„Star Wars": „Mroczne Imperium II: Kres Imperium” - recenzja
Dodane: 03-06-2017 15:18 ()
Chociaż nie jestem jedyny w swoim twierdzeniu, że „Mroczne Imperium” to jeden z najgorszych komiksów Star Wars w historii, to jednak sprzedał się on w na tyle dużym nakładzie – cóż, fani byli wyposzczeni – że po pewnym czasie powstał plan napisania kontynuacji. Zaczęła się ona ukazywać w 1994 roku, a została domknięta blisko rok później dwoma zeszytami pt. „Kres Imperium”. W amerykańskim wydaniu zbiorczym obie historie zostały wydrukowane razem i w takiej też formie, pod połączoną nazwą „Mroczne Imperium II: Kres Imperium” trafiły do Polski, do albumowego wydania z egmontowskiej serii Legendy. Niestety, ten najgrubszy z dotychczasowych (aż 8 zeszytów!) komiks kosztuje też najwięcej – cena detaliczna to aż 70 zł w porównaniu do zwyczajowych 50 zł. Czy naprawdę warto tyle płacić za ten komiks?
Powiem to już na wstępie recenzji: nie. Tom Veitch, scenarzysta serii, popisał się historią może nie tak złą, jak przejście Luke’a na ciemną stronę, ale niewiele lepszą i niestety równie nieoryginalną, jak mnóstwo książek z tego okresu istnienia Legend. W „Mrocznym Imperium II: Kresie Imperium” Imperator ponownie wstaje z grobu (drugi raz z rzędu, a co!), ponownie zamawia dla siebie superbroń zdolną niszczyć całe planety (jak widać, do trzech razy sztuka), a jego nadzwyczaj nieudolni uczniowie i poplecznicy robią wszystko, by popełnić jak najgłupsze samobójstwo. Ciężko inaczej nazwać sytuację, w której, ewidentnie słabo wyszkoleni wojownicy, rzucają się na Luke’a Skywalkera i są zabijani dwoma ciosami miecza świetlnego... Ale skupiam się na detalach, wybaczcie.
Jeśli chodzi jeszcze o wałkowanie tych samych tematów, to z „Mrocznym Imperium II” mam ten problem, że w zasadzie zawraca nas do punktu wyjścia: znowu mamy wszechpotężne Imperium (jakim cudem, i to po tylu latach porażek?) z superbronią i Palpatinem u steru, przeciwko któremu stoi Rebelia. Tak, Rebelia, bo nazwy „Nowa Republika” prawie nie usłyszycie. Co złośliwsi mogliby przypomnieć, że „Przebudzenie Mocy” również pod różnymi względami nie zaskakuje oryginalnością, a nie usłyszycie moim narzekań na nie – no, z wyjątkiem superbroni, która nawiasem mówiąc, działa identycznie jak Baza Starkiller – ale Sith tkwi w szczegółach. Tymi szczegółami są nowe postacie, wygląd i klimat oraz dialogi, które sprawiają, że pomimo swoistego odgrzewania kotletów Epizod VII robi świetne wrażenie.
Zacznijmy więc od końca. Dialogi są jedną z rzeczy, które strasznie mnie bolą w całym „Mrocznym Imperium”, chociaż tutaj odczuwam to najsilniej. W jednym momencie postacie brzmią drętwo i patetycznie, jakby deklamowały swoje kwestie na deskach teatru, a chwilę później mówią jak nastolatkowie, używając takich słów, jak „okej”. Z postaciami jest na szczęście lepiej w porównaniu do pierwszej odsłony. Han jest typowym Hanem, Luke wreszcie zaczyna robić coś sensownego w swoim życiu, czyli szuka zaginionej wiedzy o Jedi, natomiast zdolności Lei zostają znacznie utemperowane. Co nie zmienia faktu, że poza byciem w ciąży, księżniczka ma tu niewiele do roboty. Nowi bohaterowie, o ile nie są Imperialnymi, którzy, jako się rzekło, nie grzeszą inteligencją, też raczej wychodzą na plus, jak chociażby Kam Solusar czy Empatojayos Brand. Jedynym naprawdę mocnym plusem komiksu jest to, że gęsto i często czerpie ze źródeł, które powstały w międzyczasie – mam tu na myśli głównie komiksowe „Opowieści Jedi”.
Rysunkami i kolorystyką w „Mrocznym Imperium II” zajął się ponownie Cam Kennedy. Wiem, że są tacy fani, którzy lubią jego kreskę, fantazyjne – ktoś nawet użył słowa „artystyczne” – podejście do Star Wars i bardzo ograniczoną paletę barw, ale ja do nich nie należę. Mnie jego grafiki odstręczają. Są potwornie brzydkie, momentami wręcz ohydne i nie mają za grosz gwieznowojennego ducha. I o co chodzi, z tym że prawie każda postać w komiksie ma na sobie jakiegoś rodzaju kaptur, włącznie z Leią? Kennedy musiał mieć jakąś obsesję na tym punkcie... Dla odmiany „Kres Imperium” trafił w ręce rysownika, który może nie do końca ogarnia Star Wars (choć robi to i tak o niebo lepiej, niż Cam Kennedy), za to rysuje już całkiem znośnie. Znikają kaptury, a i postacie z Klasycznej Trylogii przypominają same siebie. Gdyby tak wyglądało całe „Mroczne Imperium”, być może byłoby nawet wizualnie zjadliwe.
Po lekturze „Mrocznego Imperium II: Kresu Imperium” – a trzeba mi dodać, że zakończenie jest wyjątkowo niesatysfakcjonujące i wygląda, jakby twórcy zapomnieli dorysować jeszcze kilka stron – poczułem ulgę. Ulgę, że ta potwornie brzydka, nieoryginalna i z gruntu zupełnie niepotrzebna opowieść dobiegła końca. Poza wartością sentymentalną, chęcią poznania korzeni Legend i jakimś tam wkładem do starego kanonu – jakkolwiek by on nie był kontrowersyjny – lepiej trzymać się od „Mrocznego Imperium II: Kresu Imperium” z daleka. Tym bardziej biorąc pod uwagę, ile kosztuje jego polskie wydanie.
Ogólna ocena: 4/10
Fabuła: 4/10
Rysunki: 3/10 („Kres Imperium”: 6/10)
Kolory: 1/10 („Kres Imperium”: 5/10)
Klimat: 2/10 („Kres Imperium”: 4/10)
Tytuł: „Star Wars": „Mroczne Imperium II: Kres Imperium”
- Scenariusz: Tom Veitch
- Rysunek: Cam Kennedy
- Wydawnictwo: Egmont
- Tłumaczenie: Katarzyna Nowacka
- Seria: Star Wars Legendy
- Data publikacji: 24.05.2017 r.
- Liczba stron: 204
- Format: 170x260 mm
- Oprawa: miękka
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- Wydanie: I
- Cena: 69,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus