"Star Wars Komiks" 1/2016: „Księżniczka Leia” i „Rozbite Imperium cz 1” - recenzja

Autor: Jedi Nadiru Radena Redaktor: Motyl

Dodane: 03-03-2016 11:02 ()


Księżniczka Leia Organa ma dość niewdzięczną rolę do wypełnienia w historiach związanych z erą galaktycznej wojny domowej. Jest jedyną poza Mon Mothmą bardziej znaczącą postacią kobiecą z Klasycznej Trylogii, którą widzimy na ekranie. W rezultacie zachodzi taka sytuacja (szczególnie było to prawdziwe w Expanded Universe), że Leia musi być wszystkim – żołnierzem, dyplomatą, dowódcą, pilotem, rycerzem Jedi i Moc jedna wie czym jeszcze; tak po prawdzie, to przebija krytykowaną z identycznego powodu Rey z „Przebudzenia Mocy”. Jakimś jednak cudem, przy tych wszystkich rolach, ktoś zapomniał, że Leia jest księżniczką, dziedziczką rodu panującego nad ocalałymi mieszkańcami nieistniejącej planety. O tym jest lwia część (dokładnie 5/7) trzeciego numeru nowej, kanonicznej inkarnacji magazynu „Star Wars Komiks”. Resztę miejsca na 148 stronach zajmuje pierwsza połówka historii „Rozbite Imperium”, opowiadająca o pierwszych dniach i tygodniach po bitwie o Endor z perspektywy matki niejakiego Poe Damerona, również pilotki. Brzmi ciekawie? No myślę!

Wiecie, czego zawsze mi brakowało w kreacji postaci Leii z okresu bezpośrednio po „Nowej nadziei”? Wpływu zniszczenia Alderaana na jej zachowanie i psychikę. Temat został delikatnie liźnięty w niektórych „legendarnych” źródłach, ale nikt poważnie się nim nie zajął. Dlatego już na starcie, jak tylko usłyszałem, o czym będzie ta mini seria komiksowa, wiedziałem, że wybór nie mógłby być lepszy. Cieszy fakt, że potencjał nie został zmarnowany, tym bardziej, że komiks zaczyna się w momencie ceremonii wręczenia medali po bitwie o Yavin i jest niejako przedłużeniem Epizodu IV. Fabuła może szczególnie nie olśniewa – ot, zbieramy rozbitków-Alderaańczyków, chce nas załatwić Imperium, na każdym rogu czyha zdrajca – ale lektura jest niezwykle przyjemna i satysfakcjonująca. Stoją za tym przede wszystkim dwie główne postaci, Alderaanka Evaan oraz, rzecz jasna, księżniczka. Najbardziej przypadło mi do gustu świeże spojrzenie na tytułową bohaterkę. Nagle okazuje się, że w oczach zwykłych Rebeliantów Leia uważana jest za chłodną, wyrachowaną arystokratkę, „lodową księżniczkę”. Żeby było ciekawiej, nasza bohaterka co krok spotyka Alderaańczyków, którzy albo jej nie lubią (jak początkowo Evaan), albo wręcz nie znoszą. Prowadzi to do wielu nieoczekiwanych spięć i zwrotów akcji.

Jak już wspomniałem, niniejszemu komiksowi towarzyszy pierwsza odsłona czterozeszytowej w oryginale historii pt. „Rozbite Imperium”. Trochę dziwna jest konstrukcja tego dzieła; spina ją osoba głównej bohaterki, Shary Bey, przy czym pierwsze dwadzieścia stron poświęconych „sprzątaniu” Endoru z resztek imperialnych sił ma niewiele wspólnego z resztą, która kończy się małym cliffhangerem. By było jeszcze bardziej nietypowo, mniej więcej w trzech czwartych opowieści nieoczekiwanie zmienia się rysownik. Pomieszanie z poplątaniem! Całościowo „Rozbite Imperium” jest jednak dość solidne. Skakanie z miejsca na miejsce, z tematu na temat to jest to, co Rebelia powinna była robić po bitwie o Endor i komiks ilustruje ten szczególny moment „tuż po” bardzo wiarygodnie. Postaci, co ciekawe, mimo krótkiego komiksu prezentują się równie wiarygodnie, ze swoimi problemami, marzeniami o galaktyce bez wojny i przyziemnymi rozważaniami o różnych sprawach.

 

Podobno pierwszych kilka zdań książki jest już w stanie powiedzieć czytelnikowi, czy warto ją przeczytać. Jeśliby zastosować tę samą zasadę do pierwszego kadru komiksu, to nie wiem, czy przypadkiem nie rzuciłbym „Księżniczki Leii” gdzieś w kąt. Jak na ironię, rysunki Terry'ego Dodsona są w tym komiksie bardzo dobre, żywe, dynamiczne, z elegancką kreską i lekko przytłumioną kolorystyką... tyle tylko, że żadna ze znanych nam postaci, w tym tytułowa, kompletnie nie przypomina samej siebie. W rzeczonym pierwszym kadrze, który jest zarazem komiksową wersją finałowej sceny „Nowej nadziei”, widać to najmocniej. Aż boli, jak się na to patrzy. Tym niemniej, w pozostałych aspektach rysunki są świetne. W przypadku „Rozbitego Imperium” nie mam już żadnych zastrzeżeń. Kreska obu rysowników jest niesamowita i godna pochwały w niemal każdym aspekcie. Nawet nieoczekiwana zmiana artystów niewiele w tej kwestii zmienia; drugi z nich (a właściwie drugi i trzeci) na tych kilku stronach pokazał, że, inaczej niż Dodson, perfekcyjnie potrafi oddać wygląd klasycznych bohaterów, czyli, jakby na złość, Leii i Mon Mothmy.

 

Po przeczytaniu obu komiksów zawartych w pierwszym tegorocznym numerze dwumiesięcznika „Star Wars Komiks” nachodzi mnie jedna refleksja – Marvel kontynuuje swoją dobrą passę. Opowieść o księżniczce została poprowadzona utartymi szlakami fabularnymi, ale w zamian otrzymaliśmy wspaniale odbrązowioną Leię, zaskakujące spięcia między Alderaańczykami i kreskę, która, choć nie bez poważnych wad, trzyma wysoki poziom. Dodatek, pierwsza odsłona „Rozbitego Imperium”, jest jeszcze lepszy. Zdradza nam, co działo się bezpośrednio po „Powrocie Jedi”, i kim są rodzice najlepszego pilota ruchu oporu z Epizodu VII, przy okazji okraszając to niezłą fabułą i wiarygodnymi bohaterami, a wszystko to z pomocą prześwietnych rysunków. Wprost nie mogę się doczekać kolejnego numeru „Star Wars Komiks” i drugiej części „Rozbitego Imperium”. A tymczasem o aktualnym numerze magazynu mogę powiedzieć jedno i aż jedno – z czystym sumieniem go polecam!

  • Księżniczka Leia: 8/10
  • Rozbite Imperium (cz.1): 9/10

 

Tytuł: "Star Wars Komiks" 1/2016: „Księżniczka Leia” i „Rozbite Imperium cz.1"

  • Scenariusz: Mark Waid, Greg Rucka
  • Rysunek: Terry Dodson, Marco Chechetto, Emilio Laiso, Angel Unzueta
  • Tusz: Rachel Dodson
  • Wydawnictwo: Egmont
  • Data premiery: 09.02.2016 r.
  • Tłumaczenie: Maciej Drewnowski
  • Seria: Star Wars Komiks
  • Liczba stron: 148
  • Format: 170x260 mm
  • Oprawa: miękka
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Wydanie: I
  • Cena: 19,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus