Sentymentalny spacer przez parki jurajskie - o tetralogii filmów z cyklu "Park Jurajski"

Autor: Miłosz Koziński Redaktor: Motyl

Dodane: 17-11-2016 14:18 ()


Niemal każdy z chłopców na pewnym etapie swojego życia przeżywa okres fascynacji dinozaurami. Zdarza się, że prehistoryczne gady przegrywają walkę o dziecięcą uwagę z ciężkimi maszynami, niemniej jednak większość z nas łapie prędzej czy później bakcyla amatorskiej paleontologii. Coś takiego udzieliło się najwyraźniej Stevenowi Spielbergowi, który ku uciesze fanów wszelkich tyranozaurów, triceratopsów i innych pterodaktyli spłodził w odmętach swej wizjonerskiej duszy „Park Jurajski”. Nie przeciągając, zapraszam was szanowni czytelnicy na spacer jego ścieżkami. Nostalgiczne gogle zostawmy w domu i na trzeźwo przyjrzyjmy się spuściźnie Spielberga i jego następców.

„Park Jurajski” i jego kontynuacja „Zaginiony Świat” zostały oparte na dwóch identycznie zatytułowanych książkach jednego z prekursorów technothrillera, Michaela Crichtona. Swojego czasu zapoznałem się z obiema i są to adaptacje dość wierne. Co prawda, odbiegają nieco od oryginału, jednak filmy na wielkie ekrany przenoszą wszystkie najistotniejsze elementy z prozy. Mogę wręcz złośliwie stwierdzić, że w procesie adaptacji pominięto to, co przeszkodzić mogłoby w tworzeniu kontynuacji i budowaniu nowej filmowej marki. Zabieg substrakcji się powiódł i filmy nad literackimi pierwowzorami górują liczebnie w stosunku dwa do jednego.

Nie rozwódźmy się jednak za bardzo nad literaturą. Jesteśmy wszak leniami i wolimy chłonąć media wizualne. Co do zaoferowania mają więc dla nas kinowe wędrówki z dinozaurami?

Pierwszy „Park Jurajski” był niezwykłym zjawiskiem. W pozornie oklepany schemat scenariusza o eksperymencie wymykającym się spod kontroli tchnięto nowe życie, tworząc autentyczny unikat. Bohaterowie przybywają na odizolowaną od świata wyspę Isla Nublar, gdzie w dziecięcym zachwycie obserwują przywrócone światu dinozaury. Sielankę psuje niestety skorumpowany pracownik ochrony i tropikalna burza. Zabezpieczenia parku zostają wyłączone, a bohaterowie muszą stawić czoła wygłodniałym drapieżnikom. Ot zahaczka, jaką zdarzyło się już widzom oglądać wiele razy. Jednak Spielbergowi i scenarzystom udało się ramy tego schematu zapełnić doskonale i osiągnąć niemal idealny balans pomiędzy familijnym blockbusterem a monster movie. Z jednej strony przyjazne rodzinie wędrówki paleontologa Alana Granta i jego dwójki podopiecznych wśród majestatycznych roślinożernych gadów podbudowane optymistyczną i podniosłą muzyką, a z drugiej mrożąca krew w żyłach walka o przetrwanie toczona z niesamowicie przebiegłymi raptorami. Do dzisiaj w pamięci pozostaje wiele ze scen takich jak: brachiozaur budzący śpiących w koronach drzew bohaterów, kuchenna zabawa w ciuciubabkę z udziałem dzieciaków i raptorów czy prawdopodobnie najbardziej emocjonująca scena, czyli pierwsza konfrontacja z tyranozaurem. Ekipa Spielberga stworzyła sceny, które na trwałe wpisały się do kanonu kinematografii i chyba każdy z nas pamięta drżącą szklankę wody, prawnika pożeranego na wychodku czy cienie raptorów rzucane na kuchenną ścianę. Pierwszy film z trylogii zapewnił odpowiednie wrażenia każdemu widzowi. Dzieciaki otrzymały zachwycający film przygodowy doprawiony nutką przemocy o kategorii PG-13, dość wyrazistej, by spełnić swoje zadanie, a jednocześnie stosunkowo nieszkodliwej, a dorośli otrzymali oszałamiający, pełen napięcia i zwrotów akcji survivalowy thriller. Krótko mówiąc, w końcu narodził się taki, co wszystkim dogodził. Jedyną drobną wadą scenariusza jest fakt, że pierwszy akt filmu wyładowano po brzegi ekspozycją serwowaną w postaci monologów wygłaszanych przez pracowników parku, co znacznie spowalnia akcję w początkowych scenach, jednak w odniesieniu do jakości i mistrzowskiego dramatyzmu całości powinniśmy filmowcom wybaczyć tę niewielką skazę na doskonałej produkcji.

Ogromną zasługą filmu była również obsada, zaprezentowany miszmasz postaci doskonale się uzupełniał, czuć między nimi było autentyczną chemię, każdy miał swoją rolę i odnajdywał się w niej. Nawet bohaterowie dziecięcy nie irytowali tak bardzo, jak zazwyczaj. Niektórych razić mogło, że do prostej historii dobrano równie nieskomplikowanych i w zasadzie nierozwijających się wraz z historią bohaterów, ale przecież to nie ludzie mieli stanowić centrum uwagi produkcji.

Powiedzmy sobie szczerze, głównymi gwiazdami filmu miały być dinozaury. I z tej roli wywiązały się znakomicie. Od najmniejszych, nie większych od wyrośniętego indyka, poprzez bystre raptory po mega gwiazdę - Tyranozaura. Efekty specjalne i animacja komputerowa, których użyto, by powołać majestatyczne gady do życia, do dziś wyznaczają złoty standard tworzenia i używania w CGI i animatroniki. Czy to w szerokich ujęciach, czy na zbliżeniach ich zachowanie, ruch i "mimika" oraz niezauważalne zintegrowanie tych sztucznych bytów z przestrzenią planu filmowego całkowicie zacierają granicę pomiędzy rzeczywistością a fikcją. Oglądając „Park Jurajski”, czujesz, że ten dinozaur tu jest, ma masę i prędkość, jest rzeczywisty do bólu. A wiedząc to, wiesz też, jak bardzo przechlapane mają bohaterowie.

Pierwszy „Park Jurajski” to filmowa perła. Jak jednak wiemy, są i tacy, którzy ciskają te klejnoty przed wieprze...

No dobra, „Zaginionego Świata” nie nazywajmy rzutem. Spielberg zapewne nie uczynił tego celowo, a jedynie potknął się na swojej reżyserskiej ścieżce, przez co kilka z pereł wypadło i wylądowało w błocku. „Zaginiony Świat” nie jest filmem tragicznym, ale też i daleko mu do wybitności prezentowanej przez część pierwszą.

„Zaginiony Świat” opowiada o wyprawie zespołu badawczego na Isla Sorna, placówkę produkcyjną, w której klonowano dinozaury, by potem dostarczyć je do parku. Po wydarzeniach na Isla Nublar, Isla Sorna została ewakuowana, a gadziny od kilku lat, żyją na wolności. By umożliwić im kontynuację sielankowego bytowania John Hammond, twórca oryginalnego parku, wysyła rzeczoną ekipę, by dostarczyli mu ckliwego materiału, dzięki któremu przekona opinię publiczną do pozostawienia gadzin samym sobie. Niestety, w ślad za naszymi herosami rusza również sponsorowana przez chciwą korporację grupa zawodowych kłusowników mająca uprowadzić dinozaury i dostarczyć je do przygotowywanego w Ameryce zoo. W ramach kontynuacji fabuły postanowiono więc odwrócić role. Tym razem to nie dinozaury uwalniają się, by ucztować na ludzkim bufecie. O nie, homo sapiens sami pchają się pod kły i pazury. Co więcej, pod rzeczone pazury pchamy się z chciwością w sercu, by dorobić się na niedoli bogu ducha winnych dinozaurów. Owszem, naigrywam się z fabuły, ale to ona stanowi najsłabszy element filmu, a w zasadzie nie sama fabuła, a przesłanie, jakie chce nam przekazać równie subtelnie, co żul spod sklepu swoją uniżoną suplikę o dorzucenie mu kilku groszy do bułki. O ile jeszcze się nie zorientowaliście, to przesłanie ma enwironmentalistyczne podłoże i w skrócie przedstawia się tak: dinozaury to niewinne i nieszkodliwe stworzenia, a ludzie to żądne krwi bestie. Niby można tak podejść do tematu, ale gdy widzimy jak to właśnie dinozaury rozdzierają na strzępy, pożerają i tratują ludzi trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to pusty frazes.

Nie pomaga również fakt, że większość obsady po prostu nie budzi sympatii. Ci dobrzy sprawiają wrażenie lekko nawiedzonych i nie do końca świadomych sytuacji, w jakiej się znajdują, a ci źli są bardzo nijacy i ani nie budzą szczególnej niechęci do siebie, ani też nie czarują łotrowskim urokiem. Dość zabawne jest również to, że większość - delikatnie rzecz ujmując - niemiłych rzeczy, które przytrafiają się obsadzie, jest efektem działań bohaterów w założeniu pozytywnych, którzy popisują się działaniami tak „heroicznymi”, jak uprowadzenie młodego tyranozaura, wypuszczenie dinozaurów z klatek czy kradzież amunicji, która miała posłużyć do obrony przed drapieżnikami…

Na szczęście prawdziwe gwiazdy filmu, czyli prehistoryczne gady znów stanęły na wysokości zadania. Jakość efektów wciąż stoi na bardzo wysokim poziomie i jest jedynie marginalnie niższa niż w oryginale. Owszem, czasami gady ruszają się odrobinę sztywniej niż w poprzednim filmie i owszem, animatroniczne modele użyte na zbliżeniach sprawiają wrażenie odrobinę gorzej wykonanych, ale wciąż jest to poziom bardzo wysoki. Tyranozaur, a w zasadzie para tyranozaurów, bo przecież w sequelu wszystko musi być większe i lepsze, wciąż wywołuje ciarki na plecach swoim rykiem, a raptory to wciąż znakomici łowcy z pasjami stosujący taktykę terroru.

Pomimo wymienionych wad „Zaginiony Świat”, jeśli tylko przymkniemy oko odrobinę bardziej niż zazwyczaj na filmowe głupstewka, da się oglądać bez większego bólu. Obraz utrzymuje wysokie walory produkcyjne i świetną prezentację, a scenariusz, pomimo pewnych wad związanych głównie z rażącą środowiskową przesłanką potrafi utrzymać w napięciu. Tym razem postawiono na akcję i w obrazie znalazło się kilka naprawdę robiących wrażenie scen. Pierwsze polowanie na dinozaury z użyciem zmotoryzowanej kawalkady, uwolnione dinozaury szalejące po obozie kłusowników czy ucieczka przed raptorami przez pole wysokich traw to sprawnie nakręcone widowisko, które potrafi utrzymać w napięciu i przykuć uwagę widza ciekawymi ujęciami oraz sprawną realizacją. Oczywiście, najlepsze sceny pozostawiono dla króla dinozaurów. Para rexów walcząca o odzyskanie potomka z rąk naszych herosów, czy też rozwścieczony tyrek szalejący po San Diego w finale filmu, to najlepiej zrealizowane sceny.

