„Szkoła życia” - recenzja
Dodane: 10-10-2018 19:53 ()
Tworzenie filmów familijnych to wcale nie łatwa sprawa, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Dzieci to w gruncie rzeczy widz o wiele bardziej wymagający niż jego dorosły odpowiednik. O wiele też większa odpowiedzialność spoczywa na tych, którzy próbują tworzyć filmy, które spodobałyby się i dzieciom, jak i ich rodzicom, a jednocześnie nie miałyby w sobie zbyt dużego szkolnego dydaktyzmu. Jak na razie sztuka ta udaje się z powodzeniem Nicolasowi Vanierowi, który swoim najnowszym filmem „Szkoła życia” udowadnia, że doskonale zna się na rzeczy.
Tym razem reżyser „Belli i Sebastiana” zabiera nas z ośnieżonych Alp z czasów II wojny światowej bardziej w głąb Francji, na przedwojenną wieś znajdującą się w dolinie Loary, dokładniej w regionie Solonge. Właśnie tam z paryskiego sierocińca za sprawą Célestine (Valérie Karsenti) trafia mały Paul (Jean Scandel), który dość szybko aklimatyzuje się w tym miejscu, nawiązując nowe przyjaźnie. Szczególnie mocna więź łączy go z miejscowym kłusownikiem Totoche (François Cluzet), który na swój sposób uczy go życia. Dzięki niemu poznaje sekrety nie tylko miejscowych lasów i łąk należących do Hrabiego de la Fresnaye (François Berléand), ale tajemnice skrywane przez miejscowych, które nieoczekiwanie związane są ze zmarłą matką Paula.
Szkoła życia to opowieść o życiu i śmierci, o przebaczeniu i miłosierdziu. To również opowieść o ludziach i zwierzętach, o ich wzajemnej koegzystencji. Najnowszy film Vaniera to w dużej mierze pean na cześć przyrody. Świat zwierząt to integralny element fabularny (m.in. na zależnościach w ekosystemie, Totoche uczy Paula życia, polowanie na jelenia – Monarchę napędza fabularną drugą część filmu). Co ciekawe, to właśnie poprzez stosunek do fauny i flory możemy bliżej poznać bohaterów zarówno ich wady, jak i zalety. W porównaniu do naszego świat zwierząt rządzi się prostymi zasadami. Ludzi – przeciwnie. Próbując czynić dobrze, czasami ranimy innych. Potrafimy komplikować życie sobie i innym, co może prowadzić do złych i nieprzemyślanych decyzji. Często wpływają one na nasze dalsze życie. A nie zawsze nasze wybory okazują się tymi właściwymi. Jednak czasem los daje nam szansę na ich naprawienie. I wtedy warto z niej skorzystać. „Życie jest piękne, kiedy chce takie być” - słyszymy w pewnym momencie z ust przyjaciela Paula – kłusownika Totoche. Nie da się z nim nie zgodzić, ale warto przy tym zaznaczyć, że by nasze życie było piękne, wiele zależy od nas i naszej własnej inicjatywy, co sygnalizują nam na każdym kroku twórcy.
Co warto docenić, twórcy postarali się stworzyć postaci z „krwi i kości” o bardzo ludzkim obliczu. Mają czasem „swoje za uszami”, ale każdy z nas ma do nich swoistą „słabość”. Nie da się nie polubić głównego bohatera: odważnego, dociekliwego łobuziaka, jakim jest Paul (świetnie w tej roli odnalazł się debiutant o hipnotyzujących oczach Jean Scandel, który właśnie za tą rolę otrzymał nagrodę dla „najlepszej roli męskiej” na „Festival international du film de fiction historique”), który wiele już w swoim życiu przeżył, ale nie zamknął się w sobie i jest otwarty na nowy świat. Trudno nie czuć też sympatii do jego przyjaciela kłusownika Totoche'a, który praktycznie co chwila musi uciekać przed obsesyjnie ścigającym go myśliwym Borelem, co momentami przybiera dość komiczny obrót. Przy tej okazji warto wspomnieć o wspaniałych kreacjach François Cluzeta („Nietykalni”) jako Totoche'a i Erica Elmosnino („Rozumiemy się bez słów”) jako Borela, którzy idealnie odnaleźli się w przypisanych im rolom. Do tego znamienitego grona warto również dołączyć François Berléanda („Pan od muzyki”), którego tym razem mogliśmy podziwiać jako Hrabiego de la Fresnaye, pracodawcę Célestine, a jednocześnie postać, która będzie miała istotny wpływ na życie głównego bohatera. Aktor z powierzonego zadania wywiązał się dobrze. Pozostała obsada aktorska stoi na równie wysokim poziomie. Dobrze oglądać tak dobrą historię z tak mocną obsadą.
Trzeba to przyznać otwarcie: Nicolas Vanier ma dar opowiadania klasycznych historii (do takich zdecydowanie należy zarówno „Bella i Sebastian”, jak też „Szkoła życia”) w taki sposób, że zostają z widzem na dłużej. Choć „Szkoła życia” trwa prawie dwie godziny, to nie czuć tego podczas seansu. Nic nie jest na siłę przeciągnięte. Wszystko jest w punkt. Wyważone tempo daje nam czas na zaznajomienie się z wszystkimi wątkami, jak też rozkoszowanie się obrazem i muzyką. Tak, tak. W dużej mierze siła tego filmu jest zasługą nie tylko bardzo dobrej fabuły i znakomitej obsady, ale też magicznej muzyki Armanda Amara i niesamowitych przepięknych zdjęć Erica Guicharda. Już w „Belli i Sebastianie” mogliśmy podziwiać jego pracę. W „Szkole życia” ponownie staje na wysokości zadania, pokazując nam piękno francuskiej przyrody. Podczas seansu nie tylko podążamy za fabułą, ale podziwiamy faunę i florę doliny Loary. To są przepiękne kadry, rodem z filmu przyrodniczego. Przypomina się tu mimowolnie dokument przyrodniczy „Królestwo”, do którego zdjęcia również tworzył Guichard. Już tam mogliśmy się przekonać, że mamy do czynienia z twórcą, który potrafi pokazać świat przyrody w jak najlepszym wydaniu. Robi to również ponownie w „Szkole życia”.
Wracając zaś do wcześniej wspomnianego soundtracku Amara, to oprócz zdjęć jest to najbardziej wybijający się element tej produkcji. Nawet po seansie dłuższy czas towarzyszy nam i tkwi w naszych głowach. To czysta magia. Kompozytor świetnie wyczuł jaka muzyka najlepiej opisze akurat ten filmowy świat. Dzięki muzycznemu tłu o wiele głębiej wchodzimy w świat Paula: zarówno ten zwierzęcy, jak i ludzki. Idealnie tworzy ono całą atmosferę tej opowieści nie tylko o ludziach, ale też o zwierzętach.
Co do dubbingu: W moim subiektywnym odczuciu jakoś głosy nie pasowały do postaci. „Gryzły się” i były momenty, gdy irytowały. Zbyt bardzo wybijały się w całej historii, czasem przebijając warstwę muzyczną. Jednak jest to moje subiektywne zdanie. Rozumiem decyzję dystrybutora o dubbingu (obecnie większość filmów nawet nie familijnych jest dubbingowana), chociaż wolałabym napisy.
Nicolas Vanier to duchowy spadkobierca twórczości klasycznych powieści dla dzieci i młodzieży na czele z Frances Elizą Hodgson Burnett. Dobitnie potwierdza to „Szkołą życia”, która niejako puszcza oko do „Małego Lorda”, a przy okazji tworzy klasykę dla nowego pokolenia. Co ważne, robi to na tyle dobrze, że historia pozostaje z widzem nawet po seansie. Jednocześnie przechodzi do klasyki, ale kinematografii dziecięcej. To zdecydowanie film warty polecenia każdemu. To mądra, ciepła i pięknie sfilmowana historia.
Ocena: 8,5/10
Tytuł: „Szkoła życia”
Reżyseria: Nicolas Vanier
Scenariusz: Nicolas Vanier, Jérôme Tonnerre
Obsada:
- François Cluzet
- Eric Elmosnino
- François Berléand
- Valérie Karsenti
- Affif Ben Badra
- Carolina Jurczak
- Urbain Cancelier
Muzyka: Armand Amar
Zdjęcia: Eric Guichard
Kostiumy: Adélaïde Gosselin
Czas trwania: 116 minuty
Dziękujemy dystrybutorowi Kino Świat za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus