„Nić widmo” - recenzja wydania DVD

Autor: Ewelina Sikorska Redaktor: Motyl

Dodane: 24-08-2019 21:27 ()


Pamiętacie może grecki mit o Pigmalionie i Galatei? Co jednak, gdyby po jakimś czasie Galatea postanowiła zmienić, udoskonalić Pigmaliona według własnego widzimisię? Właśnie z tego typu sytuacją możecie spotkać się w najnowszym dziele Paula Thomasa Andersona - Nić widmo.

Nić widmo skupia się na miłosnej relacji genialnego, wziętego projektanta Reynoldsa Woodcocka z młodą dziewczyną imieniem Alma, która coraz bardziej zmienia jego życie. Czy na lepsze? Toksyczna miłość to tematyka, która od czasu do czasu pojawia się w kinie. Dobrze, jeśli mamy przy okazji do czynienia z porządnym thrillerem psychologicznym jak w Fatalnym zauroczeniu. Niestety, w przypadku Nici widmo tak nie jest. Z czego to wynika? Głównie z koszmarnego, chorego finału filmu, którego kompletnie nie mogę strawić. Dlaczego? Głównie z powodu zachowania bohaterów. Bo o ile można byłoby wybaczyć wiele m.in. powolnie rozwijanie opowieści i irytujące (szczególnie Alma) postaci, to finał nie dość, że jest szkodliwy z punktu widzenia społecznego, to po prostu pokazuje jak chorymi, głupimi i szurniętymi osobami są główni bohaterowie (nie da się ukryć, że przez cały seans zastanawiałam się, czy z parą, której losy śledzimy na ekranie, wszystko w porządku). Jakoś nie jestem w stanie im kibicować.

Z jednej strony mamy uzależnionego od siostry, pedantycznego i despotycznego Reynoldsa, który nie pogodził się ze śmiercią matki i poniekąd w każdej z kolejnych kochanek szuka tego, co oferowała mu rodzicielka: czułość, opiekę i zdjęcie z jego ramion problemów dnia codziennego nawet za cenę swojego zdrowia, życia. Z drugiej strony mamy na pozór prostolinijną i zakompleksioną Almę, która wraz z tokiem akcji z muzy Woodcocka powoli zmienia się w jego femme fatale, która coraz bardziej bezwzględnie niszczy jego zdrowie i życie. A wszystko w imię miłości. I choć różni ich wszystko, to są siebie warci. Nie da się ukryć, że oboje mają bardzo spaczoną wizję prawdziwej miłości. Każde z nich chce w imię odczuwanego uczucia zmienić drugie, zapominając lub nie zdając sobie sprawy, że jeśli kogoś szczerze i prawdziwie kochamy, to akceptujemy zarówno jego wady, jak i zalety. Jeśli zaś chcemy na siłę kogoś zmienić, to nie jest to miłość, tylko chora potrzeba kontrolowania innej osoby i namiastka podniesienia własnego ego. I na coś takiego nikt się godzić nie powinien. Nawet gdyby był bardzo samotną jednostką społeczną, którymi z pewnością są Reynolds czy Alma.

Wracając do państwa Woodcock. Liczyłam na zupełnie inne zakończenie tego związku. Najlepiej z jakąś celną i mądrą puentą. Zostałam zaskoczona przez twórcę w bardzo negatywny sposób. Jednak to wizja reżysera i muszę ją zaakceptować, choć zdecydowanie nie popieram rozwiązania, jakie zostało ostatecznie wykorzystane.