Pamiętam, że dzieckiem będąc, uważałem „Zaginiony Świat” za film lepszy od „Parku Jurajskiego”. Większy, głośniejszy i bardziej cool, no bo przecież więcej akcji, dwa tyranozaury i więcej bezpiecznej przemocy sygnowanej pieczątką PG-13. Z perspektywy czasu widzę, że byłem w błędzie. Akcji owszem więcej, ale mniej ciekawej, dinozaurów więcej, ale nie aż tak dobrze zrealizowanych, a przemoc PG-13 przestaje z wiekiem bawić i traci swój czynnik WOW. Koncentrując się na akcji, zgubiono też gdzieś część napięcia i sporą część magii, jaką wypełniony był pierwszy z filmów. „Zaginiony Świat” nie jest dziełem złym, ale też i daleko mu do oryginału pod każdym względem. O ile „Park Jurajski” porównałem do perły, to „Zaginiony Świat” przyrównam do jakiegoś niezbyt drogiego kamienia półszlachetnego. Ot miano takie, ujmy nie przyniesie, ale pozwoli oddzielić prawdziwy majstersztyk od filmu nie najgorszego i solidnie zrealizowanego.

Kontynuując metaforę ciskania pereł przed wieprze, kroczmy śmiało dalej ścieżkami, jakie wytyczyły nam parki jurajskie. O ile „Zaginiony Świat” nazwać można było potknięciem, to film, który trafił do kin cztery lata później, można określić jako wyłożenie się jak długi i wywalenie całego wora pereł wprost do łajna.

Na „Park Jurajski III” nie czekał chyba nikt. W mediach było o produkcji cicho i nikt jakoś specjalnie nie nagłaśniał faktu, że praca Spielberga jest kontynuowana. Niestety, sam Steven Spielberg nie chwycił tym razem za ster, oddając kierownictwo w ręce Joego Johnstona, znanego podówczas z takich dzieł jak „Kochanie zmniejszyłem dzieciaki”, „Człowiek Rakieta” czy „Jumanji”, a także telewizyjne „Kroniki młodego Indiany Jonesa”.

Dotychczasowy dorobek reżysera, który objął ster, niezbyt dobrze pasował do koncepcji survivalowego thrillera połączonego z kinem familijnym, więc tym razem otrzymaliśmy kino przygodowe o familijnych naleciałościach. Po raz kolejny wracamy na Isla Sorna, tym razem jako wyprawa ratunkowa, której celem jest sprowadzenie do domu nastolatka, który rozbił się na wyspie uprawiając kitesurfing. Na czele wyprawy ponownie staje znany z części pierwszej Alan Grant, który, choć zarzekał się, że do parku jurajskiego nie wróci za żadne skarby, podejmuje się zadania, skuszony przez podszywających się pod parę milionerów państwa Kirbych, obiecujących sfinansować jego badania. Nasza wesoła gromadka ląduje więc na wyspie, gdzie wskutek spotkania tyranozaura machina szybko utyka i zmuszona zostaje do walki o przetrwanie i odnalezienia sposobu na uniknięcie trafienia do gadziego menu.

Ot, pretekst równie dobry, co każdy inny do zaserwowania widzowi tego samego dania po raz kolejny. O ile jednak oryginał był doskonałym stekiem z ekskluzywnej restauracji, a kontynuacja dobrze przyrządzonym domowym schaboszczakiem, o tyle „Park Jurajski III” sprawia wrażenie niedoprawionego mielonego zaserwowanego w podrzędnym barze mlecznym.

„Park Jurajski III” to kino klasy B. Widać to i czuć na każdym kroku. Skala przygody jest wyraźnie mniejsza, a scenariusz mniej porywający, walory produkcyjne zauważalnie niższe no i aktorstwo również nie porywa. W produkcji zabrakło naprawdę ciekawych i przykuwających uwagę scen akcji. Zamiast tego posłużono się wypracowanymi schematami. Mamy więc scenę akcji z dużym dinozaurem, króciutką scenę z roślinożercami, mającą wzbudzić zachwyt nad cudami natury, scenę akcji z małymi dinozaurami, scenę akcji z dinozaurami w deszczu i w finale ponownie scenę mającą postawić dinozaury w pozytywnym świetle. Scenarzyści chwycili się więc tego, co w poprzednich odsłonach zdało egzamin i nieszczególnie umiejętnie połączyło kluczowe kropki jako takimi scenami z udziałem ludzi. Dzięki Bogu, zrezygnowali niemal całkowicie z prób przekazania widowni jakiś głębszych treści. Niestety, to wszystko już widzieliśmy i dzięki wyraźnie słabszym efektom, scenografii i aktorstwie nie robi to już na nas wrażenia. Ot, po raz kolejny popatrzymy sobie z braku lepszej rozrywki na grupkę ludzi zwiewającą przed zębatymi gadami o morderczych skłonnościach.  

