„Star Wars Legendy” - „Dziewczyna z Rebelii, Zdławiona nadzieja” - recenzja

Autor: Jedi Nadiru Radena Redaktor: Motyl

Dodane: 09-02-2018 21:04 ()


Seria „Star Wars” z Legend Dark Horse'a powstała jako swego rodzaju miękki reboot gwiezdnowojennych komiksów. Czytelnik nie musiał znać reszty Expanded Universe, nie musiał wiedzieć nic poza tym, co zostało pokazane w filmach Klasycznej Trylogii. Zamysł może i był ambitny, ale wykonanie temu nie dorosło. Po całkiem niezłym, chociaż dalekim od wybitności „W cieniu Yavina” dostaliśmy koszmarne „Z ruin Alderaana”, które oprócz tego, że brzydkie, było też nafaszerowane głupotami i pomysłami zrecyklingowanymi z innych dzieł Star Wars. Oba tomy zostały wydane w Polsce w ramach kolekcji Legendy, a teraz dostaliśmy finał tej serii pt. „Dziewczyna z Rebelii. Zdławiona nadzieja”. Tytuł jest dziwny, ponieważ zawiera w sobie trzy historie: czterozeszytową „Dziewczynę z Rebelii” i liczące po dwa zeszyty „Tam, gdzie umierają droidy” oraz „Pięć dni z Sithem”, które w pierwotnej amerykańskiej wersji zostały wydane razem właśnie pod nazwą „Zdławiona nadzieja”.

Zaczynamy ten nadzwyczaj gruby tom od „Dziewczyny z Rebelii”, w której księżniczka Leia postanawia... wyjść za mąż. Czemu? Oczywiście z powodów politycznych, a dokładniej po to, by zdobyć wsparcie planety Arrochar i móc założyć na niej nową bazę Sojuszu. Jeśli wydaje Wam się, że gdzieś już słyszeliście o czymś podobnym, to dobrze Wam się wydaje – scenarzysta serii, Brian Wood, znowu coś skądś skopiował. Tym razem pomysł wziął ze skądinąd nieszczególnie udanej powieści „Ślub księżniczki Leii”. Naturalnie nie zdradzę żadnego spoilera, jeśli powiem, że nic z tego nie wychodzi. Wątek jest absurdalnie kuriozalny i pokazuje zupełne niezrozumienie przez Briana Wooda tego, jak operuje Sojusz – o tym, że na Arrocharze ma być baza Rebelii, wiedziała w zasadzie cała planeta. No, na litość Mocy, równie dobrze można było zadzwonić do Imperatora i powiedzieć mu wprost: tu jest nasza baza, zapraszamy! Nie polepsza też fabuły fakt, że przez większość komiksu Luke zachowuje się jak obrażony nastolatek, ba, tak się dąsa na Leię i jej decyzję poślubienia księcia Arrochara, że myśli wręcz o porzuceniu Rebelii.

„Dziewczyna z Rebelii” pozostawia po sobie spory niesmak, ale „Pięć dni z Sithem” nieco to wynagradzają. To historia opowiedziana z punktu widzenia imperialnej chorążej Nandy, która zostaje ściągnięta przez Dartha Vadera na tajną misję. Cel: wytropić wszystkie osoby odpowiedzialne za przeniknięcie pewnego prominentnego oficera w szeregi Imperium, czego byliśmy świadkami w poprzedniej miniserii. Miło (o ile można użyć tego słowa w tym miejscu) ogląda się wkurzonego i bezlitosnego Vadera, który przeprowadza wewnętrzne „śledztwo”, ale cała ta historia jedynie boleśnie przypomina o tym, jak bezsensowna była fabuła „Z ruin Alderaana”. Mroczny Lord miota się po kadrach, zabija kilkunastu de facto kompletnie niewinnych imperialnych oficerów i... nagle następuje koniec. Ot, szpieg Rebelii mimo pokrewieństwa z wysoko postawionym członkiem Sojuszu za pomocą paru hakerów wniknął do dowództwa Imperium. Gdyby to było tak łatwe, Imperium zostałoby pokonane w parę miesięcy.

