„Star Wars Legendy”: „Agent Imperium: Żelazne Zaćmienie” - recenzja

Autor: Jedi Nadiru Radena Redaktor: Redakcja

Dodane: 05-08-2019 16:45 ()


Star Wars to nie tylko starcia Jedi z Sithami, galaktyczne wojny, czy przygody różnych bohaterów znanych z filmów. Nie samym Lukiem, Hanem i Leią się żyje, mimo że to właśnie historie z nimi w roli głównej zawsze sprzedają i sprzedawały się najlepiej. W odległej galaktyce jest jednak miejsce na każdą opowieść – czy to zupełnie oryginalną, czy inspirowaną innymi dziełami, czy też przeróbkę czegoś doskonale wszystkim znanego. Na przykład takiego Jamesa Bonda. Bo i cóż stoi na przeszkodzie, by Star Wars też miało swojego agenta 007? Nic! A udowadnia to w sposób niezwykle skuteczny i bardzo dosłowny komiks „Agent Imperium: Żelazne Zaćmienie”, który to ukazał się w ramach reaktywowanego po dłuższej przerwie egmontowskiego cyklu z komiksami z Legend.

W dawnym Expanded Universe mieliśmy wiele przykładów historii, które były wyraźnie inspirowane fabułami innych dzieł. Ot, chociażby „Punkt przełomu” inspirowany „Czasem apokalipsy” albo „Niebieskie żniwa”, które są oparte na „Straży przybocznej” Kurosawy... która sama w sobie jest z kolei oparta na powieści „Czerwone żniwa” (i żeby było jeszcze śmieszniej, istnieje też książka-horror Star Wars pod takim właśnie tytułem). Z postaciami bywało różnie, ale rzadko które, nie licząc trzecioplanowych bohaterów, były jeden do jednego kopiami kogoś, kto został już gdzieś kiedyś wymyślony. Tymczasem tu sprawa jest jasna i oczywista. Jahan Cross, główny bohater „Agenta Imperium”, to kropka w kropkę James Bond. Imperialny Bond, nieprzypominający go może wyglądem, ale poza tym – Bond. Jeśli się tego od razu nie zaakceptuje, ba, polubi ten pomysł, z przyjemności z czytania tego komiksu nici.

„Żelazne zaćmienie” podąża schematem fabuły większości filmowych przygód 007. Zaczyna się od finału poprzedniej misji, przechodzi przez briefing u M (w tej roli dyrektor Imperialnego Wywiadu Armand Isard, ojciec niesławnej Ysanne z serii „X-Wingi”) i pobranie sprzętu u Q, a następnie mamy już właściwą historię. Historię z wartkimi pościgami, wybuchowymi strzelaninami, pięknymi kobietami wręcz rzucającymi się w ramiona Crossa, wspaniałymi przyjęciami w galowych wdziankach i finałowym starciem z wielkim, brzydkim i lekko karykaturalnym Złym. Ponownie – kto nie czuje się w tych klimatach, komu nie odpowiada stosunkowo niewyrafinowane przekopiowanie stylistyki bondowskich filmów na Star Wars, temu ten komiks stanowczo odradzam. To rzekłszy, fabuła jest dobrze skonstruowana, trzyma w napięciu i oferuje dwa czy trzy soczyste twisty. Ponadto, jest perfekcyjnie ugruntowana w reszcie starego kanonu; oprócz Isarda, przewija się tu wiele elementów znanych z innych dzieł, m.in. Sektor Korporacyjny (wytwór „Przygód Hana Solo” Briana Daleya) czy Iaco Stark (główny bohater „Wojny nadprzestrzennej Starka”). Ale to akurat nie powinno dziwić, wszak scenarzystą jest gwiezdnowojenny weteran, John Ostrander.

Jeśli w stopce komiksu widnieje nazwisko Ostrandera, obok zwykle znajduje się też Jan Duursema. Nie tym razem jednak – tym razem za stronę rysunkową komiksu odpowiadało dwóch Francuzów o imieniu Stéphane: Roux i Créty. Nie jestem fanem mieszania artystów w ramach jednej miniserii, bo znam tylko jeden przypadek (na kilkadziesiąt?), gdy przyniosło to nie tyle pozytywny, ile interesujący efekt. Tu, na szczęście, różnica między stylem dwóch Stéphanów jest dość niewielka. A jaki to styl? Jakoś nie potrafię go określić inaczej niż „rzemieślniczy”. Nic w kresce obu panów nie wychodzi poza szeroko pojętą przeciętność. Nic nie jest wyjątkowo źle narysowane, ani też wyjątkowo dobrze. Postacie mają tendencję do posiadania stosunkowo długich szyj i niekiedy przydużych głów, i Han nie do końca przypomina samego siebie, ale to wszystko, co charakteryzuje w jakiś szczególny sposób te rysunki.

Dwukrotnie o tym wspomniałem, wspomnę po raz ostatni, bo może to być kluczem do sięgnięcia po „Agenta Imperium”: to imperialny James Bond. Koncepcja (i przeróbka, oczywiście) jest wykonana na wysokim i przemyślanym fabularnym poziomie – John Ostrander rzadko tworzy złe komiksy, co najwyżej powoli rozkręcające się – i prosi się o więcej, ale jeśli ktoś jej nie kupi na dzień dobry, nie powinien sobie tę pozycję odpuścić. Graficznie mogłoby to wyglądać lepiej, ale też nie ma w komiksie czegoś, co wizualnie odstręczy czytelnika. Osobiście uważam, że idea imperialnego Bonda jest nieco ciekawsza od brytyjskiego Bonda, który przecież nominalnie służył tym dobrym, i żałuję, że seria powstała tak późno, bo przy całej swej powtarzalności jest doprawdy świetna. Zanim się na dobre rozpoczęła, Dark Horse Comics straciło licencję Star Wars. Wobec tego mogę na koniec rzucić pewnego sparafrazowanego, bondowskiego klasyka, choć niestety tylko ten jeden raz: Jahan Cross powróci.

 

Tytuł: „Star Wars Legendy”: „Agent Imperium: Żelazne Zaćmienie”

  • Scenariusz: John Ostrander 
  • Rysunki:  Stéphane Roux, Stéphane Créty
  • Przekład: Jacek Drewnowski
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Wydawca: Egmont
  • Data wydania 07.2019 r. 
  • Papier: kreda
  • Druk: kolor
  • Stron: 120
  • Cena: 49,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji. 

Galeria


comments powered by Disqus