Jak już wspomniałem, pod względem walorów produkcyjnych film reprezentuje zauważalnie niższy poziom. Nie znaczy to jednak, że jest to poziomo niski. Nazwałbym go poziomem rzemieślniczym. Praca kamery, efekty specjalne, scenografia czy kostiumy nie wywołają zachwytu, ale również na ich widok nie wybuchniemy śmiechem ani z politowaniem nie pokiwamy głową. Tylko dinozaurów trochę żal, wyraźnie widać, że postarzały się bez gracji. Tym razem poza nielicznymi wyjątkami skupiono się na CGI i choć zastosowano bardziej szczegółowe modele to ich animacja wyraźnie odbiega od wysokich standardów, jakie wyznaczyli poprzednicy. Jest to szczególnie widoczne, gdy cyfrowe dinusie podejmują próby interakcji z otoczeniem. Wyraźnie czuć wtedy, że w fizycznym świecie filmu po prostu nie istnieją.

Pozwolę sobie na jeszcze jedną małą dygresję. Tyrannosaurus Rex jest ikoną serii. Jest to bezdyskusyjny i bezsprzeczny fakt. Mając za sobą doskonałe role w poprzednich częściach, Reksio stał się megagwiazdą, ikoną popkultury i najbardziej rozpoznawalnym gadem na świecie. Co zrobili twórcy PJIII? Nie mogąc podołać legendzie bezceremonialnie zarżnęli T-rexa w pojedynku z nowym „królem” drapieżników Spinozaurem, starając się, w myśl zasady „więcej, mocniej bardziej”, obalić ikonę i wynieść na jurajskie ołtarze nowego, fałszywego idola. Panowie, nie tędy droga. Dziecku nie zabiera się ulubionych zabawek, by wcisnąć mu coś, co uważamy za lepsze. Rozumiem, że być może twórcy nie chcieli zżynać od poprzedników dosłownie wszystkiego, ale jeżeli mieli już kraść, to mogli zwinąć to, co najlepsze.

Gdyby film ten nie był sygnowany marką „Parku Jurajskiego”, byłby nawet znośny. Gdybyśmy znaleźli go tam, gdzie jego miejsce, czyli w alejce z kinem klasy B lub w koszu wyprzedaży, mógłby uchodzić za niezły. Co więcej, gdyby na świat przyszedł pod tytułem „Dinozaury atakują”, „Ucieczka z gadziego piekła” czy jakimkolwiek innym, który nie wskazywałby na jego rodowód, byłby do przyjęcia jako solidne, choć powielające schematy rzemiosło. Jako dziedzic spuścizny Spielberga najzwyczajniej w świecie zawodzi. A jeżeli jesteśmy fanami tyranozaurów rani nasze uczucia.

Producenci najwyraźniej odczuli gniew i rozczarowanie fanów, ogólne zmęczenie materiałem i zwyczajne znudzenie się publiczności tematem prehistorycznych gadów. Dlatego przez 14 lat bramy Parku Jurajskiego pozostawały zamknięte. W ubiegłym roku ktoś na wysokich producenckich szczeblach zadecydował najwyraźniej, że widzowie zdążyli odpocząć i na nowo zainteresować się dinozaurami. Po raz kolejny otworzono więc wrota parku.

