„Gang Rosenthala” - recenzja wydania DVD

Autor: Marek Kamiński Redaktor: Edgar Allan

Dodane: 06-07-2017 15:05 ()


Choć nie brak w Gangu Rosenthala hollywoodzkich gwiazd, to film można było zobaczyć raczej w niszowych kinach i przy okazji festiwali – stąd łatwo było go przegapić w natłoku blockbusterów serwowanych nam przez multipleksy. A szkoda, bo to całkiem niezła i interesująca produkcja. Kto nie widział na wielkim ekranie, ma szansę nadrobić to teraz – Monolith Films wypuścił na polski rynek edycję DVD.

Akcja polsko-amerykańsko-francusko-rumuńsko-włoskiej koprodukcji osadzona jest w komunistycznej Rumunii z 1959 roku. Fabuła dotyczy napadu grupki osób na bank narodowy. Przestępcy zostają schwytani, a rząd skazuje ich na karę śmierci, odwlekając wykonanie wyroku w zamian za udział rabusiów w propagandowym filmie opowiadającym o tej sytuacji, w którym skazańcy mieliby zagrać samych siebie. Gang z chęcią wykorzystuje tę okazję do odetchnięcia świeżym powietrzem poza murami więzienia oraz do zagrania władzom na nosie jeszcze jeden raz...

Przedstawiona historia została oparta na propagandowej rekonstrukcji zdarzeń z 1960 roku opowiadającej o bandzie Ioanida (takie nazwisko nosił w rzeczywistości szef szajki, którego personalia zmieniono na potrzeby Gangu Rosenthala). Faktem jest zatrzymanie w 1959 roku pod zarzutem napadu na bank kobiety i pięciu mężczyzn, jak również szybki proces i wyrok kary śmierci, poprzedzony udziałem skazanych we wspomnianym filmiku. Tu jednak rodzą się pytania: dlaczego Ioanid i reszta zgodzili się na udział w produkcji, świadomi, że obraz przedstawi ich w krzywym zwierciadle propagandy? Dlaczego członkowie komunistycznej elity mieliby kraść rumuńskie leje, walutę bezwartościową poza krajem, a niejako i w kraju (obrót większymi sumami pieniędzy nie uszedłby uwadze aparatowi władzy w państwie policyjnym)? W związku z tym powstaje kluczowe pytanie: czy napad faktycznie miał miejsce?

Z kwestią wspomnianego rabunku mierzono się już kilkakrotnie, między innymi w dokumencie Reconstruction z 2001 roku, zrealizowanym przez Irene Lusztig, wnuczkę Monici Sevianu, jedynej kobiety związanej z napadem. Nae Caranfil (reżyser i scenarzysta Gangu Rosenthala) przedstawia opowieść w nieco hollywoodzkim stylu, serwując obraz stojący niejako w opozycji do tego z 1960 roku. O ile tamta historia miała na celu przedstawienie władzy w pozytywnym świetle, tak dzieło Caranfila wydaje się ów ustrój wyśmiewać.

I faktycznie, dramatyzm śmierci zostaje zawczasu ubrany w grubą warstwę komediowo-satyryczną. Szczególnie dobrze wypadają fragmenty, w których Max i spółka odgrywają samych siebie w propagandowej produkcji. Widać wtedy, jak cudownie „trollują" władze, korzystając z przywileju wyjścia na świat i domagając się traktowania bardziej jak gwiazdy filmowe, niż „podli więźniowie". Paradoksalnie, skazańcy z jednej strony wprowadzają kolejne poprawki, aby zyskać cenne minuty na wolności, a z drugiej, wydają się tym samym poprawiać jakość filmu (czy to zwracając uwagę zaciekawionym statystom, żeby ci nie gapili się na plan, czy też naciskając w restauracji na zmianę kiepskiego posiłku na porządne jadło, mające uwiarygodnić kręconą scenę). A całości przygląda się bezradnie nadzorujący kręcenie zmęczony wszystkim towarzysz Holban ze Służby Bezpieczeństwa (w tej roli świetny Anton Lesser) z niepewnością akceptujący wybryki ekipy Maxa i tłumaczący sobie to mniej więcej tak, że „oni chyba znają się na rzeczy".

Jednym z atutów Gangu Rosenthala jest doborowa obsada oraz widoczne zaangażowanie aktorów w odgrywane role. Mark Strong (Gra tajemnic, Green Lantern) urzeka swoją grą jako przystojny i szelmowski Max, szef koleżeńskiej szajki. Vera Farmiga (Bates Motel, Chłopiec w pasiastej piżamie) udanie wczuła się w rolę czarującej Alice, jedynej kobiety w gangu. Harry Lloyd (Teoria wszystkiego) z urokiem gra Virgila, spokojnego młodzieńca, który pomaga przy kręceniu propagandowego filmu. No i oczywiście genialnie wypadł Allan Corduner (Topsy-Turvy) jako popijający wódkę reżyser Flaviu. Ciekawostką jest delikatny polski akcent w obsadzie: małego chłopca o imieniu Mirel zagrał Marcin Walewski.

Niektórzy mogą mieć zastrzeżenia do spójności fabuły. Choć teoretycznie film ma strukturę rozdziałową, to reżyser bez krępacji skacze po różnych wątkach. Z tego powodu można się nieco pogubić w narracji, choć z drugiej strony, dzięki temu sympatycznemu chaosowi odkrywamy całość trochę jak obraz budowany misternie z kolejnych puzzli. Wygląda więc na to, że forma, jaką stosuje Caranfil, pomaga w opowiedzeniu całości.

Wydanie DVD daje możliwość wyboru polskiego lektora, napisów lub „czystego filmu". Dźwięk Dolby Digital 5.1, obraz w formacie 2,40:1. Niestety – klasycznie u Monolith Films – brakuje tu napisów angielskich. Jedynymi dodatkami są trailer filmu i zestaw zwiastunów innych produkcji.

Gang Rosenthala mimo swoich dziur fabularnych, pozostaje produkcją na dobrym poziomie. Warte docenienia są: intrygująca historia, świetna obsada oraz specyficzny klimat z wątkami komediowymi i filmem w filmie. A kto wie, może nawet Gang... zainteresuje kogoś do przestudiowania trochę historii? Wszak trzeba mieć na uwadze, że obraz zamiast rzetelnej rekonstrukcji serwuje nam nieco baśniową opowieść, z czym zdaje się współgrać tytuł oryginalny (ang. Closer to the Moon, czyli Bliżej Księżyca). Nie znaczy to, że nie warto zobaczyć tej produkcji – wręcz przeciwnie.

Dziękujemy Monolith Video za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus