„Star Wars”: „Więzy krwi” - recenzja

Autor: Jedi Nadiru Radena Redaktor: Motyl

Dodane: 12-10-2017 06:51 ()


Czy zastanawialiście się kiedyś, jaka byłaby reakcja mieszkańców galaktyki na informację, że Leia Organa, bohaterka Sojuszu Rebeliantów, jest córką znienawidzonej prawej ręki Imperatora, samego lorda Dartha Vadera? W starym kanonie ta kwestia w zasadzie nigdy nie została poruszona. Ot, Leia w pewnym momencie ogłosiła to galaktyce i wszyscy ci, którzy nie wyrazili wyrazów współczucia, po prostu wzruszyli ramionami. Rozsądna reakcja? Tak, tyle że odległa galaktyka to nie utopijne i pełne rozsądnych ludzi (no, powiedzmy, że w większości) uniwersum „Star Treka”. To galaktyka wielu kultur i opinii, galaktyka, w której politycy wcale nie są lepsi od tych, co przechadzają się po halach ziemskich parlamentów – i w których, gdy okaże się, że czyjś ojciec, ba, wystarczy nawet dziadek, służył „tym złym”, podnosi się potworny raban. Na to pytanie, ale też wiele, wiele innych odpowiada książka o znamiennym tytule „Więzy krwi”, książka autorki uwielbianej za „Utracone gwiazdy” Claudii Gray, nowokanonicznej ekspertki od postaci księżniczki Lei Organy.

„Więzy krwi” to wielowymiarowa historia dziejąca się sześć lat przed wydarzeniami z „Przebudzenia Mocy”. Najwyższy Porządek jeszcze się nie ujawnił, senat Nowej Republiki jest podzielony na dwie wrogie sobie partie, a senator Leia Organa, z dala od męża, brata i syna (który jeszcze nie stał się Kylo Renem) zastanawia się, czy nie czas przejść na wielce zasłużoną emeryturę. Chociaż „Więzy krwi” są powieścią wybitnie polityczną, to z pewnością nikogo nie znudzi – może jakichś wielkich bitew tu nie uświadczymy, ale za to nie brakuje ani pościgów, ani blasterów, ani porządnych eksplozji. Książka Claudii Gray stanowi wprost idealne połączenie wielkiej polityki, akcji i typowo gwiezdnowojennej przygody. Jest też niezłym wstępem do „Przebudzenia Mocy” od strony astropolitycznej, aczkolwiek nie należy się spodziewać nie wiadomo jakiej dawki nowych i szokujących informacji. Można za to spodziewać się znakomitych postaci.

Światła jupiterów oczywiście padają na księżniczkę Leię Organę. Autorka perfekcyjnie oddała jej charakter – wrodzoną impulsywność, cięty język, ale też nadzwyczajną wrażliwość i chęć czynienia dobra. W „Więzach krwi” widzimy Leię rozdartą między obowiązkami, w wypełnianiu których nie pomaga jej pogrążony w marazmie senat, a marzeniami o wyrwaniu się do jakiegoś odległego zakątka galaktyki wraz z Hanem. Szczerze? Dokładnie tak wyobrażałem sobie Leię w tym okresie historii „Star Wars”. Obok niej mamy jeszcze cztery inne dobrze nakreślone postacie, których oczami doświadczamy przeróżnych wydarzeń. Po jeden stronie mamy sojuszników Lei, młodego i narwanego pilota Jopha Seastrikera oraz wycofaną i lekko tajemniczą Greer Sonnel, po drugiej zaś wmieszaną w ciemne interesy snobistyczną arystokratkę lady Carise Sindian oraz przede wszystkim Ranselma Casterfo, senatora opozycyjnego do partii Lei, który jednak po pewnym czasie zmienia do niej swoje nastawienie. Relacje między nim a księżniczką stanowią sporą część i zarazem sporą wartość dodatnią tej książki, ale z uwagi na spoilery nie napiszę ani słówka więcej.

Oczywiście istotą fabuły „Więzów krwi”, poza wspomnianą na wstępie rewelacją na temat tytułowych związków Lei z Vaderem, jest sytuacja w Nowej Republice. Dzięki książce dowiemy się wielu rzeczy, których nie powiedział nam na ten temat Epizod VII. Chociaż pomysł rozbicia senatu galaktycznego na dwie partie – populistów i centrystów, którzy mają diametralnie różną wizję państwa – nie wyszedł całkowicie od Claudii Gray, a to myślę, że autorka wykonała kawał dobrej roboty w ukazaniu zawiłości tej sytuacji. Pomysł, że po silnych i mądrych rządach Mon Mothmy nie znalazł się nikt, kto mógłby ją zastąpić - i stąd bierze się większość problemów - jest błyskotliwy, chociaż nie sposób nie zastanawiać się, czemu to właśnie Leia nie przejęła po niej schedy. W starym Expanded Universe tak się właśnie stało, zresztą jako największa bohaterka Rebelii, księżniczka nie miałaby problemów z uzyskaniem stanowiska Kanclerza Nowej Republiki. Możliwe jednak, że ta kwestia zostanie poruszona w przyszłych publikacjach.

Najsłabszą częścią książki, bo i też zakończoną w niezrozumiałym pośpiechu i w wielce kuriozalny sposób, są fragmenty z udziałem pozornego „głównego złego” Rinnrivina Di i tzw. amaxińskich wojowników. Wątek poszukiwania prawdy o nim i organizacji jest zrealizowany bez zarzutu, jednak wszelkie sceny akcji z tym związane są ukazane bez większego polotu i kończą się zwykle, jak nożem uciął. Sami Amaxianie w roli awangardy Najwyższego Porządku też mi niespecjalnie podchodzą, ale powiedzmy, że można to jakoś zrozumieć i przyjąć. Skoro bowiem Najwyższy Porządek jest sześć lat przed Epizodem VII wciąż nieznany, ma to pewien sens.

Pomijając jednak te nieliczne mielizny związane z wątkiem Amaxian, „Więzy krwi” są zdecydowanie jedną z najlepszych powieści nowego kanonu. Ma wszystkie cechy, jakich można oczekiwać od książki Star Wars, bardzo dobrze nakreśla sytuację galaktyczną na kilka lat przed filmem, rozprawia się raz na zawsze z kwestią tożsamości ojca Lei i zapewnia nam nie tylko świetnie ukazaną księżniczkę, ale też plejadę ciekawych, nowych postaci. „Więzy krwi” to bez dwóch zdań absolutne must-read każdego fana Star Wars, który interesuje się pozafilmowym nowym kanonem i przy okazji po prostu kawał znakomitej rozrywki.

 

Tytuł: „Star Wars": „Więzy krwi”

  • Autor: Claudia Gray
  • Wydawnictwo: Uroboros
  • Data premiery: 08.2017 r.
  • Liczba stron: 480
  • Format: 135x202 mm
  • Oprawa: miękka
  • Papier: offset
  • Wydanie: I
  • Cena: 39,99 zł


comments powered by Disqus