I otworzono je z pompą, po ponad dwudziestu latach ziścił się sen prowodyra gadziej turystyki Johna Hammonda i nowo ochrzczony Jurajski Świat rozpoczął działanie jako komercyjna atrakcja. Jak jednak wiadomo, współczesna publiczność nudzi się dość szybko i nieustannie szuka nowych wrażeń. Naukowcy parku szukając więc nowych sposobów na wyciągnięcie od turystów ostatniego centa, kierują się ku inżynierii genetycznej i fabrykują dinozaura, który w założeniu przyćmić ma wszystkie inne. Jak łatwo się domyślić pomysł lepiej sprawdza się w teorii niż w praktyce i ucieczka przerośniętej jaszczurki ochrzczonej mianem Indominus rexa wywołuje lawinę wydarzeń prowadzącą do ogólnej paniki i walki o przetrwanie w lunaparku rodem z koszmaru.

Fabuła jest więc logicznym rozwinięciem koncepcji przedstawionej w pierwszym filmie. W „Parku Jurajskim” tytułowy ośrodek przygotowywano do otwarcia dla mas, w „Jurajskim Świecie” park otwarto i uruchomiono. Ta ewolucja historii wypada o wiele lepiej niż sztucznie podbudowana enwironmentalistyczną filozofią opowieść o ratowaniu dinozaurów przed ludźmi czy ledwie naszkicowana historyjka o wyprawie ratunkowej, będąca jedynie pretekstem do poskładania do kupy kilku scen akcji. Ponowne osadzenie opowieści w realiach olbrzymiego ośrodka, tym razem w pełni działającego, daje scenarzystom ogromną ilość możliwości do łączenia scen dialogowych, zbiorowych, ekspozycyjnych czy akcji.

Sama akcja jest wartka i świetnie zrealizowana, sceny obfitują w ciekawe pomysły, a dzięki dynamicznej pracy kamery widz nie nudzi się ani przez chwilę. Nocne polowanie z udziałem raptorów na najświeższy wytwór naukowców budzi dreszczyk, a finałowa walka Indominusa z prawdziwym królem Tyranozaurem to coś, na co fani czekali od dawna. Bo i jakże, choć twórcy, podobnie jak w części trzeciej, zafundowali nam nowego pretendenta do roli najnajnaj-dinozaura to ostatecznie starcie pomiędzy gadami nie pozostawia wątpliwości co do tego, kto jest królem, co podkreśla jedna z ostatnich scen, w której stojący na szczycie wzgórza T-rex wznosi ku niebu zwycięski ryk. Owszem, prawdopodobnie jest to próba połechtania fanów i zainkasowania kilku punktów, ale w zupełności mi to nie przeszkadza. Nawet znaczna ilość ekspozycji zrzucana na widza w pierwszym kwadransie nie razi aż tak bardzo. Ukazanie jej na tle działającego i tętniącego życiem miejsca sprawia, że przyjmujemy ją jakoś tak przy okazji, a nie jesteśmy nią karmieni jak oporny trzylatek.

Skoro już tak chwalę film, to pozwolę sobie na kilka komplementów pod adresem obsady. Całość wypada zacnie i przekonująco w swym aktorskim rzemiośle, a większość z najistotniejszych bohaterów w widoczny sposób ewoluuje wraz z rozwojem fabuły. Nie do końca zgrane rodzeństwo odstawia na bok waśnie i wspólnie walczy o przetrwanie, a zimna i skalkulowana bizneswoman opuszcza swoją obwarowaną zestawieniami finansowymi strefę komfortu, by stawić czoła rzeczywistości. Owszem nie jest to ewolucja w żadnym zaskakującym kierunku, ale na tle kompletnie jednowymiarowych bohaterów poprzednich odsłon (i owszem, tyczy się to również doskonałej części pierwszej) jest to znaczny krok w odpowiednią stronę. Jestem nawet w stanie wybaczyć to, że teoretyczni antagoniści, czyli chcący wykorzystać dinozaury do niecnych celów wojskowi, są tak miałcy i nijacy, że w zasadzie pojawiają się i schodzą ze sceny niemal niezauważalnie. Najbardziej cieszy jednak fakt, że bohaterowie nie są idiotami i potrafią połączyć ze sobą fakty, dzięki czemu zyskują na realności i pomagają zatrzeć granice filmowej fikcji. Często męczy mnie oglądanie filmów, w których niby to wybitni naukowcy i doskonali wojskowi błądzą jak dzieci we mgle, bo wymaga tego scenariusz. Za uwolnienie mnie w czasie seansu od tej męki chylę przed „Jurajskim Światem” czoła.

