„Król Dawid” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 10-04-2016 21:14 ()


Jako że opisane na kartach Biblii epizody to przysłowiowy, fabularny „samograj” nie dziwi fakt, że doczekaliśmy się tak licznych adaptacji filmowych tekstów Pisma Świętego. Cześć z nich to kameralne, niskobudżetowe produkcje. Nie brak też jednak pełnych rozmachu adaptacji i to właśnie wśród nich sytuuje się zrealizowany w 1985 roku film „Król Dawid”.  

Treść jak tytule; stąd fabuła osnuta jest na znanych m.in. z ksiąg Samuela i Królewskich perypetii drugiego monarchy Izraela. Twórcy filmu jedynie pobieżnie zarysowali młodość Dawida ograniczając się do dwóch najistotniejszych epizodów: namaszczenia na przyszłego monarchę oraz pokonania Goliata. Stąd na scenę prędko wkracza odtwórca tytułowej roli Richard Gere. Kojarzony z nieco odmiennym typem ról właśnie wówczas wkraczał na drogę ku statusowi pierwszoligowego gwiazdora. Mimo, że „Król Dawid” furory w kinach nie zrobił, film odegrał istotną rolę w dalszej karierze aktora. Gere może nie był tu szczególnie ekspresywny; niemniej zaproponowaną przezeń kreację trudno byłoby nazwać stonowaną Zdołał przy tym uchwycić dwuznaczność charakterologiczną najsłynniejszego władcy Izraelitów. Bowiem Dawid w jego wykonaniu bywa momentami wybuchowy i kierujący się przyziemnymi zachciankami. Nie brak w nim jednak również szlachetności (epizod z mieczem Saula) oraz szerszej wizji panowania nad Izraelem inspirowanej szczerą wiarą w Boga przodków. Zamysł wzniesienia świątyni czy zapewnienie podległym mu plemionom bezpieczeństwa przed najazdami m.in. Filistynów, przeplata się z czynami delikatnie rzec ujmując niegodnymi bożego wybrańca. 

Umiarkowanie wypadł natomiast prorok Samuel odgrywany przez Denisa Clifford Quilleya, weterana londyńskich teatrów. Niestety scenarzyści nie przewidzieli dlań zbyt wielu scen, stąd ów doświadczony aktor nie miał niestety okazji by się „wygrać”. Biorąc pod uwagę jak istotną rolę odegrał Samuel w dziejach zarówno Saula, Dawida jak i ogółu izraelickich plemion ta okoliczność jest co najmniej zaskakująca. Szkoda, bo np. scena kłótni z Saulem (nie wspominając już o „seansie spirytystycznym” u wróżki z Endor) stwarzała pod tym względem ogromne pole do popisu aktorskiego kunsztu. Tylko nieznacznie barwniej wypada Niall Buggy jako Natan. Niestety scenarzyści również i jego pozbawili najbardziej znanego epizodu z udziałem tej postaci (skarcenia Dawida za jego haniebny czyn wobec Hetyty Uriasza). Za to wcielający się w postać Saula Edward Woodward nie zmarnował ani chwili przewidzianego dlań czasu. W jego wykonaniu pierwszy król Izraela nabiera cech postaci tragicznej w swym zagubieniu. Nie jest to bynajmniej owładnięty manią utrzymania się u władzy tyran, lecz osobnik jakby zagubiony, a zarazem pełen poczucia obowiązku. Za szczególnie udaną wypada uznać sekwencje po przegranej bitwie na wzgórzu Gilboa. Aktor włożył w nią niemało ekspresji, czego nie psuje nawet okoliczność niepełnej zgodności z literackim pierwowzorem. Poprzedzająca ją scena śmierci jego syna Jonatana (w tej roli pochodzący z RPA Jack Klaff), umiejętnie zresztą zmontowana, dopełnia wyjątkowości tej części filmu. 

Istotnym składnikiem opowieści są również osobowości drugiego planu. Pod tym względem bezkonkurencyjny jest John Castle jako dowódca wojsk Saula, Abner przy którym momentami niknie nie tylko Joab (Tim Woodward), ale też i najbardziej wyeksponowany z synów wspomnianego władcy, Jonatan. Abner w wydaniu Castle’a to pełnokrwista i na swój sposób charyzmatyczna osobowość. Rolę Mikal, córki pierwszego króla Izraela, a zarazem jednej z małżonek Dawida, powierzono Brytyjce Cherie Lunghi, znanej z ról kobiet „fatalnych” (Ginewry w „Excaliburze” oraz Carlotty w „Misji”). Oziębła, zmuszona do niechcianego małżeństwa, pojawia się jedynie epizodycznie. Mimo to jej bezbłędnie wyważona kreacja zapada w pamięć deklasując równocześnie Alice Krige jako Batszebę.  

Wielbiciele scen batalistycznych powinien czuć się usatysfakcjonowani. Trudno mówić tu o rozmachu porównywalnym ze znacznie świeższej daty produkcjami pokroju „Królestwa Niebieskiego” i „Aleksandra” według Olivera Stone’a. Niemniej pieczołowite odtworzenie wizerunku zantagonizowanych z Izraelitami Filistynów, dynamika scen konfrontacyjnych oraz ich trafnie ujęty dramatyzm sprawiają, że również współczesny widz, rozwydrzony perfekcjonizmem twórców „Kompanii Braci”, „Pacyfiku” czy do pewnego stopnia rosyjskim „Rokiem 1612” znajdzie tu także coś dla siebie. 


comments powered by Disqus