„Star Wars Legendy" - „Opowieści Jedi: Dawni rycerze” - recenzja

Autor: Jedi Nadiru Radena Redaktor: Motyl

Dodane: 29-11-2016 10:06 ()


Dawno, dawno temu, w roku 1993, kiedy to cyfrowe dinozaury podbiły świat, pokazując George’owi Lucasowi, że istnieje technologia, za pomocą której może stworzyć prequele, Star Wars znajdowało się w nietypowym miejscu w swej historii. W rezultacie niesamowitego sukcesu „Dziedzica Imperium” Timothy’ego Zahna i w zastępstwie nieistniejących jeszcze filmów, odległą galaktyką rządzili pisarze i ich książki. Pierwsza próba wsparcia ich komiksami powiodła się w sposób, nazwijmy to delikatnie, kontrowersyjny, uznawanym przez sporą część fanów za nieporozumienie „Mrocznym Imperium”. Scenarzysta tego komiksu, Tom Veitch, postanowił jednak spróbować podejść do Star Wars drugi raz, od nowej strony – pokazując epokę tak dawną i tak zapomnianą, że absolutnie nikt się do niego nie przyczepi, jeśli coś pójdzie nie tak. W rezultacie narodził się pierwszy gwiezdnowojenny cykl komiksowy wydawnictwa Dark Horse Comics, „Tales of the Jedi”, z których pierwszych pięć zeszytów możemy przeczytać w ciekawie zatytułowanym tomie z kolekcji Legendy pt. „Opowieści Jedi: Dawni rycerze”.

Nie przypadkiem mówię o tytule, bo w języku angielskim ta miniseria nosi nazwę „Knights of the Old Republic”. Z dość rozsądnego powodu, wydania w Polsce serii zwanej po prostu „Rycerze Starej Republiki”, skończyło się na „Dawnych rycerzach”. Tak czy inaczej, jest ona uznawana za jeden z fundamentów starego Expanded Universe. Co więcej, pierwsza opowieść z tego tomu, „Ulic Qel-Droma and the Beast Wars of Onderon” na swój sposób zaznaczyła się też w nowym kanonie. To tu powstały miasto Iziz i planeta Onderon, które potem trafiły do serialu „The Clone Wars” i zrodziły postać imieniem Saw Gerrera. Tego samego Saw Gerrerę, którego wkrótce zobaczymy w filmie „Łotr 1”. A cały ten proces rozpoczął się właśnie w 1993 roku, tym komiksem.

Przydługo nazwany „Ulic Qel-Droma and the Beast Wars of Onderon” w swych dwóch zeszytach pokazuje galaktykę cztery tysiące lat przed „Nową nadzieją” i pokazuje ją tak, że gdyby nie miecze świetlne i... nie, w zasadzie to tylko miecze świetlne... w życiu byśmy jej nie poznali. Oczywiście, nieco podobnie było ze wspomnianym niesławnym „Mrocznym Imperium”, tu jednak zabieg taki nie przeszkadza – w końcu to kompletnie inna epoka. To powiedziawszy, historia jest całkiem ciekawie zaprezentowana, ma parę nieoczekiwanych zwrotów akcji i nieźle wprowadza nas w nowe czasy, a także bohaterów, którzy w Legendach narobili mnóstwo szumu. Nie spodobało mi się tylko jedno: dialogi. Nie dość, że wylewa się z nich niemożebny patos, to na dokładkę humor, który prawdopodobnie miał nas nieco z tego patosu wybić, jest zupełnie nieśmieszny.

Na trzy kolejne z pięciu zeszytów „Dawnych rycerzy” pierwotnie składała się „The Saga of Nomi Sunrider”, historia o tytułowej bohaterce, która jest żoną rycerza Jedi (pamiętajmy, inna epoka) i ma maleńką córeczkę, Vimę. Już samo to jest dość oryginalne jak na Star Wars, a dalej jest tylko ciekawiej. By nie zdradzić zbyt wiele, powiem, że Nomi, sama wrażliwa na Moc, zostaje zmuszona przez okoliczności do podjęcia nauki u bardzo nietypowego mistrza Jedi i przez większą część komiksu obserwujemy jej zmagania z Ciemną Stroną Mocy i niechęcią do używania miecza świetlnego. O ile jednak ten wątek jest świetny, o tyle drugi, o bandytach na usługach pewnego Hutta jest nudny i zupełnie pozbawiony ikry, nie wspominając o sensie.

Jak na tom zawierający pięć zeszytów, trio rysowników to troszkę dużo. Pierwsza dwójka, Chris Gossett oraz Janine Johnston, jest odpowiedzialna odpowiednio za Onderon i pierwszy numer o Nomi. Niestety, nie można powiedzieć zbyt wiele dobrego na temat ich prac. Gossett ma pewne ciekawe pomysły, zwłaszcza na wygląd statków, ale rysunki jako całość są niezmiernie chaotyczne, nieklimatyczne i momentami odpychające. Pani Johnston z kolei ze skądinąd pięknej Nomi zrobiła postać, na którą nie da się patrzeć; najbardziej bolą w jej wyglądzie cofnięte prawie na czubek czaszki włosy (!), zmieniające co chwila kolor z brązowego na blond i odwrotnie. Jedyną stosunkowo poprawną robotę wykonuje ostatni z rysowników, David Roach, chociaż i w jego przypadku trudno mówić o tym, byśmy czuli, że oglądamy historie dziejące się w odległej galaktyce. Rysunkowo jest naprawdę słabo.

Gdy, tak jak ja, ponownie podchodzi się po wielu, wielu latach do historii traktowanych z sentymentem, by nie rzec: rewerencją, często zdarza się, że historie te nie wytrzymują próby czasu. Trochę podobnie jest z „Dawnymi rycerzami”. Jakby nie było, najbardziej kulejącym, wręcz wołającym o pomstę do Mocy elementem tego komiksu jest jego strona wizualna, którą pamięta się znacznie gorzej, niż postaci czy różne wątki. Fabuła z kolei, utrwalana w pamięci za sprawą blisko dwudziestu lat przeróżnych przewodników i encyklopedii, w których te wydarzenia są fundamentem całej potężnej ery historycznej, jest niewątpliwie atutem tej miniserii. Koniec końców, mój werdykt dla tych wszystkich z fanów, którzy chcieliby kupić „Dawnych rycerzy” jest taki: jeśli nie przeszkadzają Wam nieklimatyczne i brzydkie rysunki, sięgnijcie po ten komiks. Nie dość, że dobrze się go czyta, mimo pewnych wad, to na dokładkę jest to kawał ważnej historii Legend.

  • Ogólna ocena: 6/10
  • Fabuła: 8/10
  • Rysunki: 3/10
  • Klimat: 3/10

Tytuł: „Star Wars Legendy" - „Opowieści Jedi: Dawni rycerze”

  • Scenariusz: Tom Veitch
  • Rysunek: Christian Gossett, Janine Johnston, David Roach
  • Wydawnictwo: Egmont
  • Tłumaczenie: Katarzyna Nowakowska
  • Seria: Star Wars Legendy
  • Data publikacji: 09.11.2016 r.
  • Liczba stron: 132
  • Format: 170x260 mm
  • Oprawa: miękka
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Wydanie: I
  • Cena: 49,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus