„Zoo” - recenzja
Dodane: 05-10-2018 12:05 ()
W kinie widzieliśmy wiele ucieczek. Niemniej jednak historia, na której bazowali twórcy "ZOO", jest sama w sobie wyjątkowa. Wydarzyła się podczas II wojny światowej. Jednak znaleźli się tacy, którzy postarali się, by wśród wielu innych wojennych opowieści, trafiła do szerszego grona i była nauką dla nowych pokoleń...
Rok 1941. Belfast. Mimo wojennej zawieruchy do miejskiego zoo przybywa nowy lokator – słoniątko. Syn jednego z opiekunów zwierząt, Tom, nadaje mu imię Buster. Sielanka nie trwa jednak długo, bo ojciec Toma rusza na wojnę, a niemieckie naloty przyczyniają się do wydania przez władze rozkazu zabicia części zwierząt w zoo, (konkretnie tych, które w przypadku bombardowania, mogłyby stanowić potencjalne zagrożenie dla mieszkańców miasta). Tom, bojąc się, że taki los podzieli również Buster, postanawia wykraść słonia z zoo. Kto mu w tym pomoże i jak się potoczą przyszłe losy Bustera i jego ludzkich przyjaciół koniecznie powinniście sprawdzić sami. Z mojej strony mogę powiedzieć, że historia jest słodko-gorzka, ale wiele w niej uroku. Szczególnie, gdy wkraczamy wraz z tokiem akcji w świat zwierząt, o wiele bardziej nieświadomy wojennej zawieruchy niż świat ludzi.
W przypadku fabuły trudno zepsuć coś, co napisało życie. To dobra opowieść z kilkoma ciekawymi zwrotami akcji. Nawet widząc fotografie osób, które podczas wojny brały udział w tej niezwykłej "operacji" (pojawiają się na końcu filmu), aż trudno uwierzyć, że coś takiego mogło mieć miejsce. To tylko pokazuje jak odwaga, determinacja, wielka miłość do zwierząt oraz szczera przyjaźń międzypokoleniowa i chęć dobrowolnej pomocy może zdziałać cuda. Niewiarygodny splot wydarzeń, który łączy kilka pozornie obcych sobie osób, aby ratować żywe stworzenie. A my na ekranie możemy zobaczyć rodzącą się przyjaźń głównego bohatera tej opowieści z rówieśnikami, jak też problemy jego i jemu najbliższych. Bo choć wojna czaiła się tuż za rogiem, to jednak dzieciństwo ma swoje prawa.
Jednak aby poczuć ciężar i nie zepsuć tej historii dużo zależało od obsady, która znakomicie oddała wszystkie emocje, jakie targały bohaterami. A trzeba przyznać, że twórcy ZOO zaprosili do tego projektu nie byle kogo. Kogo tu nie ma: Toby Jones w małej, acz znaczącej rólce ("Jurassic World: Upadłe królestwo", "Marzyciel", "Igrzyska śmierci" "Szpieg", "Naga Normandia") , Art Parkinson (Rickon z "Gry o Tron"), Ian McElhinney (sir Barristan Selmy z "Gry o Tron", "Łotr 1. Gwiezdne wojny historie"), Penelope Wilton ("Stowarzyszenie miłośników literatury i placka z kartoflanych obierek", serial "Downton Abbey", "Duma i uprzedzenie"), Ian O'Reilly (serial "Moone Boy"). To oni w dużej mierze są ogromnym plusem tego filmu (szczególnie Ian O'Reilly świetnie tu wypadł). Ładne zdjęcia też robią swoje. Jedynie, na co można narzekać, to trochę zbyt „słodka” ścieżka dźwiękowa, trochę taka bez polotu. Co do dubbingu: bez zarzutu. Głosy zostały dobrane bardzo dobrze, nie odczuwało się sztuczności.
„ZOO” to film, który zdecydowanie warto zobaczyć. Choć powstał z myślą o młodych odbiorcach, to i starszy widz znajdzie w nim coś dla siebie.
Ocena: 7/10
Tytuł: „Zoo”
Reżyseria: Colin McIvor
Scenariusz: Colin McIvor
Obsada:
- Art Parkinson
- Ian McElhinney
- Amy Huberman
- Toby Jones
- Penelope Wilton
- Damian O'Hare
- Stephen Hagan
Muzyka: Mark Thomas
Zdjęcia: Damien Elliott
Montaż: Chris Gill
Scenografia: John Leslie
Czas trwania: 97 minuty
Dziękujemy dystrybutorowi Kino Świat za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus