„Atak krwiożerczych donatów” – recenzja

Autor: Marek Kamiński Redaktor: Motyl

Dodane: 13-04-2018 11:24 ()


Przy okazji niedawno rozpoczętego lutowo-marcowego festiwalu horrorów Fest Makabra dane mi było przedpremierowo skosztować jednej z ciekawiej brzmiących produkcji – mowa tu o filmie zatytułowanym Atak krwiożerczych donatów. Zabierałem się do tego seansu ze 2 dni (często boję się horrorów), za każdym razem obiecując sobie, że nie zostawię go na noc. Jednakże któregoś razu, oczywiście wieczorem, zasiadłem w końcu w domowym zaciszu, przyszykowawszy sobie przekąski w postaci – a jakże! – kilku smakowitych, choć zrobionych z ciasta mrożonego, donutów, jakie można kupić w sieci pewnych dyskontów spożywczych i kliknąłem przycisk „play”...

Głównym bohaterem historii jest Johnny (Justin Ray), który pracuje ze swoją przyjaciółką Michelle (Kayla Compton) w podrzędnej pączkarni, zarabiając na swoje kieszonkowe. Pewnego razu jego wujek Luther (Michael Swan) wskutek incydentu w miejscu pracy siostrzeńca upuszcza stworzony przez siebie specyfik w pobliżu lady sklepowej, co wywoła niespodziewane i niebezpieczne konsekwencje dla pracowników i klientów. Od pary przyjaciół zależeć będą losy miasta (a przynajmniej klientów sklepu z pączkami)...

Postaci w filmie tworzą zestaw stereotypowych bohaterów horrorów czy też komedii, tym razem są to: życzliwy i zarazem naiwny protagonista, jego urocza przyjaciółka od lat, niemający innych ziomków kumpel oraz ładna „blond-modliszka” EWIDENTNIE (podkreślmy: EWIDENTNIE) wykorzystująca głównego bohatera. Do kompletu dodajmy parę luzackich policjantów typu „zostawmy schwytanego opryszka na chwilę w wozie, chodźmy po kawę i pączki” (jednego z nich – policjantów, nie pączków – gra C. Thomas Howell), a także wujka-naukowca – „niedocenionego geniusza” – mającego wszelkie cechy typowego doktora Frankensteina (eksperymentowanie na zwierzętach, dziwaczna i obowiązkowo zielonkawa substancja o niebezpiecznych właściwościach oraz GIGANTYCZNA strzykawka). W żadnym wypadku nie przeszkadza to jednak podczas seansu, domyślamy się bowiem, jak rozwinie się „trójkąt miłosny” (choć to za duże określenie, tym razem nie mieszajmy w to matematyki), kto koniecznie dokona żywota, a komu przypadnie rola niespodziewanego bohatera dnia. Jako dodatkowe „smakołyki” w galerii postaci warto wymienić miłośnika diety paleo-wegańskiej prowadzącego konkurencyjną ekologiczną donatownię, a także dbającą o linię grubiutką klientkę speluniastej pączkarni, która ma ciekawy rytuał przygotowania się do spożycia ulubionego deseru.

Film wyreżyserowany przez Scotta Wheelera obfituje w mniej lub bardziej zwariowane i kiczowate momenty – jakby było mało tego, co wymieniłem, dość rzec, że:
a) główny bohater prawdopodobnie jest w wieku licealnym lub wczesnostudenckim (skoro mama robi mu śniadania i w rozmowie z nim stwierdza: „Jesteś prawie dorosły.”), a grany jest przez dwudziestokilkuletniego mężczyznę o aparycji Krzysztofa Ibisza / Benjamina Buttona, przez co konfundujące było dla mnie oglądanie Johnny'ego z Michelle i co jakiś czas próbowałem ustalić, w jakim są wieku i na jakim poziomie kształcenia,
b) jako że to nie jest drogi blockbuster, nie ma co się spodziewać komputerowo generowanych pączków-morderców jak z najlepszej cukier... pardon – jak z Industrial Light & Magic. Zamiast tego mamy zabójcze pączki animowane jakościowo podobnie jak potwory z klasyków stacji SyFy (mowa o tych wszystkich rekinach i ich krzyżówkach z innymi zwierzakami) – a oprócz tego, w niektórych scenach „grozy”/akcji, wykorzystano sztuczne pączki (a w innych nawet prawdziwe!).

Obie powyższe sytuacje można rozpatrywać jako minusy filmu, ale gdy mamy do czynienia z tak absurdalną produkcją, to dodają one jej swoistego uroku i kiczowatości.

Wprawdzie po seansie byłem bardziej zdegustowany niż „najedzony”, to jednak uświadomiłem sobie, że przecież miałem do czynienia z kinem typowo kampowym, przez co ciężko jest porównywać ten film w odniesieniu do „zwyczajowych” horrorów czy parodii. Tak naprawdę Atak krwiożerczych donatów nie nadaje się ani dla miłośników przerażającego kina grozy (nie wiem, czemu się obawiałem, że przestraszy mnie ten film), ani dla fanów zabójczo śmiesznych komedii. Jednak miłośnicy kampowych filmów z szalonym konceptem fabularnym oraz członkowie filmowych lóż szyderców powinni być ukontentowani produkcją Scotta Wheelera – idealnie nadaje się ona bowiem do śmieszkowania i komentowania na żywo, a także do podziwiania nie-blockbusterowego kina obficie lukrowanego kiczem. Duchowy następca Ataku pomidorów zabójców jest gotowy do obejrzenia na FEST MAKABRZE. Pączki jako przekąska do seansu – obowiązkowo!

Korekta: Marta Kononienko

Artykuł pierwotnie ukazał się na portalu Gildia Filmu.


comments powered by Disqus