„Boskie trio” - recenzja
Dodane: 01-03-2019 21:47 ()
Francuscy twórcy mają swoisty dar. Potrafią o rzeczach trudnych opowiadać z lekkością i humorem. Czy byłaby to niepełnosprawność i wykluczenie społeczne (jak w „Nietykalnych") czy też wszechobecne coraz bardziej wielokulturowe społeczeństwo („Za jakie grzechy, dobry Boże?"). Jak nikt potrafią z autoironią pokazać w „krzywym zwierciadle" przywary nie tylko francuskiego społeczeństwa, ale też takie, które są uniwersalne dla każdej społeczności na świecie. Niestety, wiedząc, jak dobrzy w te klocki są Francuzi, tym bardziej się zawiodłam na debiucie Fabrice'a Eboué pt. „Boskie trio".
A zawiązanie fabuły było całkiem nawet ciekawe. Oto mamy producenta muzycznego Nicolasa Lejeune'a (Fabrice Eboué) człowieka, którym targają nie tylko problemy osobiste (jego małżeństwo wisi na włosku), ale też zawodowe (niskie wyniki sprzedaży). Do tego wszystkiego dochodzi nowa szefowa, która na dobry początek stawia mu ultimatum: odkryje jakiś nowy talent, wypromuje go w ciągu pół roku i odniesie sukces. Jeżeli nie – będzie musiał sobie znaleźć nową robotę. Nasz bohater więc musi coś wymyślić. Po paru nieudanych pomysłach zainspirowany pewnym zdjęciem z imprezy wpada na szaloną ideę – stworzyć zespół składający się z księdza, imama i rabina. I tak wraz ze swoją asystentką, uzależnioną od lizaków i mężczyzn Sabriną (Audrey Lamy), powoli zaczyna kompletować skład tego niecodziennego boys bandu, w którego ostatecznym składzie zobaczymy: neurotycznego byłego rabina Samuela, udającego imama i będącego na bakier z zasadami Koranu Moncefa (Ramzy Bedia) i najbardziej religijnego z całej trójki prostolinijnego księdza Benoîta (Guillaume de Tonquedec). Po jakimś czasie zespół „Coexister” (z fr. współistnienie) odnosi sukces i rusza w trasę, która odmieni życie każdego zaangażowanego w ten projekt muzyczny...
Fabularnie zapowiadała się petarda. I są momenty, gdy nawet od czasu do czasu pojawi się uśmiech na twarzy (jak np. scena, gdy Nicolas i Moncefw przebraniu imama wchodzą do bloku, gdzie mieszka były rabin Samuel). Jednak przez większość seansu (a szczególnie pod koniec) ogląda się to wszystko z coraz większym zażenowaniem. Twórca „Boskiego trio” chciał pokazać m.in. absurdy każdej z religii, które uniemożliwiają dialog (nie oszczędza żadnej religii, ale żarty są tak topornie poprowadzone, że człowiek się zastanawia: ile jeszcze? Żadnej finezji. Kompletnie nic), zakłamanie show-biznesu itd., ale robi to tak grubą kreską, że to nie bawi, tylko nudzi. Serio, ile można klepać te same numery? Robiono takie rzeczy już wcześniej i to zdecydowanie lepiej. Nie dostajemy w tym filmie nic odkrywczego. Bohaterowie są dość stereotypowo napisani, tak bardzo, że już w połowie wiadomo, jak się zakończy ta opowieść (przynajmniej w wątku jednej z postaci). Klisza goni kliszę. Zdecydowanie zmarnowano potencjał, jaki tkwił w tej historii. Powstało dzieło mocno schematyczne i stereotypowe. Tym bardziej szkoda aktorów, którzy zagrali dobrze w tym obrazie (jak również całkiem ładnie śpiewają), którzy starali się dać z siebie wszystko, ale przez słaby scenariusz nie mieli zbytniego pola do popisu.
„Boskie trio" choć w tytule ma synonim boskości, boskie nie jest. Wręcz to filmowa słabizna ze zmarnowanym potencjałem. Może lepiej sprawdziłaby się jako program skeczu jakiegoś stand-upera. Jeśli naprawdę już chcecie zobaczyć dobrą, niekoniecznie francuską komedię o przełamywaniu różnic międzyreligijnych, światopoglądowych czy międzykulturowych to lepiej obejrzyjcie włoskie „Jak Bóg da?” lub poczekajcie na sequel francuskiego „Za jakie grzechy, dobry Boże?", który ma się niedługo pojawić również i u nas w kinach.
Ocena: 4/10
Tytuł: „Boskie trio”
Premiera VOD: 22 lutego 2019
Gatunek: komedia
Produkcja: Francja 2017
Reżyseria: Fabrice Eboué
Obsada: Fabrice Eboué, Audrey Lamy, Ramzy Bedia, Guillaume De Tonquedec, Mathilde Seigner,
Jonathan Cohen, Jean-Charles Roussea
Dziękujemy dystrybutorowi Kino Świat za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus