„Star Wars Legendy": „Darth Vader i zaginiony oddział" - recenzja

Autor: Jedi Nadiru Radena Redaktor: Motyl

Dodane: 28-07-2017 12:08 ()


Zarówno w nowym, jak i starym kanonie Darth Vader to komiksowy superzłoczyńca numer jeden. Kilka miesięcy temu w USA dobiegł końca obrazkowy ongoing z przygodami Mrocznego Lorda tuż po wydarzeniach z „Nowej nadziei”, by ustąpić miejsca kolejnemu cyklowi, też o Vaderze, ale w epoce po „Zemście Sithów”. Z kolei w ostatnich latach panowania Dark Horse Comics, w dawnym Expanded Universe, powstało kilka one-shotów i miniserii o ojcu Luke’a Skywalkera. Teraz, podobnie jak w przypadku serii „Star Wars”, możemy sobie porównać poszczególne podejścia do tej postaci, ponieważ dopiero co wydany w ramach kolekcji Legendy „Darth Vader i zaginiony oddział” rozgrywa się właśnie po Epizodzie III.

Scenarzysta tej historii, Haden Blackman, to twórca, którego większość fanów może kojarzyć z projektu „The Force Unleashed”. Da się o nim powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że nie rozumie postaci Vadera. Pokazał to nie raz i nie dwa, i nie inaczej jest w tym przypadku. Charakterystyczną cechą blackmanowskiej wersji głównego bohatera Gwiezdnej Sagi – oprócz tego, że bez przerwy traci w walce elementy swojej zbroi – jest jego retrospektywność. Jest oczywiście potężny, ale nie niezniszczalny, targany bardzo silnymi emocjami i wspomnieniami z przeszłości. W „Zaginionym oddziale” obserwujemy Vadera takiego, jakim go sobie zawsze wyobrażałem po wydarzeniach na Mustafar – zgorzkniałego i wciąż rozpamiętującego utratę Padmę. Znakomitym pomysłem Blackmana było ukazanie przemyśleń – a może snów? – Mrocznego Lorda o tym, co by było, gdyby pozostał Anakinem i stanął po stronie Mace’a Windu w pamiętnym starciu z Darthem Sidiousem, gdyby Padme przeżyła i urodziła syna (bo, pamiętajmy, Vader nic nie wiedział o bliźniaczej ciąży). To fascynujące spojrzenie w jego umysł i przy okazji doskonała pożywka dla fanów lubujących się w snuciu wizji alternatywnej historii odległej galaktyki.

Naturalnie nie samym Vaderem „żyje” ten komiks. Jego fabuła kręci się wokół tematów klasycznych dla większości opowieści, w których śledzimy poczynania imperialnych (anty)bohaterów: rebelii zewnętrznej i zdrady wewnętrznej. Mimo to nie ma mowy o ogranych schematach. Pewnych - nazwijmy to - „zmian stron” można się spodziewać, ale inne są zaskoczeniem. W „Zaginionym oddziale” nie brakuje zwrotów akcji, licznych scen walki, ale też momentów skupienia czy rozmyślań. Myślę, że całość została złożona z wielkim wyczuciem i jest bez wątpienia jedną z najlepszych komiksowych historii starego kanonu, najlepszą autorstwa Hadena Blackmana po równie znakomitym „Darthcie Vaderze i widmowym więzieniu”, drugiego tomu egmontowskich Legend.

I tu pojawia się poważny zgrzyt. By komiks mógł być znakomity, wymaga oczywiście dwóch znakomitych składników: fabuły i rysunków. Te drugie się w „Zaginionym oddziale” absolutnie karygodne. Płakałem, patrząc na Mrocznego Lorda tak w masce, jak i bez niej. W żadnym momencie tej opowieści, nawet w najmniejszym kadrze, Vader nie przypomina Vadera. Wiem, że jestem na to prawdopodobnie zbyt wyczulony i w recenzjach męczę Was od lat narzekaniem, gdy rysownicy nie dają sobie radę z odwzorowywaniem filmowych postaci, ale Rick Leonardi, autor grafiki, przeszedł wszystkich swoich poprzedników – jest to bez dwóch zdań najgorszy Darth Vader, jakiegokolwiek oglądałem na kartach komiksów, a widziałem je wszystkie, włącznie z klasycznymi Marvelami z lat 1977-86. Oczywiście, jak możecie się domyślić, reszta rysunków stąpa niedaleko za Vaderem. Postacie są nijakie, a kreska pozbawiona detali. Oddam jednak panu Leonardiemu, że umie rysować pojazdy, od V-wingów i AT-TE (jako że Imperium nadal korzysta z republikańskiego sprzętu), po niszczyciele gwiezdne typu Imperial, a także zbroje szturmowców-klonów. Nie rozumiem jednak, bo nie ma to żadnego wytłumaczenia, czemu w komiksie oglądamy pancerze I fazy, które oglądaliśmy w „Ataku klonów”, i które wyszły z użycia w połowie wojen klonów. Nie wiem, jak taki błąd mógł przejść przez „sito” redaktorów Lucasfilmu, ale to naprawdę karygodne zaniechanie.

Ach, jakże cudowny byłby ten komiks, gdyby nie rysunki...! Pod względem fabuły jest świetny, pod względem ukazania postaci, charakteru i zachowania Vadera tuż po „Zemście Sithów” wręcz perfekcyjny... ale te rysunki! Strona obrazkowa brutalnie sprowadza nas na ziemię i sprawia, że chce się wyć z rozpaczy. Karykaturalny, wypaczony i wywołujący śmiech hełm Vadera kompletnie nie pasuje do mrocznej, wyważonej opowieści, w której w zasadzie występują sami złoczyńcy. Nie lepiej jest, jak Vader traci hełm, chociaż artysta się nad nami zlitował i nie widać tu przynajmniej groteski. Koniec końców, „Dartha Vadera i zaginiony oddział” poleciłbym każdemu fanowi, z wyjątkiem takiego, którego odstręczają paskudne rysunki. Bo dla tej fabuły warto się poświęcić, naprawdę warto.

  • Ogólna ocena: 7/10
  • Fabuła: 10/10
  • Klimat: 5/10
  • Rysunki: 3/10
  • Kolory: 5/10

Tytuł: Star Wars Legendy": „Darth Vader i zaginiony oddział"

  • Scenariusz: Haden Blackman
  • Rysunki: Rick Leonardi
  • Przekład: Jacek Drewnowski
  • Wydawca: Egmont
  • Data wydania: 19.07.2017 r.
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Objętość: 120 stron
  • Format: 167x255
  • ISBN: 978-83-281-1888-1
  • Cena: 49,99 zł

 

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

 

 

Galeria


comments powered by Disqus