I choć rozwiązania oraz twisty fabularnie (szczególnie finał) nie przypadły mi do gustu, nie da się ukryć, że od strony technicznej to bardzo dobra produkcja. Scenariusz raczej nie ma żadnych dziur fabularnych. Dobrze też pokazano charaktery głównych bohaterów i to, co nimi kieruje w podejmowaniu decyzji. Świetnie, jak ma to w zwyczaju, spisał się w swojej ostatniej filmowej roli Daniel Day-Lewis (choć do tego, co pokazał w Lincolnie, jednak było daleko). Partnerująca mu Vicky Krieps (Colonia) jako Alma (kobieta z pozoru wyglądająca na niewiniątko z niską samooceną, z czasem coraz bardziej bezwzględna i walcząca o swoje miejsce w świecie, do którego tak naprawdę nie pasuje i niejako przejmująca życie swojego obiektu uczuć) również dobrze wypada na ekranie.

Ogromnym zaskoczeniem jest też soundtrack autorstwa gitarzysty Radiohead - Jonny’ego Greenwooda. Muzyk, który na co dzień gra w zespole rockowym, tym razem stawia na klasykę ze szczyptą delikatnego jazzu. Dużo tu skrzypiec i innych partii smyczkowych do tego w tle fortepian. I choć muszę stwierdzić, że ta muzyka zdecydowanie lepiej sprawdza się w filmie niż osobnym odsłuchu, to i tak jest jednym z plusów oglądanej przeze mnie produkcji. Warto też wspomnieć o bardzo ładnych klimatycznych zbliżeniach i zdjęciach (za które odpowiedzialny był reżyser i scenarzysta Nici widmo - Paul Thomas Anderson), które sprawiają, że w wielu momentach film staje się mocno przepełniony erotyką (mimo braku klasycznych scen łóżkowych).

Jednak najmocniejszym punktem są kostiumy, a szczególnie suknie. Tu zdecydowanie zasłużony Oscar dla Marka Bridgesa (Artysta, Aż poleje się krew), bo są to przepiękne kreacje, pasujące do epoki, w której osadzono Nić widmo, czyli Anglii lat 40. i 50. XX w. Moją faworytką jest zdecydowanie czerwona suknia z koronką, którą Alma ma na sobie jako modelka na pokazie w Domu Mody Woodcock.

Gdy odpalamy DVD, to na sam początek musimy zmierzyć się z dwoma trailerami: Czasu Mroku i Nowego oblicza Greya. Później przechodzimy do bardzo minimalistycznego menu głównego, na które składa się tylko logo filmu. Tam po wybraniu odpowiedniej zakładki do wyboru dostajemy zarówno polskie napisy, jak i lektora. Na szczęście polskie wydanie nie jest tak skromne jak jego graficzna oprawa. W dodatkach dostajemy zarówno sceny usunięte (np. trochę zmienioną i wydłużoną scenę poznania Reynoldsa i Almy), jak i możemy zapoznać się z materiałami z planu w postaci prób kamery z komentarzem reżysera czy zdjęć wykonanych na planie produkcji. Wisienką jest zaś zajrzenie na pokazany w Nici widmo we fragmentach pokaz sukni Domu Mody Woodcock, gdzie możemy zobaczyć wszystkie suknie pojawiające się na rzeczonym pokazie.

Podsumowując, warto zaznaczyć, że Nić widmo jest dziełem przypominającym elegancką suknię, która niektórym może nie przypaść do gustu i nie każdy będzie się dobrze w niej czuł. Niemniej jednak nie można mu odmówić, że choć nie każdego porwie ta historia, to od strony wizualnej film ten potrafi zachwycić.

Ocena: 6/10

Tytuł: „Nić widmo” 

Reżyseria: Paul Thomas Anderson

Scenariusz: Paul Thomas Anderson

Obsada:

  • Vicky Krieps
  • Daniel Day-Lewis
  • Lesley Manville
  • Julie Vollono
  • Sue Clark
  • Joan Brown
  • Harriet Leitch
  • Dinah Nicholson

Muzyka: Jonny Greenwood

Zdjęcia: Paul Thomas Anderson

Montaż: Dylan Tichenor

Scenografia: Véronique Melery

Kostiumy: Mark Bridges

Czas trwania: 130 minut

 Dziękujemy dystrybutorowi Filmostrada za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus