„Star Wars - Przebudzenie Mocy” - recenzja
Dodane: 11-05-2016 19:24 ()
O „Przebudzeniu Mocy” da się powiedzieć wszystko, tylko nie to, że był to film, który przeszedł bez większego echa. Począwszy od drugiego teasera z Celebration Anaheim, a skończywszy na długo wyczekiwanej premierze – Epizod VII był i wciąż pozostaje najbardziej dyskutowaną, obgadywaną i recenzowaną produkcją od czasu (cóż to za chichot historii!) „Mrocznego widma” i prawdopodobnie nigdy więcej nie będziemy tak bardzo czekać na jakikolwiek gwiezdnowojenny film. To powiedziawszy, z niejasnych dla mnie przyczyn, polscy depozytariusze marki Star Wars, czyli Egmont i Uroboros, dopiero teraz, w maju, postanowili wprowadzić na nasz rynek adaptacje powieściowe „Przebudzenia Mocy”. Owszem, jak wspominałem, Epizod VII wciąż pozostaje na ustach wielu, ale czemu powieści te nie pojawiły się w szczycie „hype’u”, gdy zainteresowanie nimi byłoby o niebo wyższe? Jakkolwiek by nie było, Uroboros otrzymał do dyspozycji adaptację „dorosłą” Alana Deana Fostera, natomiast Egmont adaptację „młodzieżową” Michaela Kogge’a, o której troszkę się teraz rozpiszę.
O ile w pełni rozumiem potrzebę istnienia powieściowych adaptacji filmów – szczególnie dla dużych, rozbudowanych uniwersów – o tyle zawsze byłem mocno sceptyczny w stosunku do tak zwanych adaptacji młodzieżowych, czyli w oryginale „junior novelisations”. Zwykle są one krótsze, mniej obfitujące w dodatkowe sceny i, jak mi się zdawało, w niespecjalnie skomplikowany sposób ukazują motywacje i sposób myślenia postaci. Ot, młodzieżowa, czyli gorsza, mniej wartościowa wersja pełnego, dorosłego produktu. I choć pod wieloma względami jest to prawda, to przekonałem się, że całościowo wrażenia wcale nie są złe.
Zanim przejdę dalej, umówmy się co do jednego: „Przebudzenie Mocy” pióra Michaela Kogge’a to dzieło absolutnie niewybitne. Książka jest napisana poprawnie. Opisy są krótkie, akcja wartka, dialogi szybkie; prawie jak sam film, prawda? Sith tkwi jednak w szczegółach. Od ekranowego „Przebudzenia Mocy” młodzieżowe „Przebudzenie” różni się dość interesującym przestawieniem akcentów. Nie zawsze książka podąża tą samą ścieżką, co film. Ba, pewnych mniejszych scen po prostu w niej nie ma. Nie dlatego, że autorowi nie chciało się ich pisać, czy uznał, że są w jakiś sposób nieistotne – po prostu nie pasowały do punktu widzenia, z którego akurat obserwujemy akcję, i które, poprzez swoje pojawienie się, mogłyby popsuć płynność snutej właśnie opowieści. Przykładowo, nie słyszymy większej części rozmowy Lor San Tekki z Kylo Renem, jedynie jej finał, którego świadkiem był Poe Dameron, z którego perspektywy oglądamy to zdarzenie.
Książka, w odróżnieniu od swojej „dorosłej” wersji, nie zawiera szczególnie dużo nowych informacji, które pomogłyby zrozumieć świat przedstawiony Epizodu VII. Momentami wydaje się wręcz, że sporo kwestii nie zostaje dostatecznie objaśnionych, przykładowo funkcjonowanie Bazy Starkiller. Ale, choć tego i owego może brakować, sporo jest fajnych, małych elementów „dodatnich” – i to nie tylko takich, które zostały wycięte z filmu, jak pościg śnieżnych śmigaczy na Starkillerze, cały wątek objaśniający, co się stało z Poe Dameronem na Jakku czy dialog Rey z Leią z ostatnich minut „Przebudzenia Mocy”. Takimi dodatkami, które nie wzięły się ze scenariusza filmu są m.in. przygotowania Finna i jego drużyny szturmowców do lądowania na Jakku i bardzo krótka, ale fantastyczna scenka zapoznania się głównej bohaterki z Poe. Co ciekawe, w książce znajdziemy także ze dwa-trzy momenty, które są inne, niż w filmie – ot, pojedynki Kylo kontra Finn i Kylo kontra Rey kończą się nieco inaczej, a Han i Leia już podczas pierwszej swojej sceny razem przytulają się do siebie.
Największą różnicą w stosunku do filmu jest jednak brak wielu, bardzo wielu scen humorystycznych. W powieści Kogge’a nie uświadczymy ani słynnego „kciuka” BB-8, ani zabawnych perypetii Hana z kuszą Chewiego, ani szeregu tak zwanych one-linerów. Jak na produkcję młodzieżową, jest to wyjątkowo dziwne, bo nadaje historii zaskakująco bardziej poważnego charakteru. Ten charakter zostaje podkreślony także stosunkowo długim opisem uczuć i emocji Chewbaccy po utracie swojego najlepszego przyjaciela.
Młodzieżowa adaptacja „Przebudzenia Mocy” to książka zadziwiająco dobra, jednak strasznie nierówna. Z jednej strony niektóre elementy są silniej zaakcentowane, dostajemy kilka nowych scen, których w filmie brak, z drugiej sporo istotnych momentów opisanych jest raptem dwoma zdaniami, gdy aż prosiło się o ich rozwinięcie. Koronnym przykładem tego typu podejścia jest chwila, kiedy Rey i Finn spotykają się w korytarzu Bazy Starkiller i dziewczyna odkrywa, że dawny szturmowiec, którego ostatnio widziała jak odchodzi w siną dal, zaryzykował swoim życiem, by ją uratować z opresji. W tej książce zostaje to opisane w kilku suchych słowach. Bilans braków, zmian i nowości jest w miarę dodatni, ale z pewnością nie poleciłbym tej adaptacji komuś, kto pragnie poszerzenia wiedzy o wydarzeniach z filmu. Komu mogę więc polecić tę adaptację? W zasadzie to jedynie grupie docelowej, czyli młodzieży nieprzekraczającej wieku gimnazjalnego. Reszta, jeśli już planuje zakup jakiejkolwiek adaptacji „Przebudzenia Mocy”, lepiej zrobi sięgając po książkę Alana Deana Fostera.
Ocena: 5/10
Tytuł: „Star Wars - Przebudzenie Mocy”
- autor: Michael Kogge
- wydawca: Egmont
- format: 140x208 mm
- objętość: 192 strony
- oprawa: miękka
- cena: 29,99 zł
- Premiera: 18.05.2016
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie tytułu do recenzji.
comments powered by Disqus