„Tam, gdzie umierają droidy” jest podobne do „Pięciu dni” w tym zakresie, że ukazuje historię kolejnej nowej postaci kobiecej, agentki Sojuszu Seren Song, która po latach działania pod przykrywką chce wrócić do głównej organizacji z pewnymi niezwykle istotnymi danymi. Troszkę mi co prawda nie pasuje chronologia tej historii, ale to szczegóły, bo całość prezentuje się lepiej od wszystkiego, co dotychczas mogliśmy oglądać w Dark Horse’owym „Star Wars”. Komiks porusza interesujący temat poświęcenia dla sprawy i tego, jak daleko można się posunąć, by wykonać misję, niezależnie od jej wagi. „Tam, gdzie umierają droidy” bierze swoją nazwę stąd, że na Seren Song poluje IG-88, a ona sama za swojego jedynego przyjaciela ma agromecha typu R4, co jest kolejnym ciekawym wątkiem.

Rysunkowo tom jest stosunkowo równy. „Dziewczyna z Rebelii” jest pod tym względem o niebo lepsza, niż fabuła, jednak jest małe „ale”. Artysta ma talent do detali, maszyn, natury i zasadniczo wszystkiego, co nie jest postacią i nie ma twarzy. Głowy bohaterów są mocno nieproporcjonalne, natomiast twarze rzadko przypominają oblicza znanych nam i lubianych aktorów. Co więcej, z jakiegoś powodu wszyscy w tym komiksie ciągle robią groźne miny, nawet gdy mówią coś całkiem neutralnego. „Pięć dni z Sithem” prezentują sobą wyższy poziom – tu wszystko jest na swoim miejscu, szczególnie Darth Vader, którego bardzo łatwo w komiksie sknocić. Finałową opowieść zobrazował Carlos D’Anda, autor większości rysunków serii „Star Wars”. Ponownie są to solidne prace, aczkolwiek Leia w wykonaniu tego artysty ma zdecydowanie za duże oczy.

Cykl „Star Wars” dobiegł końca i jego bilans nie wypada korzystnie. Ze wszystkich serii, jakie wydało Dark Horse, ta jest bez dwóch zdań najgorsza. Połowa z dwudziestu zeszytów jest straszliwie mizerna, a reszta prezentuje się raczej średnio; honor ratuje tylko dwuzeszytowy finał z agentką Song, ale nawet on nie jest jakąś porywającą historią. Szkoda, że były to jedne z ostatnich komiksów z Legend, w niczym nieprzypominające znakomitych „Rycerzy Starej Republiki” czy „Mrocznych czasów”. Chociaż ostatnio Marvel zaliczył parę wpadek w swojej serii „Star Wars”, to i tak wykonuje znacznie lepszą robotę, niż Dark Horse kilka lat wcześniej. O ile nie zbieracie całej kolekcji, powinniście dać sobie spokój z „Dziewczyną z Rebelii. Zdławioną nadzieją” – szczególnie że ze względu na objętość komiks kosztuje w detalu 60 zł, dziesięć złotych więcej, niż regularny tom kolekcji.

  • Dziewczyna z Rebelii: 2/10
  • Pięć dni z Sithem: 6/10
  • Tam, gdzie umierają droidy: 8/10
  • Ogólna ocena: 5/10

Tytuł: „Star Wars Legendy" - „Dziewczyna z Rebelii, Zdławiona nadzieja”

  • Scenariusz: Brian Wood
  • Rysunek:  Carlos D'Anda, Davide Fabbri, Stephane Crety, Facundo Percio
  • Wydawnictwo: Egmont
  • Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
  • Seria: Star Wars Legendy
  • Data publikacji: 24.01.2018 r.
  • Liczba stron: 192
  • Format: 170x260 mm
  • Oprawa: miękka
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Wydanie: I
  • Cena: 59,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus