„Star Wars Legendy": „Najlepsze opowieści” - recenzja
Dodane: 05-10-2016 12:41 ()
Niedługo po premierze „Mrocznego widma”, wydawnictwo Dark Horse Comics doszło do wniosku, że przydałaby się jakaś nowa seria obrazkowa, inna od typowej serii, dziejącej się w jednym czasie lub wokół jednej grupy bohaterów. Ktoś w stajni Karego Konia wpadł na pomysł komiksu, w którym byłoby miejsce na krótkie, niezwiązane ze sobą, często niekanoniczne i humorystyczne opowiastki. W ten sposób narodził się cykl „Star Wars Tales”, ciągnący się przez solidne 24 numery, aż do premiery „Zemsty Sithów”. Zdecydowana większość z tych nietypowych mini komiksów doczekała się polskiego przekładu i trafiła do pierwszej inkarnacji magazynu „Star Wars Komiks” z lat 2008-2014. Dziewięć najlepszych z tego grona, wybranych przez wydawnictwo Egmont, niedawno ponownie zawitało do Polski, w wydaniu zbiorczym z popularnej serii Legendy nazwanym po prostu „Najlepsze opowieści”.
Nie jest to nic nowego, że Egmont drugi raz wydaje gwiezdnowojenne komiksy, które już kiedyś do nas zawitały; nie do końca jestem przekonany, czy jest to dobry wybór, tym razem jednak decyzja ta jest jak najbardziej słuszna. Choć niewątpliwie jest wielu fanów, którzy przez lata zbierali „Star Wars Komiks”, to są także tacy, co mieli w ręku co najwyżej kilka, kilkanaście numerów (jak ja) albo w ogóle ich nie kupowali. Komiksy ze „Star Wars Tales” zawsze pozytywnie się wyróżniały; nawet jeśli część z nich mi się nie podobała, to nie mogłem odmówić im oryginalności albo niecodziennego podejścia do Star Wars. W wielu przypadkach były to także graficzne i fabularne eksperymenty, mniej lub bardziej udane. Na szczęście, do tego zbioru trafiły te drugie.
Najlepsze z „Najlepszych opowieści” to te, które, paradoksalnie, dzieją się daleko od głównego nurtu gwiezdnowojennej chronologii – w erze „Rycerzy Starej Republiki”. Są to „Niewidziany, niesłyszany”, znakomita, czarno-biała, sześciostronicowa historia o Visas Marr i spustoszeniu planety Katarr (żeby ją jednak zrozumieć, wymagana jest znajomość gry „Knights of the Old Republic II”) oraz „Cienie i światło”. Drugi z komiksów, długości regularnego zeszytu, w mistrzowski sposób łączy elementy z dwóch legendarnych gier RPG (pojawia się sam Revan!) z szerszym uniwersum, prezentując piękną, mroczną opowieść o trójce Jedi, miłości i polowaniu na bestie Ciemnej Strony Mocy. A wszystko to perfekcyjnie narysowane przez Dustina Weavera, jednego z najlepszych artystów, jacy moim zdaniem przewinęli się przez komiksy Star Wars.
Nie gorsze, chociaż znacznie mniej poważne, są „Apokalipsa na Endorze” i „Rozbitkowie”, oba opowiadające jakąś historię związaną z Endorem i bitwą nad i na nim. „Apokalipsa”, w oryginale swą nazwą nawiązująca do „Czasu Apokalipsy”, przedstawia pociesznych Ewoków jako krwiożercze bestie; koncepcja ta bawi do rozpuku, a wykonana jest wcale nieźle. W „Rozbitkach” poznajemy dwóch żołnierzy, rebelianckiego i imperialnego, którzy porzuceni i zgubieni na Endorze przezwyciężają wzajemne uprzedzenia. To dość nietypowe spojrzenie na sytuację galaktyczną po kluczowym starciu wojny. Całkowicie nie na serio jest z kolei komiks znanego z pastiszowego humoru Kevina Rubio, „Narodziny Gwiazdy Śmierci”, perfekcyjnie wyśmiewający co bardziej zabawne i absurdalne aspekty tej stacji bojowej, włącznie z niesławnym brakiem barierek.
Kolejne dwie znakomite historie utrzymane są w zupełnie przeciwnej stylistyce: są mroczne i śmiertelnie poważne. Dają nam spojrzeć na wojnę oczami zwykłego szturmowca („Żołnierz”) i wszystkich stron wmieszanych w pewną misję Jedi w trakcie Wojen Klonów („Raczej ciemność widoma”). Wprawdzie brutalność rekrutacji i szkolenia, jakiemu poddawany jest tytułowy bohater pierwszego z komiksów jest doprowadzona do przesady (i mocno niekanoniczna nawet w starym kanonie), to „Żołnierza” czyta się wspaniale. Wrażenie, że to autentyczna opowieść szturmowca jest niesamowite i niezaprzeczalne. Co się zaś tyczy „Raczej ciemności widomej”, rzadko widzimy w komiksach czy nawet książkach punkt widzenia Jedi, który chce, co tu dużo mówić, zdezerterować, a jeszcze rzadziej punkt widzenia, motywacje i uczucia tych, którzy stoją na drodze rycerzom zakonu.
Na koniec zostawiłem sobie jeszcze „Incydent na stacji Horn”, bo ostatni komiks - „Hoth” - jest tak krótki, że poza tym, że jest zabawny, nie da się o nim powiedzieć zupełnie nic. „Incydent” to taka opowieść pośrodku; trochę zabawna, trochę poważna, z zaskakującym twistem na koniec, który każe nam spojrzeć na wydarzenia ostatnich kilkunastu stron z innej perspektywy. Jest co prawda narysowany nieszczególnie ładnie, ale nie psuje to jego pozytywnego odbioru.
To będzie moje najkrótsze podsumowanie recenzji w historii, ponieważ w tym zbiorze nie ma ani jednego słabego komiksu; to są rzeczywiście najlepsze opowieści zebrane z 24 numerów „Star Wars Tales”. Jeśli nie macie ich już w swojej kolekcji w postaci przeróżnych edycji magazynu „Star Wars Komiks”, to ten album jest dla Was zakupem absolutnie obowiązkowym.
Ocena: 10/10
Tytuł: „Star Wars": „Najlepsze opowieści”
- Scenariusz: Różni autorzy
- Rysunek: Różni autorzy
- Kolor: Różni autorzy
- Wydawnictwo: Egmont
- Tłumaczenie: Maciej Drewnowski
- Seria: Star Wars Legendy
- Data publikacji: 14.09.2016 r.
- Liczba stron: 120
- Format: 170x260 mm
- Oprawa: miękka
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- Wydanie: I
- Cena: 49,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus