„Star Wars Komiks" 3/2018: „Han Solo: Wyścig w służbie Rebelii” - recenzja
Dodane: 05-07-2018 20:16 ()
Kiedy ogłoszono, że powstanie filmowy spin-off o postaci Hana Solo, natychmiast pojawiło się wiele głosów krytycznych kończących się pytaniem „ale po co?”. I chociaż jestem ostatnią osobą, która zadałaby tego typu pytanie, nawet ja nie ukrywam, że niemal wszystko, co musimy wiedzieć o Hanie, jest już powiedziane w Nowej nadziei i Imperium kontratakuje. To jedna z tych paru postaci w Star Wars, które nie potrzebują książek i komiksów, i które w tej formie – nie licząc paru wyjątków tak teraz, jak i w Legendach - nigdy nie wypadają tak dobrze, jak na dużym ekranie. To powiedziawszy, film o nazwie „Han Solo” uwielbiam, natomiast komiks pod tym samym tytułem, który ukazał się w drugiej połowie 2015 roku – absolutnie nie.
Muszę to powiedzieć od razu: fabuła jest absurdalna. Wyobraźcie sobie, że nagle w zawodach Formuły 1 bierze udział kierowca pospolitej „beemki” własnoręcznie podrasowanej, ale wciąż opartej na komercyjnie dostępnym modelu, który do tej pory ścigał się tylko w nielegalnych nocnych rajdach. Han jest takim kierowcą, a zawodami F1 śmiertelnie niebezpieczny i astronomicznie drogi (dla uczestnika) wyścig Smoczej Próżni. Cała zabawa ma zaś na celu zebranie z paru planet szpiegów Rebelii, z których jeden jest zdrajcą. Wszystko to na oczach całej galaktyki (wyobraźcie sobie aktualnie trwający mundial w skali galaktycznej – właśnie tym jest ten wyścig), w tym Imperium i Huttów, a zadanie może wykonać oczywiście tylko Han Solo i jego „Sokół Millennium”... w końcu nikt nie wie, że Han jest związany z Rebeliantami. Absolutnie nikt.
Star Wars nigdy nie grzeszyło logiką, ale są pewne granice, których się nie przekracza. Gdyby komiksowy „Han Solo” poruszał się w oparach absurdu i przy tym oferował coś ekstra – oryginalne postacie, znakomite dialogi, zaskakujące zwroty akcji, cokolwiek – machnąłbym na to ręką. Niestety, komiks jest do bólu przewidywalny i oferuje „twisty”, na widok których można jedynie przewrócić oczami. Bez problemu można się domyślić, kim jest zdrajca. Postacie? W gronie kilku nowych bohaterów jest tylko jeden, którego można uznać za względnie ciekawego, chociaż pod koniec historii okazuje się, że scenarzystce Marjorie Liu chyba pomyliły się uniwersa ze słowem „Star” w tytule. Nie chcę wchodzić w spoilerowe szczegóły, dlatego powiedzmy, że wolę jak odległa galaktyka nie wychodzi poza swoje standardowe wymiary. Niestety, przy całej tej dawce absurdu, którą zapewnia nam „Han Solo”, mocno brakuje proporcjonalnie odwrotnej dawki humoru – trochę go jest, bez dwóch zdań, ale o wiele za mało.
Wracając jeszcze na chwilę do bohaterów, w komiksie nie spodobało mi się, że postawa Hana i jego podejście do życia nie do końca pasują do wizerunku, który posiada ta postać na przestrzeni innych pozycji nowego kanonu z tego samego okresu. Co gorsza, tej postawy Solo (w formie przemyśleń) dowiadujemy się z „chmurek”, które są prezentowane w jednym kadrze jednocześnie z regularnymi dialogami – wprowadza to sporo zamieszania i nie pozwala się porządnie skupić ani na jednym, ani na drugim.
Jedyną rzeczą jednoznacznie zasługującą na pochwałę są rysunki: solidne, klimatyczne i przy tym bogate w detale – a to moim zdaniem idealne połączenie dla gwiezdnowojennych historii obrazkowych. Co więcej, co cenię na równi z powyższymi atutami, patrząc na twarze filmowych postaci, nie musimy się domyślać, kim są. Rysownik Mark Brooks postarał się, by w komiksie było na co popatrzeć (podkreślę jeszcze raz: tła pełne są soczystych szczegółów) i by to, na co patrzymy, zostało ukazane w dynamicznej formie. Szczególnie przypadł mi do gustu sposób kadrowania, w którym pełno jest stron przełamujących schemat – raz dostajemy perfekcyjną symetryczną rozkładówkę z dwunastoma poziomymi paskami, innym razem pozornie chaotyczny zbiór obrazków. Żadna jedna strona nie jest podobna do drugiej. Co istotniejsze, artyście udało się całkiem nieźle zaprezentować iluzję szybkości; podczas lektury czujemy, że faktycznie oglądamy wyścig, nie stateczki majestatycznie sunące przez pustkę na tle gwiazd.
Oprócz „Hana Solo” w tym numerze magazynu „Star Wars Komiks” wydano także siódmy zeszyt „Poe Damerona” oraz krótki humorystyczny komiks o R2-D2 pt. „Robota dla robota”. Skąd pomysł, by historię z najlepszym pilotem Ruchu Oporu dać akurat tutaj? Powodem była konieczność wypełnienia czymś reszty numeru przy jednoczesnym braku na to miejsca w kolejnym polskim wydaniu „SWK”, które będzie częścią serii „Poe Dameron”. W każdym razie komiks ten jest nieziemsko narysowany i wypełniony po brzegi akcją, która kończy się nieoczekiwanym zwrotem akcji – inaczej niż cokolwiek z „Hana Solo”, niestety.
Głupiutka fabuła, wspomniany wyżej problem i ogólna miałkość zarówno fabuły, jak i bohaterów to dobre powody, by po „Hana Solo” nie sięgać. To komiks rzadki, bo faktycznie niepotrzebny. Niepotrzebny i na dokładnie nieco mieszający w wizerunku głównego bohatera. Na plus – i to w sposób naprawdę godny pochwały – wyróżnia się doskonała strona wizualna, a także ten przepiękny „zagubiony” zeszyt „Poe Damerona”. Czy to wystarczy? Pozostawiam tę ocenę Wam.
Tytuł: „Star Wars Komiks" 3/2018: „Han Solo: Wyścig w służbie Rebelii”
- Scenariusz: Charles Soule, Marjorie Liu
- Rysunek: Mark Brooks, Angel Unzueta
- Wydawnictwo: Egmont
- Data premiery: 07.06.2018 r.
- Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
- Liczba stron: 128
- Format: 170x260 mm
- Oprawa: miękka
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- Wydanie: I
- Cena: 19,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
comments powered by Disqus