„Freejack” - recenzja
Dodane: 25-04-2007 13:41 ()
Wraz z początkiem lat dziewięćdziesiątych i rozwojem efektów specjalnych wytwórnie coraz chętniej decydowały się na flirt z kinem science fiction. Filmy pokroju Terminatora czy Powrotu do przyszłości pokazały, że w fantastyce drzemie ogromny potencjał, który warto wydobyć i przemienić na stosy dolarów. Nie zawsze jednak okazywało się, że dany pomysł był na tyle lotny, by przyciągnąć widzów przed ekrany. Na pewno twórcy wiele sobie obiecywali po obsadzie Freejack, jak i scenariuszu tego filmu, jednak coś tu nie zagrało, jak należy. Wydawało się, że mamy przebój na wyciągnięcie ręki, a wyszło kino klasy B, które po latach brzydko się zestarzało.
Oś fabuły kręci się wokół rajdowca Alexa Furlonga, który ginie w kraksie podczas wyścigu. No właśnie, w jego teraźniejszości ginie, ale w przyszłości istnieją instrumenty, które pozwalają ściągnąć takiego delikwenta do ich czasu. I kiedy Alex jest opłakiwany przez przyjaciół i dziewczynę, tak naprawdę ląduje w Nowym Jorku 2009 roku, gdzie został sprowadzony celowo jako dawca ciała. W przyszłości bowiem co majętni mogą sobie pozwolić na ściągnięcie „ochotników” z przeszłości tuż przed ich śmiercią – a o zgonach ludzi sławnych czy sportowców zawsze jest głośno, więc nie ma problemu ze wstrzeleniem się w datę. Alex staje się Freejackiem – zbiegiem wyrwanym z innego czasu przeznaczonym jako nowe „lokum” dla miejscowego magnata. Ten tuż przed kresem swych dni zamierza przenieść swój umysł do młodego, zdrowego ciała, a o Alexie nikt już nie będzie pamiętał. Chłopak postanawia zawalczyć o swój los.
Z punktu widzenia pomysłu wyjściowego fabuła wydaje się ciekawe, szkopuł w tym, że przyszłościowe przygody bohatera i jego perypetie z odzyskaniem dawnej miłości, ukrywaniem się, a w końcu konfrontacją ze złą korporacją nie są już tak interesujące. Ktoś wpadł na interesującą ideę wykorzystania podróży w czasie, ale nie potrafił jej umiejętnie rozwinąć. Protagonista w osobie Emilio Esteveza jest postacią jednowymiarową i nudną, niestety nie jest to Marty McFly, co się tyczy zaś Anthony’ego Hopkinsa i Rene Russo to ich role są niewielkie i nie zostały w pełni rozwinięte. Zwłaszcza talent Hopkinsa się tu marnotrawi. Chyba największym zaskoczeniem jest udział w produkcji lidera The Rolling Stones - Micka Jaggera - jako psa gończego Vacendaka. I o ile do jego umiejętności aktorskich można mieć zastrzeżenia, o tyle jak na debiut w nowej roli udało mu się stworzyć całkiem przekonującą i nawet sympatyczną kreację. Ogólnego wizerunku produkcji nie poprawia uboga sfera technologiczna. Efekty specjalne jak na tamten okres wydają się nieco archaiczne.
Freejack można potraktować w formie ciekawostki, jak jeden z zapomnianych obrazów science fiction, który mógłby okazać się znacznie lepszy, gdyby włożono w niego więcej wysiłku i ciekawiej rozbudowano fabułę. Fani Micka Jaggera mieli sposobność zobaczenia swego ulubieńca na dużym ekranie.
3/10
Tytuł: „Freejack”
Reżyseria: Geoff Murphy
Scenariusz: Steven Pressfield, Ronald Shusett
Obsada:
- Emilio Estevez
- Mick Jagger
- Rene Russo
- Anthony Hopkins
- Jonathan Banks
- David Johansen
- Amanda Plummer
Muzyka: Trevor Jones
Zdjęcia: Amir Mokri
Montaż: Dennis Virkler
Scenografia: Bruce A. Gibeson
Kostiumy: Lisa Jensen
Czas trwania: 110 minut
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...