Co do wykonania, to stoi ono na bardzo wysokim poziomie. Doskonała scenografia, na którą składają się: bujna dżungla, ośrodek wypoczynkowy i skromne, zaprojektowane w użytkowy sposób laboratoria i wybiegi dla dinozaurów, doskonale współgrają ze sobą, tworząc ciekawy kontrast. Całość sprzętu i rekwizytów używanych przez bohaterów i statystów sprawia wrażenie autentycznych i w pełni funkcjonalnych, co urealnia fikcyjny świat. Jedna jak zwykle najistotniejsze są dinozaury. I właśnie tutaj mam do filmu jedno małe ale. Po raz kolejny zdecydowano się postawić na gady generowane komputerowo i nie powiem, tym razem ich ruchy zaanimowano zdecydowanie lepiej, wykorzystano bardziej szczegółowe modele i w niemal każdym wypadku te sztuczne cyfrowe kukły zintegrowano z fizycznym planem zdecydowanie lepiej. Niemal, ale nie zawsze, niestety jednak wielokrotnie na zbliżeniach modele dinozaurów wyglądają jakoś dziwnie płasko, jak gdyby były to naklejone na tekturę niskiej rozdzielczości wycinanki. Nie razi to w scenach takich jak walka Indominusa z ankylozaurem czy bieg raptorów przez spowity księżycowym blaskiem las, ale w dramatycznej scenie, w której bohaterowie obserwują z bliska ostatnie tchnienie brachiozaura, ta różnica jest już na tyle wyrazista, by burzyć iluzję rzeczywistości. Biorąc jednak pod uwagę przewagę scen pełnych akcji i dynamiki nad scenami, w których wspomniana przeze mnie rozbieżność jest widoczna, jestem w stanie produkcji owo potknięcie wybaczyć.      

„Jurajski Świat” to zrealizowany dzięki nowoczesnej technologii powrót do korzeni w wielkim stylu. Nie zaryzykuję stwierdzenia, że jest to film lepszy od „Parku Jurajskiego”, bo przeskoczenie poprzeczki zawieszonej tak wysoko wydaje się niemożliwe i nawet po 23 latach film ten broni się doskonale, ale forma serii po zaliczeniu lotu nurkowego ewidentnie pnie się w górę w ekspresowym tempie.

I to już wszystko moi drodzy, śladami dinozaurów przebrnęliśmy przez niemal ćwierć wieku rozwoju technik filmowych. Byliśmy świadkami produkcji od iście ponadczasowych i magicznych, obserwowaliśmy powolne staczanie się serii pod postacią filmów źle ukierunkowanych, choć mających potencjał, a także będących typowymi skokami na kasę, by ponownie podjąć udaną próbę odzyskania minionej chwały. Musimy jednak pamiętać, że pomimo różnic w jakości, każdy z tych filmów w ten, czy inny sposób przyczynił się do rozwoju serii i kształtowania jej jako całości. Bez „Parku Jurajskiego” nie byłoby dinozaurów, „Zaginiony Świat” pozwolił zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi w filmach o dinozaurach, a „Park Jurajski III” pokazał, czego robić nie należy. „Jurajski Świat” stanowi zaś ukoronowanie 23 lat filmowej paleontologii i mam nadzieję, że nie jest to ostatni rozdział toczącej się od 65 milionów lat sagi.

 


comments powered by Disqus