„Star Wars Komiks" 6/2017: „Tajna wojna mistrza Yody" - recenzja
Dodane: 30-12-2017 21:34 ()
Pamiętacie moją recenzję magazynu „Star Wars Komiks”, w którym pojawiła się historia „Ostatni lot gwiezdnego niszczyciela”? Nazwałem ją wówczas najgorszym komiksem nowego kanonu. Od tego czasu zapoznałem się z resztą nieprzeczytanych jeszcze komiksów i niestety okazuje się, że przedwcześnie przyznałem ten niechlubny tytuł. Najgorszym obrazkowym dziełem aktualnej chronologii jest adaptacja „Przebudzenia Mocy”, ale niedaleko za nią, choć nie bezpośrednio, znajduje się... tak, pewnie już się domyślacie – kontynuacja „Ostatniego lotu”, kolejnych pięć numerów flagowej gwiezdnowojennej marvelowskiej serii „Star Wars”, czyli „Tajna wojna mistrza Yody”. Jest źle, bardzo źle.
Przy okazji recenzji „Ostatniego lotu” wspominałem o tym, jak za czasów dawnych komiksów Marvela, tych, które wychodziły w latach 1977-1986, scenarzyści i rysownicy wpadali na kuriozalne i momentami po prostu idiotyczne pomysły. Niestety, niektórzy nie uczą się na błędach. W „Tajnej wojnie mistrza Yody” mamy bowiem do czynienia z... żywymi górami. Albo inaczej: istotami wielkości całych gór, które żyją, oczywiście z użyciem lokalnej odmiany Mocy. O kontrolę nad tą górą walczą zaś wrogie sobie prymitywne plemiona dzieci. Jakby połączenie wojujących ze sobą dzieci i żyjących gór nie było dość idiotyczne, to dodam jeszcze, że w pewnym momencie mistrz Yoda postanawia uczyć się korzystania z rzeczonej odmiany Mocy od jakiegoś dzieciaka. Nie jestem osobą bez wyobraźni, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że w założeniu scenarzysty ta historia miała być mistyczną podróżą bohatera, starciem różnych filozofii Mocy i zapewne swego rodzaju gwiezdnowojenną wersją „Władcy much”, ale to kompletnie, zupełnie nie działa i nie trzyma się kupy.
Pewnie zastanawiacie się, co w ogóle robi Yoda w serii, która ukazuje przygody Wielkiej Trójki po „Nowej nadziei”. To proste, tę opowieść Luke poznaje w trakcie czytania dziennika Bena Kenobiego, a rozgrywa się ona przed „Mrocznym widmem”. Oczywiście w tekście nie pada imię Yody (jest określany jedynie mianem „mistrza Jedi”, co samo w sobie jest kompletnie bezsensowne), za to jest on opisany, bo jego wygląd i wielkość mają kluczowe znaczenie w kontekście opowieści. Jak to zmierzyć z faktem, że Luke w „Imperium kontratakuje” nie rozpoznaje małego i zielonego Yody? Ni w Hutta tego nie wiem. Wiecie, bardzo mi się podobały jednozeszytowe przerywniki z przygodami Obi-Wana na Tatooine, jako całość stanowią świetną historię. „Tajna wojna mistrza Yody” ma jednak objętość pięciu zeszytów, nie mówi ani o Yodzie, ani o czytającym o jego przygodach Luke’u nic nowego i do tego ma absurdalną fabułę. Po co to, komu było? Szczególnie że miniseria zaczyna się perfekcyjnie, od przezabawnej sceny przesłuchiwania pochwyconego C-3PO przez szturmowców z Oddziału Scar.
W fabule nie znajduję nic godnego chwili uwagi, natomiast z rysunkami jest inaczej. Bo i też nie może nie być inaczej, gdy zabiera się za nie Salvador Larroca, dotychczasowy twórca grafik do serii „Darth Vader”. Ale i on wraz ze swoim etatowym kolorystą Edgarem Delgado nie unikają pewnych problemów. Z nie do końca przeze mnie rozumianych powodów twarz Yody (i w paru kadrach Hana, Luke’a i Lei) została wykonana zupełnie inną techniką, niż twarze pozostałych postaci. Zielony mistrz na wielu kadrach wygląda fotorealistycznie, co koszmarnie kontrastuje z resztą komiksu; nie sposób też nie zauważyć, że ponad połowa ujęć ze zbliżeniem na twarz Yody jest wycięta wprost z „Ataku klonów” i „Zemsty Sithów” – spostrzegawczy fan rozpozna też kilka charakterystycznych póz małego mistrza. Irytuje więc nie tylko nieprzystający fotorealizm, ale też wyraźne i zaskakujące chodzenie na skróty.
Do tego numeru magazynu „Star Wars Komiks” dołączono dwa mniejsze komiksy, „Leię w ukryciu” (czyli „Star Wars Annual 2”) oraz „Niefortunne przypadki 0-0-0 i BT-1” wydanego pierwotnie w „Darth Vader 20”. To trochę smutne, ale oba one-shoty są o niebo ciekawsze od „Tajnej wojny...”. Historia o Lei cieszy nietypową historią zwykłej obywatelki, która wkręca się w przygody księżniczki, chociaż komiks bardzo psuje do bólu banalne zakończenie. Dziesięć stron opowieści o parze droidów doktor Aphry czyta się dobrze, szczególnie jak ktoś lubi związany z nimi czarny humor, ale ona także niczym nie zaskakuje.
Główna historia ostatniego wydania „Star Wars Komiks” z 2017 roku jest czymś, czego w żadnym wypadku nie mogę polecić – gdyby nie pewne walory wizualne, nie byłoby w tym komiksie nic choćby odrobinkę wartego uwagi. „Tajna wojna mistrza Yody” zawodzi w każdym fabularnym aspekcie, jak nie za sprawą idiotycznych wątków i pseudofilozofowania, to przez sam fakt, że jest wymyślona na siłę i nie ma żadnego znaczenia dla kogokolwiek. Plus jest taki, że nie licząc kilku pierwszych stron, można ten komiks zupełnie pominąć i nic nie stracić z wątków przewijających się w marvelowskiej serii „Star Wars”. Szkoda czasu, pieniędzy i nerwów.
- Ogólna ocena: 3/10
- Fabuła: 1/10
- Rysunki: 7/10
- Klimat: 2/10
Tytuł: „Star Wars Komiks" 6/2017: „Tajna wojna mistrza Yody"
- Scenariusz: Jason Aaron
- Rysunek: Salvador Larroca
- Wydawnictwo: Egmont
- Data premiery: 08.12.2017 r.
- Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
- Seria: Star Wars Komiks
- Liczba stron: 144
- Format: 170x260 mm
- Oprawa: miękka
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- Wydanie: I
- Cena: 19,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
comments powered by Disqus