„Uwikłanie" - recenzja
Dodane: 16-01-2019 23:45 ()
„Trupy w szafie” tudzież „budzenie demonów przeszłości” – to tylko niektóre spośród sloganów, którymi na co dzień usiłuje się nam obrzydzić próby rozliczenia z nie tak znowuż odległą przeszłością. Wszak wciąż żyją i mają się całkiem nieźle ci, którzy współtworzyli system schyłkowego PRL w ramach niesławnej SB. Stąd lustracyjne inicjatywy z pewnością nie napawają ich śladowym choćby entuzjazmem. Ostatnimi czasy ów problem podjęli Juliusz Machulski i Jacek Bromski.
Gdy przed kilkoma laty zapanowała moda na tzw. retro-kryminały osadzone np. w realiach międzywojennej Polski (m.in. cykl „Breslau” Marka Krajewskiego czy „Magnetyzer” Konrada T. Lewandowskiego) Zygmunt Miłoszewski podążył nieco odmienną drogą, umiejscawiając akcje „Uwikłanych” w czasach niemal nam współczesnych. Jakby tego było mało, dotyka problemu rozliczenia (czy może raczej jego braku) tych, którzy uczestniczyli w kształtowaniu „jaruzelczanej” rzeczywistości. Wartko rozpisana powieść rychło zyskała status bestsellera, chociaż ogół recenzentów z reguły koncentrował się na wątku sensacyjnym bez nadmiernego wnikania w polityczną wymowę utworu.
Niebawem dało się słyszeć, że ekranizacją książki zainteresowani są wspomniani filmowcy wprawieni w tworzeniu sensacyjnych fabuł („V.I.P.”, „Zabij mnie glino”). Efekt ich twórczego wysiłku mieliśmy okazje ocenić już od 3 czerwca, gdy film trafił do kin. Zarówno Machulski jak i Bromski nie kryli zamiaru skoncentrowaniu się na „spiskowym wątku” powieści Miłoszewskiego. Przy tej okazji wprowadzili do niej asekuranckie modyfikacje - m.in. przeniesiono miejsce akcji z Warszawy do Krakowa, a pierwszoplanowego bohatera, prokuratora Szackiego, zastąpiono jego żeńskim odpowiednikiem. Wspólnie z komisarzem Smolarem wspomniana usiłuje rozwikłać zagadkę morderstwa, do którego doszło podczas specyficznej sesji terapeutycznej. Wraz z rozwojem śledztwa okazuje się, że większość jej uczestników jest uwikłana w machinacje dawnej Służby Bezpieczeństwa. Dowodów dostarczają przepastne archiwa IPN. Dalszy bieg wypadków pokazuje, że wbrew utartemu przekonaniu pogrobowcy dawnego systemu nadal pozostają bardzo wpływowi.
Pomijając sensacyjną otoczkę, film skłania do zastanowienia, co stało się z tysiącami funkcjonariuszy i współpracowników SB? Czy wraz z nominalnym końcem komunizmu rozpłynęli się w dziejowej mgle? Doskonale wiemy, że nie, chociaż część ośrodków medialnych usilnie stara się bagatelizować to zjawisko. Widać jednak świadomość nieuregulowanego rachunku z przeszłością znajduje inne ujście niż głównonurtowa publicystyka.
Przy realizacji filmu zaangażowano plejadę pierwszoligowych aktorów: Danuta Stenka, Krzysztof Globisz, Piotr Adamczyk, znany z roli księdza Jerzego Popiełuszki Adam Woronowicz, czy wreszcie odtwórczyni głównej roli Maja Ostaszewska - to tylko ważniejsze nazwiska spośród obsady „Uwikłania”. To z kolei stanowi gwarant solidnych kreacji, tym bardziej że umiejętnie rozpisany scenariusz stwarza im dogodne pole do popisania się swymi umiejętnościami. Ograny „chwyt” w postaci bulwarowej „terminologii” stosowanej przez byłych esbeków piastujących w realiach III RP intratne posady (w tych rolach Krzysztof Pieczyński i Andrzej Seweryn) z pewnością może razić. Z drugiej strony nadaje sporą dozę realizmu przesiąkniętym cynizmem przedstawicielom „wierchuszki”.
Trudno byłoby uznać „Uwikłanie” za film przełomowy. Rozrywkowy sztafaż według metod sprawdzonych w powieściach Roberta Ludluma czy Johna Le Carré’a, mimo że działa na widza pobudzająco, zdaje się nieco przysłaniać główną wymowę fabuły. Mimo tego, po latach posuchy tematyki „esbeckiej” w kulturze popularnej (nieśmiało poruszanej już w dobie lat 90.) wspólne dzieło Bromskiego i Machulskiego jawi się jako rzecz szczególnie warta uwagi, a przy tym, pomimo sensacyjnej umowności świata przedstawionego, sygnalizująca, że polską współczesność drąży poczucie braku rozliczenia z niechlubną przeszłością schyłkowego PRL.
comments powered by Disqus