„Człowiek, który spadł na Ziemię” - recenzja
Dodane: 07-08-2019 10:10 ()
Od śmierci Davida Bowie minęły trzy lata. Chyba każdy człowiek, nawet jeśli nie był fanem tego niezwykłego artysty, wie, że był on również aktorem, i to bardzo dobrym, choć żaden z jego filmów nie odniósł komercyjnego sukcesu. Może była to klątwa, a może po prostu fakt, że Bowie wybierał dla siebie role, które on sam uważał za interesujące, a nie takie, które gwarantowałyby liczące się miejsce w box office. Może jedynym wyjątkiem była rola, o którą starał się, ale jej nie dostał - Legolasa we „Władcy pierścieni". Co za osioł z tego reżysera! Wszelako mniejsza teraz o to. Pierwszą - i, jak mówią niektórzy - najważniejszą rolą w życiu Davida Bowie był Thomas Jerome Newton w filmie Nicholasa Roega „Człowiek, który spadł na Ziemię” z 1976 roku, ekranizacji powieści Waltera Tevisa.
Mieszkaniec odległej planety podejmuje daleką i niebezpieczną podróż, by rozwiązać problem swego umierającego z braku wody świata. By nie zostać zdemaskowanym, charakteryzuje się na Ziemianina, ukrywając cechy swego gatunku - gadzie oczy, brak owłosienia i sutków, a także odmienną skórę. W postaci młodego, rudowłosego mężczyzny zdobywa ziemską tożsamość i opatentowuje szereg wynalazków, tworząc z czasem prężnie rozwijające się przedsiębiorstwo. Pomaga mu Nathan Bryce, ekscentryczny prawnik, oraz Mary Lou, zakochana w tajemniczym przybyszu pokojówka z pierwszego hotelu, w którym się zatrzymał. Korporacja Newtona zarabia ogromne pieniądze, które mają posłużyć budowie nowego statku gwiezdnego. Kosmita opracowuje też receptę na ratunek dla swojej planety, jednak zwleka z powrotem. Ziemska kultura oczarowuje go. Zasmakowuje w alkoholu, seksie i rozrywce masowej, której dotąd nie znał. Nawet wspomnienie żony i dzieci nie jest w stanie nakłonić go do przyspieszenia powrotu do swoich. Gdy wreszcie wbrew sobie podejmuje decyzję, zdarza się coś, czego nie przewidział...
David Bowie zagrał rolę kosmity w najmroczniejszym okresie swego życie, gdy żył głównie, jak sam mówił, kokainą, mlekiem i surową papryką. Widać to po jego przeraźliwej chudości i bladości (a możemy podziwiać go w tym filmie nie tylko bez koszuli, także bez spodni, a nawet slipów). Narkotyki nie przygłuszyły jednak niezwykłej charyzmy muzyka, który w tym filmie, co warto podkreślić, posiłkował się wyłącznie talentem aktorskim. Gdyby to był musical, jakże łatwo mógłby oczarować publiczność swym magicznym głosem i pisanymi przez siebie piosenkami... ale Bowie wcale nie chciał, żeby było mu łatwiej. Właśnie tego pragnął - filmu, który wypromuje go jako aktora, nie muzyka. Stworzył postać kosmity, którego nie da się zapomnieć. Nie potrzebował do tego nawet charakteryzacji, której użyto w dwóch czy trzech migawkowych scenach - jako człowiek nadal był niepokojąco obcy, nie z tego świata.
Film nie był wierną adaptacją powieści, choć zachowywał jej ducha i przesłanie. Coś w obu dziełach, literackim i filmowym, nadal musi urzekać, gdyż cztery dni temu w mediach pojawiła się wiadomość, że planowany jest serial na podstawie ich obu. Które wątki z książki, a które z filmu zostaną w nim przedstawione, jeszcze nie wiadomo. Alex Kurtzman („Star Trek", „Transformers"), który ma być showrunnerem i reżyserem serialu, już teraz zapowiada trzy sezony i podkreśla, że do głównej roli będzie szukać kogoś, kto da postaci Newtona nowe życie. Nie chce, by kalkował on to, co stworzył legendarny artysta, dlatego wybór aktora może być dla nas zaskoczeniem. Ma to sens - drugi Bowie prędko się nie narodzi, a próba naśladowania jego kreacji może się niebezpiecznie łatwo przerodzić w karykaturę. Jak widać choćby po „Star Trek Discovery”, Kurtzman nie stroni od nowatorskich, a często i kontrowersyjnych rozwiązań, nie można jednak odmówić mu odwagi w kreowaniu nowych światów. Miejmy nadzieję, że uniknie pułapki, w którą wpadli producenci serialu „Opowieść podręcznej". Nie tylko fatalnie dobrali główną aktorkę, ale i poszli z całą jej kreacją w złą stronę. Jakby wiecznie skwaszona Elisabeth Moss z twarzą zastygłą w cierpiętniczym grymasie nie wystarczyła, coraz mocniej rozwadniają treść książki i brną w coraz większe nielogiczności. Oby Alex Kurtzman miał lepszą rękę do odświeżania klasyki. „Człowiek, który spadł na Ziemię” to widowisko, które warto obejrzeć dla nietuzinkowej kreacji Davida Bowie.
Tytuł: Człowiek, który spadł na Ziemię
Reżyseria: Nicolas Roeg
Scenariusz: Paul Mayersberg
Obsada:
- David Bowie
- Rip Torn
- Candy Clark
- Buck Henry
- Bernie Casey
- Jackson D. Kane
- Rick Riccardo
Muzyka: John Phillips, Stomu Yamashta
Zdjęcia: Anthony B. Richmond
Montaż: Graeme Clifford
Scenografia: Simon Wakefield
Kostiumy: May Routh
Czas trwania: 139 minut
comments powered by Disqus