powstawania całej produkcji. To idealne uzupełnienie tego, co dostajemy w równie bogatej w materiały dodatkowe płycie. DVD z filmem od strony technicznej oferuje nam zarówno napisy, jak i lektora w języku polskim. Co do dołączonych do niej dodatków: mamy ogromny wybór. Od filmu z komentarzem reżysera, po kulisy powstawania samego filmu i wielu ciekawostek na temat technicznych aspektów kręconych scen. Mamy dwie usunięte sceny: jedna przedstawiająca pożar domu Armstrongów (którą widzimy w trailerze, ale nie załapała się do filmu), a druga pokazująca start załogi Apollo 8. Dodatki są naprawdę świetne i bardzo ciekawe, więc ich nie przegapcie, tylko zajrzyjcie przed lub po seansie, jak wolicie.
Nie ukrywam, że Damien Chazelle znów zrobił doskonały, wielowymiarowy film. Bo nie da się ukryć, że Pierwszy człowiek, będąc opowieścią o wielkim przełomowym dla losów świata wydarzeniu, jednocześnie stawia wiele uniwersalnych pytań, na niektóre nie znajdziemy odpowiedzi, inne zaś nie dla wszystkich będą wygodne i nie wszystkim mogą się spodobać, a co ciekawe są aktualne do dziś.
Ocena: 9/10
Tytuł: „Pierwszy człowiek”
Reżyseria: Damien Chazelle
Scenariusz: Josh Singer
Obsada:
- Ryan Gosling
- Claire Foy
- Jason Clarke
- Kyle Chandler
- Corey Stoll
- Patrick Fugit
- Christopher Abbott
- Ciarán Hinds
Muzyka: Justin Hurwitz
Zdjęcia: Linus Sandgren
Montaż: Tom Cross
Scenografia: Kathy Lucas
Kostiumy: Mary Zophres
Czas trwania: 141 minut
Dziękujemy dystrybutorowi Filmostrada za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus